Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Rektora zastąpi menedżer

Treść

Nowelizacja Ustawy o szkolnictwie wyższym wejdzie w życie 1 października. Zdaniem opozycji i przedstawicieli środowisk naukowych, niektóre zmiany zawarte w podpisanej wczoraj przez prezydenta nowelizacji mogą przynieść negatywne skutki dla szkolnictwa wyższego. Chodzi m.in. o opłaty za drugi kierunek studiów, ograniczenie wieloetatowości pracowników naukowych oraz możliwość uzyskania tytułu doktora osobom nieposiadającym tytułu magistra. Zdaniem Bronisława Komorowskiego, zmiany, które przewiduje ustawa, są "bardzo ważne" i idą "w bardzo dobrym kierunku". PiS zapowiada, że zwróci się do Trybunału Konstytucyjnego o zbadanie, czy ustawy reformujące uczelnie wyższe są zgodne z Ustawą Zasadniczą.
- Podczas prac nad ustawą faktycznie zignorowano środowisko akademickie, prowadzono tylko pozorny dialog, a większość propozycji, które przedkładali profesorowie, została całkowicie pominięta milczeniem lub wręcz wyśmiana - zauważa poseł dr Artur Górski, wiceprzewodniczący podkomisji stałej ds. Nauki i Szkolnictwa Wyższego. Jak dodaje parlamentarzysta PiS, minister nauki i szkolnictwa wyższego Barbara Kudrycka była głucha niemal na wszystkie argumenty merytoryczne. - Skarżono się, że podczas spotkań ze środowiskiem akademickim minister przyjęła postawę buty i arogancji, tak typową dla tego rządu. To właśnie ta karygodna postawa wywołała niespotykane wcześniej na taką skalę protesty pracowników nauki - zaznaczył w rozmowie z "Naszym Dziennikiem" dr Górski.
Odpłatność za drugi kierunek niezgodna z Konstytucją?
- Najpoważniejszą wadą tej ustawy jest to, że zakłada szereg zmian w szkolnictwie wyższym, nie wziąwszy pod uwagę tego, że sytuacja finansowa tego sektora jest bardzo trudna - ocenia prof. Ryszard Terlecki. Jego zdaniem, część zapisów ustawy stanowi tylko pozory administracyjnych zmian, które uderzą tak naprawdę w środowisko akademickie. - Przykładem zapisu szkodzącego studentom jest przymus opłaty za drugi kierunek studiów, a kryteria ustalenia, kto może, a kto nie pójść na drugi kierunek, wydają się niekonstytucyjne, dlatego Trybunał Konstytucyjny powinien przyjrzeć się tym zapisom - sugeruje nasz rozmówca. Profesor Terlecki przyznaje, że w ustawie znajdują się również zapisy, które można by uznać za pozytywne, jak na przykład zniesienie sztywnej ministerialnej listy kierunków studiów. W praktyce oznacza to umożliwienie uczelniom realizowanie własnych pomysłów w tym zakresie. - Jednakże pozytywnych zmian w tej ustawie jest tak niewiele, że generalnie można ją uznać za szkodliwą zmianę w sektorze szkolnictwa wyższego. Możemy się spodziewać, że ustawa ta będzie co krok nowelizowana i zmieniana, ponieważ część z przepisów może po prostu wprowadzić zamieszanie. Tak najczęściej kończy się pośpiech "legislacyjny" - konkluduje prof. Terlecki.
Skutek? Zamieszanie
Zdaniem historyka, nowelizacja została przeprowadzona w tak krótkim czasie po to, aby poprawić statystykę obecnego rządu, jeśli chodzi o liczbę projektów kierowanych przez Radę Ministrów do Sejmu. - Ta ustawa wprowadzi spore zamieszanie w szkolnictwie wyższym i może doprowadzić do wielu negatywnych zjawisk. Nie ma w niej szacunku dla nauczycieli akademickich, którzy, jeśli będą chcieli więcej zarobić, muszą zakładać firmy i sprzedawać się ze swoją wiedzą biznesowi, co niewątpliwie odbije się negatywnie na poziomie dydaktyki - zauważa dr Górski. Jak dodaje, rektor uczelni publicznej nie musi być uznanej renomy profesorem, lecz ma być przede wszystkim menedżerem. Jest to efekt komercjalizacji szkolnictwa, którą przewiduje ustawa. - Zmniejszono rolę senatów uczelni, a wykładowców akademickich potraktowano jak pracowników firmy, których rektor-menedżer w każdej chwili może zwolnić. Zwiększono rolę Centralnej Komisji ds. Stopni i Tytułów Naukowych, która wpływając zasadniczo na proces awansu naukowego w uczelniach, ograniczy ich autonomię - wylicza Górski. Ustawa nie tylko zmniejszy dostęp młodzieży do edukacji akademickiej poprzez wprowadzenie odpłatności za drugi kierunek studiów, ale także przez przewidywaną likwidację małych uczelni na prowincji. Według posła Prawa i Sprawiedliwości, nowelizacja ma również wymiar symboliczny - zrezygnowano bowiem z godła państwowego na dyplomach. - Prezydent, podpisując ustawę, dał przyzwolenie na te zmiany, podyktowane bieżącym interesem, brakiem środków na naukę i edukację, a nie rzeczywistą chęcią uzdrowienia polskiego szkolnictwa wyższego - uważa dr Artur Górski.
- Byłem w zespole, który pracował nad ustawą o finansowaniu nauki, i niektóre zmiany zawarte w ustawie to postulaty naszego zespołu. W nowelizacji są sprawy zasługujące na uznanie, m.in. zapisy dotyczące zaktywizowania środowiska naukowego polegające na większym uzależnieniu jego funkcjonowania od sukcesów naukowych - uważa prof. dr hab. Tomasz Jasiński z Instytutu Historii Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu oraz były członek Rady Nauki i przewodniczący Komisji Badań na rzecz Rozwoju Nauki. - Jednakże nie jest ona pozbawiona zapisów kontrowersyjnych. Chociażby kwestie awansu - mam tu na myśli głównie habilitację - poddałbym zapisy w tym zakresie krytyce. Przy przyznawaniu habilitacji i profesury pojawiają się - w myśl nowej ustawy - bardzo radykalne i często niemożliwe do spełnienia warunki, które po prostu są sporą przeszkodą dla rozwoju naukowego - zaznacza prof. Jasiński.
Ustawa określi, kto jest geniuszem
Nowelizacja otwiera drogę do stopnia doktora osobom, które nie posiadają magistra, oraz umożliwia nadanie stopnia doktora habilitowanego z pominięciem konieczności opublikowania rozprawy habilitacyjnej, bez konieczności odbycia kolokwium habilitacyjnego i wygłoszenia wykładu habilitacyjnego, jak to jest obecnie. - Nie uważam, aby to był dobry pomysł. To jest wzór amerykański. Polega on na tym, że pozwala się najwybitniejszym jednostkom robić doktorat bez względu na to, czy posiadają one tytuł magistra, czy nie. Z jednej strony to dobrze, że chcemy korzystać z osiągnięć najlepszych instytucji naukowych na świecie, ale z drugiej strony Polska nie jest jeszcze przygotowana na takie zmiany - podkreśla prof. Jasiński. Zdaniem naszego rozmówcy, sytuacja społeczno-polityczna w Polsce będzie sprzyjać temu, że w niektórych wypadkach mogą zaważyć znajomości i układy. Obecnie może prowadzić to do skandali. - Inaczej sytuacja wyglądałaby, gdybyśmy mieli transparentne życie społeczno-polityczne. Pomysł być może nie jest najgorszy, ale mało realny. Zwłaszcza w dziedzinach humanistycznych bardzo trudno określić, kto jest geniuszem u progu kariery - wskazuje prof. Jasiński. Jak dodaje historyk, przywołuje to skojarzenia z czasami stalinowskimi, kiedy młodzi "poprawni" magistrowie wyrzucali z uczelni "reakcyjnych" profesorów. - Oby te zmiany nie niosły czasem podobnych skutków - zaznacza nasz rozmówca. Podobnie jak prof. Ryszard Terlecki uważa on, że planowane zmiany są zbyt pospieszne.
Kolejną ważną sprawą, którą nowelizuje ustawa, jest wieloetatowość. Rektor będzie miał prawo rozwiązać umowę o pracę w sytuacji, gdy pracownik podejmie pracę w innym miejscu zatrudnienia. Być może jednak warto pochylić się nad źródłami wieloetatowości? Profesor Włodzimierz Bernacki 17 lutego br. na łamach "Naszego Dziennika" zwrócił uwagę na to, że wykładowcy szkół wyższych pracują w kilku miejscach nie dlatego, że chcą opływać w luksusy, ale dlatego, że pensja profesora jest równa średniej krajowej. - Wieloetatowość wynika z szeregu chorób wewnętrznych uczelni. Dobrze byłoby, gdyby każdy profesor pracował w jednym miejscu, ale przy obecnych warunkach finansowych jest to niezwykle trudne do realizacji. Podsumowując: wieloetatowość należy zwalczać, ale inną drogą. Dobrym rozwiązaniem byłoby zwiększenie uposażenia na prowadzenie badań naukowych przy minimalnej dydaktyce. Chodzi o to, aby naukowcy, którzy właściwie mnożą wykłady na wielu uczelniach, za sam fakt pracy dydaktycznej, która niewiele wnosi do nauki, otrzymywali wyższe wynagrodzenie niż ci, którzy prowadzą innowacyjne badania naukowe. Zmiany administracyjne do niczego nie doprowadzą - uważa prof. Tomasz Jasiński.
Paulina Jarosińska
Nasz Dziennik 2011-04-06

Autor: jc