Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Rokita popsuł grę Tuskowi

Treść

Od początku tego tygodnia obserwujemy prawdziwą kanonadę przeciw Janowi Rokicie ze strony innych liderów PO. Rokita "podpadł" za publiczne wyrażenie poparcia dla kandydata PiS na prezydenta Krakowa - prof. Ryszarda Terleckiego. Najostrzej zaatakował Rokitę już w poniedziałek główny lider Platformy Donald Tusk, mówiąc: "Mam wrażenie, że czasami trzeba dać po łapach!". Tusk nazwał wystąpienie Rokity krakowskim ekscesem. W wywiadzie dla wtorkowej "Rzeczpospolitej" Tusk skomentował wystąpienie Rokity słowami: "Czynienie prezentów głównemu konkurentowi w przeddzień wyborów oceniam jako poważny błąd. (...) Rokita to kapryśne dziecko. (...) Takim się urodził i takim pozostanie". Dołączyli do ataku na Rokitę również inni liderzy Platformy. Bronisław Komorowski powiedział w wywiadzie dla wtorkowej "Gazety Wyborczej": "To, co zrobił Jan Rokita, uważam za daleko idącą niezręczność". Jeszcze ostrzej wypowiedział się w wywiadzie dla wtorkowej "Wyborczej" szef lubelskiej PO Janusz Palikot, mówiąc: "Jan Rokita jest jedną z twarzy PO. Nie może więc sobie pozwalać na ciągłe niekonsultowane wyznaczanie kierunków działań partii. To prowadzi do chaosu". Palikot zarzucił Rokicie, że: "to, co robił, nie sprzyja pani Hannie" w Warszawie. Sama Hanna Gronkiewicz-Waltz piskliwie uskarżała się, że "znowu Janek narozrabiał". Zaatakowali Rokitę również Schetyna i Niesiołowski. Marzenia o koalicji z czerwonymi Co sprowokowało tak wielką falę ataków przeciw Rokicie? Pozornie chodziło o bardzo błahą sprawę. Rokita wraz z grupą kilku innych parlamentarzystów PO wyraźnie wystąpił przeciwko kandydaturze postkomunisty prof. Jacka Majchrowskiego na prezydenta Krakowa, wspierając jego konkurenta prof. Ryszarda Terleckiego z PiS. Zrobił to w sytuacji, gdy niedawny kandydat PO na prezydenta Krakowa Tomasz Szczypiński jednoznacznie poparł postkomunistycznego kandydata i nikt z centralnych władz PO go za to nie skrytykował. Rokita, lider niechętnego postkomunistom skrzydła w PO, wyraźnie miał dość rządów Majchrowskiego w Krakowie już po jego pierwszej kadencji. Warto przypomnieć tu bardzo ostre krytyki nader nieciekawych układów i powiązań Majchrowskiego w jego działaniach gospodarczych, "nieformalnego układu rządzącego Krakowem", tworzonego z pomocą dawnych pracowników służb specjalnych, policjantów, prawników, urzędników i biznesmenów. Pisano o tym ostatnio dość wymownie w tekstach: "Familia Majchrowskiego" ("Gazeta Polska" z 15 listopada br.) i "Taśma na prezydenta" (krakowski "Dziennik Polski" z 20 listopada br.). - Kraków przez ostatnie cztery lata był źle zarządzany - stwierdził bez ogródek popierający Rokitę senator PO Jarosław Gowin. Dochodzi do tego powszechne zniesmaczenie obrzydliwym, pełnym przekleństw stylem wypowiedzi Majchrowskiego, które utrwaliła krążąca od paru tygodni po Krakowie taśma z nagraniem jego biznesowych "negocjacji". Zdawałoby się, że Rokita jako świetnie znający sytuację w Krakowie miał prawo do wyrażenia swojego poglądu na to, kto będzie lepszym włodarzem w jego mieście. Zdawałoby się... W rzeczywistości jednak Rokita swym wystąpieniem "podważył" kompetencje Tuska, od dawna po dyktatorsku próbującego narzucać linię w swojej partii. Co gorsza, Rokita faktycznie popsuł całą grę Tuska, od dawna przygotowującego po cichu Platformę do przyszłej wielkiej koalicji z postkomunistami w samorządach. Krakowskie porozumienie PO z postkomunistycznym prezydentem Majchrowskim miało w zamierzeniu być spektakularnym wstępem do tego typu koalicji. Jak pisał Michał Karnowski w "Dzienniku" z 21 listopada - gdy trzeba wybierać - "dla znacznej części Platformy bliższy okazuje się czerwony". Kraków miał tu być początkiem. I to wszystko popsuł Rokita nieżyczliwy pomysłom dogadania się PO z postkomunistami. Tusk jest tym bardziej rozjuszony na wystąpienie Rokity, że swą grę prowadził od dawna dość misternie. Wyraźnie pragnął uniknąć otwartego zbyt szybkiego zaangażowania się na rzecz koalicji z postkomunistami, wiedząc, że sprawa ta mogłaby wywołać natychmiast wielką falę ataków ze strony PiS, a nawet spowodować rozłam w PO. Dlatego Tusk odrzucił sugestie Marka Borowskiego, otwarcie proponującego warszawską koalicję PO i postkomunistów w zamian za wsparcie tych ostatnich dla kandydatury Gronkiewicz-Waltz. Tusk wyraźnie chciał, by do koalicji PO i postkomunistów dochodziło znacznie wolniej, tak aby stworzyć w opinii publicznej wrażenie, że została ona niejako wymuszona przez terenowe układy sił. Kraków miał tu być początkiem. Wystąpienie Rokity utrudniło realizację tego typu planów, co ogromnie wzburzyło Tuska. Już w poniedziałek, karcąc Rokitę, stwierdził, że może być on ukarany dalszą zwłoką w sprawie wybrania go na szefa klubu parlamentarnego PO. Sprawa odwleka się od roku. Dalsza zwłoka oznaczałaby otwarte złamanie przez Tuska kompromisowych ustaleń z czerwca br. Szef PO obiecał wówczas Rokicie ostateczny wybór na wspomniane wyżej stanowisko w zamian za zaakceptowanie przez Rokitę wyboru bardzo nielubianego przezeń Schetyny na sekretarza generalnego PO. Wściekłość "Wyborczej" Tuska tym mocniej wzburzyła akcja Rokity, że od dłuższego czasu jest poddawany naciskom politycznych i medialnych środowisk, chcących wyraźnego pójścia PO na drogę koalicji z postkomunistami. Nieprzypadkowo swego rodzaju kropkę nad i postawił tu Piotr Pacewicz, zastępca naczelnego redaktora "Gazety Wyborczej" w numerze z 20 listopada 2006 roku. Zdaniem Pacewicza, PO popełnia fatalny błąd, odrzucając koalicyjne dogadanie się w Warszawie z postkomunistą Borowskim. Sprawiło to bowiem jakoby, że szanse na wybór Gronkiewicz-Waltz w Warszawie stały się "mizerne". W osobnym, pełnym, emocji artykule "Obłudna cnota Platformy" Pacewicz w pełni odsłonił mało chwalebne intencje michnikowców w całej sprawie. Z goryczą pisał: "Jako jeden z widzów mam serdecznie dosyć narodowego dramatu historycznego, zwłaszcza że utwór 'Precz z komuną' staje się coraz bardziej jałowy i szkodliwy. Ale wciąż jest grany. (...) Platforma jak diabeł święconej wody boi się oskarżeń o sojusz z czerwonymi. (...) PO odrzuciła 'Pożegnanie z PiS' i wybrała 'Precz z komuną'. Pewnie uznała, że ta druga sztuka będzie miała większą widownię. (...) Dziś dramat 'Precz z komuną' staje się żałosny. Wyradza się do reszty w przywracanie narodowi ładu moralnego za pomocą ubeckich teczek. (...) Jakie to jałowe! Podział na komunistów i patriotów zamazuje różnice kluczowe dla przyszłości Polski". Jak z tego widać, nawet dziś, po krańcowej kompromitacji postkomunistów w czasie rządów Leszka Millera, "Gazeta Wyborcza" nadal w pełni kontynuuje marzenia o realizacji sławetnych planów Kwaśniewskiego i Michnika w sprawie koalicji komunistów i liberałów. Pacewicz nie może ukryć ogromnego zdenerwowania z powodu "paraliżowania" PO przez "solidarnościową cnotę". Uskarża się na nazbyt krytyczne ocenianie postkomunistów z SLD przez ludzi z Platformy. Twierdzi, przekraczając granice groteski: "W jakimś stopniu ta ocena SLD jest niesprawiedliwa. Pomija historyczne osiągnięcia i Millera, i Kwaśniewskiego". Szkoda tylko, że nie próbuje skonkretyzować, na czym polegały te rzekome historyczne osiągnięcia i Millera, i Kwaśniewskiego?! Czyż tego typu stwierdzenia nie są czymś wręcz kompromitującym jako wyznanie ze strony zastępcy naczelnego gazety, identyfikowanej niegdyś z "Solidarnością"?! Dodajmy dalej, że Pacewicz posuwa się do stwierdzeń w stylu: "Doprawdy Miller, nie mówiąc o Belce, lepiej rozumiał potrzeby wolnego rynku niż Jarosław Kaczyński". Na koniec Pacewicz występuje z jednoznaczną konkluzją: "Mówię tylko, że dogadanie się Borowskiego z PO dałoby impuls - w inny sposób myślelibyśmy o tym, co ważne. Byłoby sygnałem, że główna siła opozycyjna zaczyna bardziej normalnie myśleć o przyszłości. Że są szanse na zmianę repertuaru polskiego teatru". Konkluzji tej towarzyszą jednak gorzkie żale Pacewicza, że Tusk marnuje tak dobrą okazję dogadania się PO z postkomunistami, akurat teraz, dziś. Skomentujmy więc: w Polsce już nadto długo oglądaliśmy z żałosnymi skutkami lewicowy komunistyczny repertuar. Do czego prowadzi zaś dogadanie się postkomunistów i liberałów, najlepiej ilustruje przykład Węgier, które płacą dziś straszną cenę za tego typu dogadanie się przed ośmiu laty. Kto zje ciastko? Podobnie jak michnikowska "Wyborcza" zmarnowanie szansy przez Tuska postrzega postkomunistyczna "Angora". W tekście z 26 listopada Henryk Martenka zapytuje już w tytule: "Czy Donald Tusk jest idiotą?". Tu w "Angorze" zamiast goryczy mamy już prawdziwą wściekłość na Tuska, że nie potrafił zdobyć się na tak potrzebną koalicję z postkomunistami. Martenka pisze w pełnym rozjuszenia stylu: "Czy Donald Tusk jest idiotą?... pytają zdziwieni swym nagłym odkryciem sympatycy lewicy. Na szczęście dla nas tak. To idiota! - chichoczą sympatycy prawicy". Koronnym dowodem "idiotyzmu" Tuska ma być według Martenki fakt, że "obumierająca Platforma Obywatelska" nie zdecydowała się na wybór "partnera naturalnego do odsunięcia PiS-u", jakim byliby lewica i demokraci. Martenka zarzuca Tuskowi, że "nie wie, co zrobić i podejmuje decyzje estetyczne, a nie polityczne. Może Donald powinien być krawcem damskim?". Kontynuując swą antytuskową filipikę w stylu najostrzejszego rozdrażnienia, Martenka pisze: "Gdy Tusk po wielodniowym wahaniu zmuszony został do opowiedzenia się, czy wchodzi w układ z Borowskim i realizuje własną obietnicę wyborczą, opowiedział się w taki pokrętny sposób, że naród musiał zadać sobie tytułowe pytanie. Tusk zdecydował bowiem, że - jak najbardziej! - zależy mu na głosach lewicy, ale z Borowskim, komuchem, oficjalnie się nie zwiąże. I znów, jak przed rokiem, nieporadny polityk, tylko przez jakiś niepojęty żart postawiony na czele partii, błysnął arogancją i pychą. (...) Tusk (...) właśnie przekroczył granice śmieszności. (...) Będzie flagowym symbolem zmarnowanych szans". W tej sytuacji zdaniem Martenki: "Platforma Obywatelska po prostu obumiera. To widać, słychać i czuć". Cała sprawa dylematów stojących przed Tuskiem nie jest jednak wcale taka prosta, jak głoszą Pacewicz i Martenka. Jeśli bowiem Tusk poszedłby teraz otwarcie na koalicję z postkomunistami, musiałby liczyć się z natychmiastowym głębokim rozłamem w swej partii. Dowodzi tego chociażby aktualne zachowanie Rokity i popierających go parlamentarzystów PO w rodzaju Jarosława Gowina. Wiadomo, że w PO ciągle jest grupa polityków podobnie jak Rokita odrzucających myśl o koalicji z postkomunistami. By wspomnieć chociażby byłego ministra spraw wewnętrznych Marka Biernackiego, znanego ze swych wcześniejszych konfliktów z postkomunistami dotyczących ukrywanego mienia po PZPR. W tej sytuacji bojący się rozłamu Tusk ciągle jest w politycznym rozkroku. I chciałby, i boi się... Jak złośliwie stwierdził Marek Borowski: "Tusk równocześnie chciałby mieć ciastko i je zjeść". Tyle tylko, że to "ciastko" (zdobycie prezydentury Warszawy przez kandydatkę PO) mogłoby okazać się bardzo niestrawnym zakalcem, jeśli ceną za nie byłaby koalicja z postkomunistami. Zbyt duża bowiem jest potencjalna groźba rozłamu w PO w przypadku takiej koalicji. prof. Jerzy Robert Nowak, "Nasz Dziennik" 2006-11-23

Autor: ea