Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Rząd nie dotrzymał umowy

Treść

Z Ryszardem Proksą z Sekcji Krajowej Oświaty i Wychowania NSZZ "Solidarność" rozmawia Anna Ambroziak
Rząd zaproponował dwie podwyżki płac dla nauczycieli w przyszłym roku. W styczniu wzrosłyby one o 1 proc., a we wrześniu o 3 procent.
- Czujemy się oszukani. Proponowana przez rząd podwyżka ma charakter bardziej propagandowy niż realny. Zgodnie z porozumieniem zawartym w ubiegłym roku między związkami zawodowymi działającymi w oświacie a rządem, wzrost wynagrodzeń nauczycieli w przyszłym roku miał być nie mniejszy niż w tym roku, ale parametry wzrostu miały zależeć od możliwości budżetu państwa. W tym roku nauczyciele dostali wiosną jedną podwyżkę rzędu 5 procent. Drugą mieli otrzymać we wrześniu, również 5-procentową. Transakcja ta była wiązana - w zamian zgodziliśmy się bowiem na zwiększenie od września br. pensum nauczycielskiego, czyli czas pracy zwiększy się nam o 10 procent. Przed piątkowym spotkaniem ze stroną rządową związki domagały się spełnienia przez rząd ubiegłorocznych ustaleń. Zgodnie z nimi przez najbliższe dwa lata nauczyciele mieli otrzymać dwie podwyżki po 5 procent. W porozumieniu ze związkami rząd zastrzegł jednak, że wzrost płac w 2010 roku będzie zależał od tempa wzrostu gospodarczego i sytuacji budżetu. Uważamy, że to bardzo nieuczciwa gra ze strony rządu. Spodziewaliśmy się wprawdzie, że oferta nie będzie zbyt hojna i rząd nie podtrzyma zobowiązania z ubiegłego roku, ale nie spodziewaliśmy się, że będzie tak źle. Jeden procent średniej płacy nauczyciela to tylko około 30 zł, i to nawet jest niepewne, ponieważ nie wiadomo jeszcze, jak rząd zrobi tzw. rozporządzenie płacowe. Bo może znów się okazać, że więcej dostaną np. młodzi nauczyciele.
Resort edukacji tłumaczy, że przyczyną niższych podwyżek dla nauczycieli jest kryzys gospodarczy. Z kolei Michał Boni, szef zespołu doradców strategicznych premiera, argumentuje, że nie ma drugiej takiej pozycji w budżecie na 2010 rok, gdzie wzrost nakładów byłby tak znaczący jak na oświatę, a zaproponowany obecnie wzrost płac będzie kosztował budżet aż 1,6 mld złotych.
- To już jest śmieszne. Przecież tajemnicą poliszynela jest to, że nakłady na oświatę zostały zmniejszone w tym roku nawet w stosunku do roku ubiegłego. Związkowcy i nauczyciele zdają sobie sprawę z sytuacji, w jakiej jest budżet państwa. Byłoby wyrazem braku rozwagi, gdybyśmy nie dostrzegali tego, z jakimi problemami boryka się budżet. Wiemy, że pieniędzy nie ma, ale w takim razie skoro rząd nie jest w stanie zrealizować warunków umowy, niech się z niej wycofa, z tego, na co myśmy się zgodzili. Czyli z tego 10-procentowego wzrostu czasu pracy. Wróćmy do punktu wyjścia, a rozmawiajmy o podwyżkach, jak się poprawią czasy. Bo słuchanie ciągle tego, że jest źle i dlatego zamraża się nam pensje, zakrawa już na kpinę. Kiedy był wzrost gospodarczy, tłumaczono nam cały czas, że trzeba inwestować, to później z tego skorzystamy. Ciągle czekamy na dobre czasy. Przez dziesięć lat tzw. podwyżka płacy nauczycielskiej nigdy nie przekroczyła tzw. średniej krajowej. Co roku w tabeli płacy spadamy coraz niżej.
Kolejne spotkanie w sprawie podwyżek płac odbędzie się już 27 sierpnia...
- Uważamy, że nasza praca jest na tyle odpowiedzialna, że na takie podwyżki zasługujemy. Praca nauczyciela wymaga przecież ciągłego zaangażowania w edukację dzieci i młodzieży. Poza tym to nie tylko przekazywanie wiedzy, ale również wychowywanie przyszłych pokoleń. A przecież dzisiaj są naprawdę duże trudności, jeśli chodzi o zachowanie dyscypliny w szkołach. Obecnie w szkołach jest wiele agresji i to powoduje, że nasza praca jest cięższa niż 20 czy 30 lat temu. To nie tylko praca w szkole, ale również ciężka praca w domu - przygotowanie się do lekcji czy sprawdzenie zeszytów zajmuje niemało czasu. Dlatego tak konsekwentnie trwamy przy naszych postulatach zwiększenia płac i nieobarczania nas dodatkowymi godzinami pracy.
A zobaczmy, co robi rząd. Z jednej strony ogranicza nam się możliwości odejścia na wcześniejszą emeryturę, z drugiej - zwiększa nam się czas pracy. Zamraża się etaty w szkołach - szkoły pedagogiczne kończy prawie 200 tys. absolwentów, a miejsc pracy jest tylko niecałe 10 tysięcy.
Trzeba dać nauczycielom dobre warunki pracy i godną płacę. Wtedy możemy więcej pracować. Na razie mimo wszystko mamy ciągle nadzieję, że rząd wycofa się z tych niekorzystnych dla nas zmian.
Dziękuję za rozmowę.
"Nasz Dziennik" 2009-08-11

Autor: wa