Rząd patrzy przez palce na gigantyczny transfer kapitału z kraju
Treść
Blisko 80 mld zł zostało wytransferowane w ubiegłym roku z Polski, z czego  połowę legalnie, m.in. jako transfery dywidend na rzecz zagranicznych  akcjonariuszy. Drenaż Polski nasila się od kilku lat i jest tym dotkliwszy, że  dotyczy państwa, które pod względem poziomu PKB na mieszkańca zajmuje niską  pozycję.
Z danych na temat bilansu państwa wynika, że z Polski  wytransferowano w ubiegłym roku za granicę blisko 80 mld złotych. Połowę tej  kwoty stanowiły legalne transfery dokonywane przez firmy zagraniczne w Polsce w  formie np. dywidend dla zagranicznych akcjonariuszy.
Drugie tyle (ponad 38  mld zł do listopada ub.r.) prawdopodobnie wypłynęło z kraju w drodze operacji  nielegalnych (nielegalnie transferowane zyski, ceny transferowe i inne). Kwota  ta jest zamieszczona w rubryce "Saldo błędów i opuszczeń" w bilansie płatniczym  państwa, która obejmuje także tzw. nietypowe transakcje. Zazwyczaj saldo to  kształtowało się na poziomie plus/minus kilka miliardów, ale od 2007 roku, w  chwili gdy na Zachodzie pojawiły się pierwsze symptomy kryzysu finansowego,  skoczyło nagle do 31 mld zł, a rok później do blisko 40 mld złotych.
-  Transfery finansowe na taką skalę są konsekwencją błędnie zrealizowanej  transformacji - oddania znacznej części majątku w ręce zagraniczne i  prywatyzacji naszej gospodarki na rzecz zagranicznych inwestorów strategicznych  - wyjaśnia prof. Jerzy Żyżyński z Uniwersytetu Warszawskiego. Podkreśla, że  legalne transfery wzrosły w ostatnich kilku latach dziesięciokrotnie - z 4 do 44  mld zł rocznie, zaś nielegalne podskoczyły radykalnie w ciągu ostatnich 2  lat.
Utrata tak znacznych dochodów wypracowanych na bazie polskiego niegdyś  majątku rzutuje negatywnie na sytuację polskiego społeczeństwa, a i bez tego  jest ono pod względem ekonomicznym w słabej kondycji. Produkt krajowy brutto  przypadający na jednego mieszkańca Polski (według parytetu siły nabywczej)  sytuuje nas na odległym trzynastym miejscu, licząc od końca wśród krajów  cywilizowanych. Przed nami są: Litwa, Słowacja, Węgry, Czechy, Estonia, nie  mówiąc już o zamożnych krajach Europy i Ameryki. Za nami plasują się m.in.:  Rosja, Meksyk, Rumunia, Bułgaria, Ukraina, Brazylia, Chiny, Indie. Jednocześnie  jesteśmy społeczeństwem wyjątkowo silnie eksploatowanym. Zaledwie 35,6 proc.  wypracowanego przez nas produktu krajowego brutto trafia do nas bezpośrednio,  tzn. w formie płac, lub pośrednio - w postaci świadczeń ze strony państwa i  funduszy publicznych (opieki zdrowotnej, zasiłków, rent i emerytur).
-  Pozostała część PKB to są zyski, zazwyczaj lokowane za granicą, i koszty, w tym  koszty transferowe, będące formą wyprowadzania zysków z kraju - wyjaśnia prof.  Żyżyński.
W najzamożniejszej na liście Szwajcarii aż 62,2 proc. PKB trafia do  obywateli i instytucji publicznych w formie płac, podatków, składek  ubezpieczeniowych (czyli tzw. kosztów zatrudnienia); w Stanach Zjednoczonych -  56,8 procent. Polska zajmuje pod względem tego wskaźnika niechlubne piąte od  końca miejsce na liście 43 krajów świata. A jeszcze kilka lat temu w naszych  kieszeniach zostawało w takiej czy innej formie 44,2 PKB. Bardziej od nas są  eksploatowani tylko mieszkańcy Grecji, Bułgarii, Meksyku i Turcji. Mimo że mamy  w Polsce jedne z najniższych na świecie kosztów pracy - wciąż odzywają się  głosy, iż należy je dalej obniżać.
Małgorzata Goss
"Nasz Dziennik" 2009-02-04
Autor: wa