Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Rocznica tuż-tuż...

Treść

Zapowiedź złożenia w przyszłym miesiącu w Sejmie stu kilkudziesięciu projektów ustaw, Sejm pracujący w październiku codziennie, być może łącznie z sobotami i niedzielami, chemiczna kastracja pedofilów czy wreszcie doprowadzenie do przyjęcia euro już w 2011 roku. Premier Donald Tusk uraczył nas w ostatnim tygodniu tymi kilkoma zaskakującymi, obserwując dotychczasowe poczynania rządu, obietnicami. Co takiego się stało, że rząd postanowił intensywnie przekonywać, że ciężko pracuje? Nic. To tylko szybkimi krokami zbliża się pierwsza rocznica rządów ekipy Donalda Tuska i kampania prezydencka. Co zrobić, jeżeli przespało się cały rok, a za chwilę nastąpi weryfikacja rocznych dokonań? Można nagle wywołać wielkie trzęsienie ziemi, rozgrzebać wiele spraw, sprawiając wrażenie, że się pracuje. Tak jak w starym dowcipie, gdzie robotnicy biegają z pustymi taczkami, tłumacząc, że mają tyle roboty, że nie mają czasu ich załadować. Taki właśnie pomysł na swoją pracę znalazł rząd Donalda Tuska. Dotychczas Sejm obecnej kadencji zbytnio się nie przepracowywał. Krótsze były sejmowe posiedzenia, a zdarzało się też, że posłowie kończyli dzień w Sejmie we względnie wczesnych godzinach popołudniowych, gdyż nie było rządowych projektów ustaw, którymi mogliby się zajmować. Jak przypomina teraz opozycja, politycy Platformy Obywatelskiej tłumaczyli wtedy, że nie rządzi się ustawami, że po co na darmo mnożyć prawo. Teraz, zdaje się, zmienili zdanie, zapowiadając, że w październiku do Sejmu trafi sto kilkadziesiąt nowych projektów, a w związku z tym posiedzenia Sejmu mogą być zwoływane nawet co tydzień. Zatrudniony w kancelarii premiera za nasze pieniądze sztab ludzi, którego zadaniem jest dbanie o wizerunek premiera i Platformy Obywatelskiej i wmówienie społeczeństwu, iż premier i Platforma dobrze rządzą, doszedł najwidoczniej do wniosku, że lepiej pochwalić się tym, nad czym się pracuje, niż tym, że się nie pracuje, aby nie mnożyć niepotrzebnych przepisów. Biorąc pod uwagę fakt, że wcześniej rząd podobno nie przywiązywał aż takiej wagi do ilości ustaw kierowanych do Sejmu i nagle sypie nimi jak z rękawa, można się domyślać, jakiej jakości będzie to prawo. Tym bardziej że w ciągu miesiąca wszystkim naraz mieliby się zajmować posłowie, tylko po to, aby pokazać, jakie to z polityków Platformy pracusie. Październik ponadto nie jest dobrym miesiącem na organizowanie tego typu akcji propagandowych ze względu na rozpoczynające się w Sejmie mozolne prace nad przyszłorocznym budżetem państwa, które angażują posłów wszystkich sejmowych komisji. Oprócz zapowiedzi "rewolucji październikowej" w Sejmie premier Donald Tusk zafundował nam ostatnio dwa inne ciekawe występy. Gdy ogłosił nagle po wydarzeniach, które miały miejsce pod Siemiatyczami, że jest za tym, aby pedofile mogli być wskutek wyroku sądu chemicznie kastrowani, dodając, że takiego zwyrodnialca trudno nazwać człowiekiem, od razu podniosła się dyskusja. Głos zabierali obrońcy praw człowieka, filozofowie, którzy bronili prawa do "bycia człowiekiem" największego nawet zwyrodnialca. Ale szeroka dyskusja odbyła się również po tym, jak premier Tusk powiedział bez zastanowienia, że Polska wprowadzi euro już w 2011 roku. Wypowiedzią premiera zaskoczeni byli chyba wszyscy ekonomiści, zdaje się, że wraz z ministrem finansów Jackiem Rostowskim. Zakładając nawet, że wszyscy obywatele naszego kraju zgodnie daliby rządzącym przyzwolenie społeczne na szybkie zastąpienie złotego przez euro, to same procedury poprzedzające wejście Polski do strefy euro sprawiają, że przyjęcie wspólnej waluty od 2011 roku jest praktycznie niemożliwe. Wszystkie te dyskusje są jednak daremne. Nie będzie ani żadnej przymusowej kastracji pedofilów, ani waluty euro w Polsce w 2011 roku. Specjaliści rządu od reklamy nie śpią i cały czas doradzają, co premier ma powiedzieć. Przypadek zwyrodnialca można było wykorzystać, aby premier mógł pokazać się jako "zwykły człowiek", którego, gdy usłyszy o tego typu przypadkach, pierwsza myśl jest taka, że trzeba wyeliminować takiego osobnika ze społeczeństwa. Tak zwanym rynkom finansowym dobrze było natomiast rzucić obietnicę euro za 3 lata. To nic, że jest ona nierealna z przyczyn zupełnie obiektywnych. Za niewprowadzenie euro w 2011 roku można będzie winić np. prezydenta Lecha Kaczyńskiego, który mógłby się nie zgodzić na zmianę Konstytucji, niezbędną do rezygnacji ze złotego. Nieprzeforsowanie przymusowej chemicznej kastracji można natomiast zrzucić np. na lewicę, która już obecnie podnosi głos, że byłoby to łamanie praw człowieka. Jeśli nawet nie lewica czy prezydent, to i tak zawsze jakiś winny się znajdzie. W exposé premiera Tuska usłyszeliśmy masę obietnic, podobne padły z okazji "studniówki" rządu. Nic nie wskazuje na to, żeby coś nowego czekało nas na podsumowanie roku rządów PO - PSL. Dalsze tak intensywne "prace" obecnej ekipy sprawią, że przy okazji każdej skłaniającej do podsumowań rocznicy rządu będziemy karmieni obietnicami. A na koniec okaże się, że to tylko jedno wielkie oszustwo. Artur Kowalski "Nasz Dziennik" 2008-09-13

Autor: wa