Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Sąd nie chce sądzić

Treść

Zdjęcie: M.Borawski/ Nasz Dziennik
Prokurator IPN był gotowy do odczytania aktu oskarżenia o zbrodnie komunistyczne represjonowania opozycjonistów w stanie wojennym wobec dwóch komunistycznych generałów. Ale sąd uznał, że proces trzeba przenieść ze stolicy do Gdańska.
Przed Sądem Rejonowym Warszawa-Mokotów nie rozpoczął się proces generałów SB Władysława Ciastonia i Józefa Sasina, mimo że obaj stawili się na rozprawie. W ocenie sądu, cały proces należy przenieść do Gdańska.
– Zdecydowana większość świadków w tej sprawie zamieszkuje z dala od warszawskiego sądu. Względy ekonomiki procesowej przemawiają jednoznacznie za przekazaniem sprawy do Sądu Rejonowego Gdańsk-Północ – argumentowała sędzia Joanna Włoch. Wyliczyła skrupulatnie zdumionym opozycjonistom skupionym w Stowarzyszeniu Osób Internowanych „Chełminiacy 1982”, że na około 270 zgłoszonych świadków ponad 200 mieszka w okolicach Gdańska, natomiast w Warszawie – zaledwie kilkunastu. Tymczasem Ciastoń i Sasin mają ponad 80 lat i obaj mieszkają w Warszawie.
– Pani sędzia wyliczała, ilu poszkodowanych mieszka tu i tam, ale przecież może ona skorzystać z formy pomocy prawnej. Tych świadków można przesłuchać tam, gdzie oni mieszkają. Wiadomo, że przy takiej decyzji do procesu nie dojdzie, ci ludzie ze względu na wiek będą stosowali uniki, które stosował Jaruzelski – ocenia Tadeusz Antkowiak ze Stowarzyszenia „Chełminiacy 1982”. – To jest próba, żeby biologia zastąpiła wymiar sprawiedliwości, to jest uciekanie od odpowiedzialności ze strony sądu – dodaje.
– Jestem zaskoczony decyzją sądu. Rzeczywiście część świadków mieszka na Pomorzu, ale oskarżeni też są w wieku podeszłym. Dziś stawili się na rozprawę i była możliwość odczytania aktu oskarżenia – powiedział prokurator IPN Mieczysław Góra. – Tak duża odległość świadków od siedziby sądu jest główną przyczyną niestawiennictwa i przedłużania postępowania – mówiła sędzia.
Przedawnienie za 6 lat
Sądy nie są konsekwentne. – Przed laty proces Jaruzelskiego przeniesiono z Gdańska do Warszawy ze względu na to, żeby staruszek nie jeździł do Gdańska – nieco sarkastycznie wskazuje Antkowiak. – Tę decyzję zaskarżymy, będziemy chcieli, żeby miejscem procesu nadal pozostała Warszawa – zapowiedział represjonowany.
Na brak chęci sądzenia ze strony Sądu Rejonowego Warszawa-Mokotów wskazywało już wyznaczenie ledwie półtorej godziny na rozprawę. O ewentualnym przeniesieniu procesu do Gdańska zadecyduje Sąd Okręgowy w Warszawie. Przepisy mówią, że „sąd wyższego rzędu nad sądem właściwym może przekazać sprawę innemu sądowi równorzędnemu, jeżeli większość osób, które należy wezwać na rozprawę, zamieszkuje blisko tego sądu, a z dala od sądu właściwego”.
Sprawa osądzenia represji wobec pomorskich opozycjonistów i powołania ich w stanie wojennym na rzekome ćwiczenia wojskowe ciągnie się już kilka lat.
Śledztwo w tej sprawie pion śledczy IPN wszczął w 2008 r., po zawiadomieniu Stowarzyszenia „Chełminiacy 1982”. Akt oskarżenia trafił w marcu 2012 r. do Wojskowego Sądu Okręgowego w Warszawie. Obejmował wówczas także gen. Floriana Siwickiego, byłego szefa Sztabu Generalnego WP, który niebawem, w marcu ub.r., zmarł. Stamtąd sprawa trafiła do sądu powszechnego. W zeszłym roku, kiedy miało dojść do rozpoczęcia procesu, niespodziewanie sprawa została umorzona. W lutym sąd okręgowy uchylił decyzję o umorzeniu, wskazując, że możliwe jest zakwalifikowanie tych czynów jako zbrodni komunistycznej, której przedawnienie nastąpi dopiero w 2020 roku.
Pion śledczy IPN stwierdził, że powołanie na rzekome ćwiczenia było pretekstem do odizolowania działaczy opozycji. Opozycjoniści spędzili trzy zimowe miesiące na poligonie w Chełmnie. – Oskarżonym zarzuca się, że na przełomie 1982 i 1983 roku w Warszawie i Chełmnie dopuścili się popełnienia zbrodni polegającej na stosowaniu represji wobec wytypowanych ze względu na poglądy polityczne i działalność opozycyjną 304 żołnierzy rezerwy – informował Maciej Schulz z delegatury IPN w Gdańsku.
IPN podkreśla, że związkowcy narażeni byli na szczególne udręczenie, ponieważ warunki ich pobytu były surowsze od tych, w jakich trzymano internowanych. Opozycjoniści spali w namiotach, dostali stare buty i mundury, zlecano im w większości nieprzydatne zadania, jak kopanie rowów. Represje dotknęły około 300 działaczy „Solidarności” z Pomorza.
– Nie mieliśmy żadnego szkolenia wojskowego, jedynie zajęcia polityczne – podkreślał Józef Pintera ze Stowarzyszenia, zaznaczając, że była to forma represji politycznych. Pintera przeszedł na poligonie zawał serca, nie udzielono mu pomocy medycznej. Później skierowano go do wojskowego aresztu, bo „źle wpływał na morale wojska”. – Wojsko zostało użyte przez Służbę Bezpieczeństwa, która wskazywała „ekstremistów” – mówiła reprezentująca pokrzywdzonych mec. Anna Bogucka-Skowrońska.
Podczas śledztwa były szef MSW gen. Czesław Kiszczak zeznał, że dokonano izolacji „elementu ekstremalnego”, a władza chciała w ten sposób „zachować spokój w państwie”. Z kolei Wojciech Jaruzelski zeznał, że instytucja internowania już wtedy wygasła, a forma ćwiczeń była „mniej restrykcyjna”.
Zenon Baranowski
Nasz Dziennik, 11 czerwca 2014

Autor: mj