Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Rząd przyjął projekt budżetu na 2010 rok

Treść

Niepodjęcie przez rząd Donalda Tuska reformy finansów publicznych wszystkim nam może odbić się poważną czkawką. Zdaniem ekspertów Narodowego Banku Polskiego (o raporcie NBP piszemy szerzej na s. 5), utrzymujący się wysoki poziom deficytu sektora finansów publicznych doprowadzi do takiego wzrostu długu publicznego, że jego relacja do produktu krajowego brutto przekroczy w 2010 roku 55 procent. Dla przeciętnego mieszkańca naszego kraju pokonanie tego progu będzie niosło poważne konsekwencje. Państwo nie będzie mogło bowiem wypełniać wszystkich swoich funkcji. Z ustawy o finansach publicznych wynika, że pokonanie 55-procentowego progu ostrożnościowego oznacza, iż w kolejnym roku pracownicy sfery budżetowej mogą się pożegnać z podwyżkami płac, ograniczona zostanie waloryzacja emerytur, a budżet nie będzie mógł udzielać nowych pożyczek i kredytów.

Rząd na wczorajszym posiedzeniu przyjął projekt budżetu państwa na przyszły rok. Zgodnie z Konstytucją, do dzisiaj projekt ustawy budżetowej na kolejny rok powinien zostać skierowany do Sejmu. - Jest to odpowiedzialny i ostrożny budżet na czasy, które mimo niewątpliwego sukcesu naszej gospodarki są czasami niepewnymi - mówił wczoraj Jacek Rostowski. Takie słowa ministra finansów to żadna nowość. W tym tonie wypowiadał się jeszcze rok temu, forsując w Sejmie ustawę budżetową na 2009 r., by dzień po tym, jak budżet podpisał prezydent, zarządzić wraz z premierem Donaldem Tuskiem akcję szukania prawie 20 miliardów złotych cięć w wydatkach w celu zasypania dziury budżetowej w tym rzekomo "dobrym budżecie na trudne czasy". Premier Donald Tusk tym razem także przekonywał, że na 2010 rok mamy budżet bezpieczny, choć z wysokim deficytem. - Ten budżet jest bardzo przemyślany. Gwarantuje bezpieczne przejście Polski przez czas burzy - powiedział premier. Szef rządu zapewniał, że zabezpieczono pieniądze na inwestycje infrastrukturalne, a także na obiecane podwyżki dla nauczycieli i przysługującą emerytom i rencistom waloryzację świadczeń. Niewykluczone jednak, że przyszłoroczna podwyżka będzie dla nauczycieli na długo ostatnią podwyżką pensji, a emeryci długo nie zobaczą wyższej waloryzacji niż parozłotowej. Ekipa Tuska przespała ponad dwa lata rządów, nie przeprowadzając reformy finansów publicznych, a zadłużenie sektora finansów publicznych narasta przy mizernym, na granicy zera wzroście produktu krajowego brutto. Z opublikowanego wczoraj raportu Narodowego Banku Polskiego "Polska wobec światowego kryzysu gospodarczego" wynika bowiem, że w przyszłym roku relacja długu publicznego do produktu krajowego brutto przekroczy granicę 55 proc. PKB. Dla przeciętnego mieszkańca naszego kraju może to mieć wbrew pozorom niezwykle istotne znaczenie. 55-procentowy limit to próg ostrożnościowy zapisany w ustawie o finansach publicznych. Jego przekroczenie oznacza, że budżet na kolejny rok nie może przewidywać podwyżek dla pracowników sfery budżetowej, a waloryzacja emerytur i rent może być dokonana jedynie o wskaźnik inflacji, zaś budżet państwa nie będzie mógł udzielać nowych kredytów i pożyczek. Rządowe prognozy na najbliższe lata przewidują, że relacja długu do PKB będzie oscylować do 2012 roku w granicach od 54,5 do 54,8 proc. PKB, jednakże nie przekroczy 55 procent. Zdaniem wiceprezes Prawa i Sprawiedliwości Aleksandry Natalli-Świat, obecny stan naszych finansów publicznych to efekt zaniechań rządu Donalda Tuska. - Narasta nam deficyt budżetowy, ale przede wszystkim deficyt sektora finansów publicznych. Jest to deficyt tym różniący się od tego w innych krajach, że tam wynika on przede wszystkim z przyjętej polityki, czyli zwiększenia nakładów publicznych na działania dla wsparcia wzrostu gospodarczego. W Polsce deficyt jest wynikiem tego, co w gospodarce zdarzyło się samo. Bo rząd nie mógł się zdecydować, co właściwie chce zrobić, więc na wszelki wypadek nie zrobił nic - powiedziała Natalli-Świat. Według wiceprezes PiS, jedyną odpowiedzią rządu na wzrost deficytu budżetowego, wzrost potrzeb pożyczkowych i długu publicznego jest wypychanie różnych zadań poza budżet państwa i oczekiwanie na to, co się zdarzy, licząc, że "jakoś się uda". - Trzeba zacząć naprawdę zajmować się stroną dochodową i wydatkową. Od początku 2008 roku mówiliśmy, że potrzebna jest aktywna polityka gospodarcza. Niestety, tak się nie stało. A skutkiem polityki rządu nie jest to, co jeszcze w maju twierdził minister Rostowski, że będziemy mieli 18 miliardów deficytu i wszystko znajduje się pod kontrolą, lecz skutkiem jest lawinowy wzrost deficytu i zadłużenia - dodała Natalli-Świat.
Doprowadzenie przez rządzących do sytuacji zagrożenia przyszłych podwyżek dla pracowników budżetówki i waloryzacji emerytur może być im jednak w pewien sposób na rękę. Nie jest tajemnicą, że rząd Donalda Tuska zaplanował olbrzymią akcję prywatyzacyjną. W takim przypadku pojawiające się głosy rozsądku, że nie sprzedaje się dobrych firm w okresie dekoniunktury, gdy ich wartość mogła spaść nawet o kilkadziesiąt procent, może być zbijana argumentami o konieczności zdobycia w ten sposób pieniędzy na pokrycie rosnącego zadłużenia. Przyjęty wczoraj przez rząd budżet państwa zakłada, że przychody z prywatyzacji wyniosą w 2010 roku aż 25 miliardów złotych. Deficyt budżetowy ma być rekordowo duży i sięgnąć kwoty nie większej niż 52,2 miliarda złotych. Dla porównania w tym roku deficyt będzie o blisko połowę niższy od planowanego na 2010 rok. Przy konstruowaniu budżetu państwa założono, że wzrost gospodarczy w przyszłym roku wyniesie 1,2 proc., a inflacja 1 procent. Bezrobocie skoczyć ma do 12,8 procent. Ogółem dochody budżetu wyniosą 248,8 miliarda złotych, a wydatki nie więcej niż trochę ponad 301 miliardów.
Artur Kowalski
"Nasz Dziennik" 2009-09-30

Autor: wa