Przejdź do treści
Przejdź do stopki

ROLCIA - była tylko muzyka

Treść

Umarła Irena Rolanowska. Trudno wprost w to uwierzyć, ale w czasach, kiedy wszystko da się znaleźć w Internecie, o Irenie Rolanowskiej, jednym z najwybitniejszych pedagogów, wychowawcy na przestrzeni kilkudziesięciu lat niezmierzonej rzeszy pianistów, nie ma nic. Niemal nic, bo owszem: w życiorysach publikowanych z okazji przyznanych nagród, udziału w renomowanych festiwalach lub po prostu tras koncertowych uczniowie Ireny Rolanowskiej z dumą wymieniają jej nazwisko. To jakby tytuł szlachecki. Albo legitymacja ekskluzywnego klubu. Mimo że to już tak dawno, ponad 30 lat temu, pamiętam mój pierwszy dzień nowego roku szkolnego w nowej szkole: Liceum Muzycznym przy ulicy Basztowej w Krakowie. Kiedy błąkałam się po korytarzu, zagadnęła do mnie młoda nauczycielka pytając, na czym gram i do jakiego nauczyciela zostałam przyjęta. Kiedy padło nazwisko Rolanowskiej, rozpromieniła się: "Ach, to masz szczęście! Ja też byłam jej uczennicą. To wspaniały człowiek! U niej nawet kawałek patyka zacznie grać muzykalnie!". To prawda. Uczniowie Rolanowskiej - a byli wśród nich i Jacek Tosik-Warszawiak, i Mariola Cieniawa, i skald Andrzej Zieliński - grali z niebywałą muzykalnością. Wszyscy. Jak ona to osiągała? Po pierwsze, bardzo dużo nam sama grała: pokazywała. Pochylała się z wielką cierpliwością i - to najważniejsze - jeszcze większą ciekawością nad każdym motywem, każdym fragmentem. Starała się zrozumieć: sens frazy, znaczenie przebiegu harmonicznego, ustalić linię narastającej emocji, odgadnąć tajemnicę danego utworu. I nauczyć nas, uczniów tej procedury w opracowywaniu utworu muzycznego. Bardzo dużo mówiła. "Najważniejsze - tłumaczyła zawsze - żebyście pojęli, że grając mówicie. Każdy utwór to jakaś opowieść. Albo rozmowa. Albo wyznanie miłosne. Albo dramat. Albo wyjawienie radosnej niespodzianki.". Radziła śpiewać linię tematu, nawet podkładać tekst uważając, że w ten sposób często łatwiej dotrzeć do sedna, o czym się gra. "Zdziw się! No, nie czujesz, że tu się trzeba zdziwić?!" - złościła się. Kiedy przygotowywałam się do któregoś z uczniowskich występów, a może egzaminu, poleciła mi przyjść do siebie do domu. Była to zresztą dla niej najnormalniejsza w świecie rzecz; przed publicznym graniem "szpikowała" dosłownie wychowanka dodatkowymi, wielogodzinnymi lekcjami. Miałam właśnie grać jeden z nokturnów Chopina, kiedy Rolcia oznajmiła: "Idę do kuchni zrobić sobie coś do jedzenia, a ty już tymczasem zacznij!". Przegrałam jedną stronę, drugą; w połowie trzeciej poczułam obecność Rolci za plecami. Podniosłam pytająco wzrok znad klawiatury i stwierdziłam, że moja nauczycielka stoi nade mną, trzymając w ręce spory, przybrudzony białym serem nóż. "Co to jest?!" - pytała moja nauczycielka trzęsąc rudym kokiem i wymachując mi owym nożem przed oczyma. "No co, nóż..." odpowiedziałam niepewnie. "Nóż, nóż, ale na nim jest tylko biały ser, a powinna być krew! Ty powinnaś była zagrać tę kulminację tak, żebym się skaleczyła w palec krając ser! A tu nic! Graj jeszcze raz! A w tym miejscu, w kulminacji, pamiętaj grając, ma się polać krew!". Rolcia była piekielnie dokładna. Nie przepuszczała najdrobniejszemu szczegółowi zapisanemu w nutach. Idealnie rozpracowany tekst był pierwszym wymaganiem; bez tego nie było co się pokazywać na lekcji. Była wymagająca, surowa, potrafiła doprowadzić uczniów do łez bezsilności, gdy powtarzany raz za razem fragment wywoływał jedynie kąśliwe słowa krytyki. Kiedy podczas lekcji grało się już prawie "zrobiony" utwór, a Rolcia przysłuchiwała się całości z dystansu zdarzało się, że nie mogła sobie darować bezsłownego komentarza i... ciężko i demonstracyjnie wzdychała. Ten głośny, jadowity oddech potrafił sparaliżować co bardziej lękliwego ucznia. Kiedy uczyła - czas dla niej nie istniał. Była tylko muzyka. Lekcja mogła więc trwać i dwie godziny. Dziś próbuję czy to grając dla siebie, czy ucząc przekazać to, czego mnie nauczyła. I odczuwam niezmierzoną wdzięczność za cudowny dar, który mam właśnie od niej, dar rozumienia muzyki. Powtarzam dziś słowa Rolci do moich uczniów, opowiadam im o muzyce, starając się robić to tak, jak ona by mówiła i robi mi się ciepło na sercu, kiedy widzę w oczach nastoletniego wychowanka najpierw rozbawienie, zaskoczenie, a potem rodzaj radosnej fascynacji: wiem, że chwyciło, że udało mi się "zarazić". W liście, jaki napisała do mnie przed rokiem czytam: "Mój Boże ile pokoleń przewija się jeszcze przez moje ręce - bardzo trudnej i nerwowej nauczycielki. Znam swój trudny charakter i bardzo wam wszystkim właściwie współczuję dziwiąc się, żeście mnie nie przeklęli po wsze czasy". A przecież myśmy ją wszyscy nie tylko podziwiali, ale uwielbiali. Czyż to możliwe, że tego nie wiedziała? Zadzwoniłam więc do niej - było to przed rokiem, chcąc wyrazić Najwspanialszej Nauczycielce wdzięczność za wszystko, powiedzieć, że mam pełną świadomość, ile i jakie wspaniałości wyniosłam z Jej lekcji. A Rolcia odparowała na to: "No, dziękuję ci bardzo. Ale muszę powiedzieć, że miałaś pecha. Ja dziś pochylam się nad nutami i widzę rzeczy, o których wtedy, w 70. latach, kiedy cię uczyłam, nie miałam pojęcia. Wtedy to mnie się tylko zdawało, że rozumiem muzykę. Ja dopiero dziś ją rozumiem...". DOROTA PISAREK-KRZYWICKA "Dziennik Polski" 2007-11-22

Autor: wa