Rekonstrukcja rozpadu
Treść
Prokuratura rozważa powołanie biegłych, którzy  realistycznie odtworzą mechanizm i sposób fragmentacji Tu-154M podczas  katastrofy na Siewiernym - dowiedział się "Nasz Dziennik".
Oficjalne  komisje badające katastrofę smoleńską koncentrowały się na sterowaniu  samolotem, nawigacji i kontroli lotów. Procesowi rozpadu konstrukcji  poświęcono znacznie mniej uwagi. Poza kwestią uderzenia w brzozę. -  Zupełnie tego nie rozumiem. Zaniedbano zebrania wszystkich elementów w  jedno miejsce. Wrażenie jest takie, że najwyraźniej ktoś nie chce, by  elementy tupolewa ocalałe z katastrofy mogły być wykorzystane do  weryfikacji kolejnych hipotez, kolejnych etapów symulacyjnych -  przyznaje w rozmowie z "Naszym Dziennikiem" prof. Zbigniew Rudy z  Instytutu Fizyki Uniwersytetu Jagiellońskiego. Rozpad konstrukcji to  niezależny, osobny problem. Taką analizę robi się tylko w wyjątkowych  wypadkach, gdy nie wiadomo, co było przyczyną katastrofy. Tymczasem  rosyjski MAK i polska komisja Millera nie wyjaśniły, dlaczego samolot  rozpadł się na tak wiele części, rozrzuconych na stosunkowo dużym  obszarze. Najpierw MAK, a potem komisja Jerzego Millera uznały, że  samolot uderzył lewym skrzydłem w brzozę, co doprowadziło do wykonania  półbeczki rotacyjnej. Z tą tezą polemizuje grono naukowców takich jak  prof. Wiesław Binienda, dziekan Wydziału Inżynierii Lądowej Uniwersytetu  w Akron, czy dr inż. Wacław Berczyński, wieloletni konstruktor działu  kosmiczno-wojskowego koncernu Boeing. Z kolei prof. Jacek Rońda z  Wydziału Inżynierii Metali i Informatyki Przemysłowej AGH podkreśla, że  zagadką jest dla niego fakt, iż samolot rozpadł się na tak drobne części  w zetknięciu z podmokłym gruntem. Jak zaznacza Rońda, taki grunt nie  działa jak katapulta. - Ta fragmentacja nie jest zgodna z moim  wyobrażeniem o mechanice zniszczenia w tamtych warunkach. Taki grunt  może przejąć więcej energii niż np. beton, to znaczy, że może zmniejszyć  koncentrację energii w konstrukcji, zmniejszyć prędkość odkształcenia  elementów konstrukcji, co powinno zadziałać jako podatny zderzak w  samochodzie - tłumaczy prof. Rońda. To, co jest oczywiste dla każdego  szanującego się naukowca - konieczność rekonstrukcji fazy rozpadu  maszyny, nie jest takim dla ekspertów komisji Millera, choć argument ten  podnosi nawet oponent prof. Biniendy, prof. Paweł Artymowicz,  astrofizyk z Toronto.
Maciej Lasek, szef Państwowej Komisji Badania  Wypadków Lotniczych, który pracował w zespole Millera, na konferencji  naukowej w Kazimierzu Dolnym powtarzał twierdzenie, które zaprezentował  już wcześniej w rozmowie z "Naszym Dziennikiem". A mianowicie, że  wykonanie symulacji nie było potrzebne. Także jeśli chodzi o wykonanie  obliczeń aerodynamiki w ostatniej fazie lotu. Według niego, komisja nie  musiała niczego takiego robić, gdyż dane z rejestratorów wystarczyły do  określenia trajektorii lotu i przyczyn katastrofy. - Dlaczego nie  badaliśmy, co się stało po brzozie? Naszym celem nie było przekonanie  opinii publicznej, jak było. Naszym celem było określić przyczyny  katastrofy i sformułować zalecenia profilaktyczne. Przyczyny skończyły  się po przekroczeniu [wysokości] 100 metrów. Nie jestem zwolennikiem  stosowania technik komputerowych do rzeczy, które są namacalne -  stwierdził Lasek. - Zupełnie tego nie rozumiem. Tak samo tego, dlaczego  badania tej tragedii nie rozpoczęto od zgromadzenia wszystkich szczątków  samolotu w takiej postaci, w jakiej się rozpadły. Najpierw powinno się  zrobić zdjęcia ich rozrzutu, a potem złożyć je wszystkie w jedno miejsce  odpowiednio do tego przystosowane. Po to, by można było ocenić, czego  na przykład nie warto poddawać później symulacji, a na co z kolei  skierować główny wysiłek symulacyjny. Tego ewidentnie nie zrobiono, a to  bardzo istotna kwestia - ripostuje prof. Rudy. Szanse na to, by wrak  wrócił do kraju, spadają do zera. Jest to bezpośrednim skutkiem działań,  a właściwie braku zdecydowanych działań strony polskiej. Nie bez  znaczenia jest też tu memorandum, jakie pod koniec maja 2010 r. podpisał  z Rosjanami były minister spraw wewnętrznych i administracji Jerzy  Miller. Nie tak dawno okazało się, że wrak został wymyty i pomalowany. -  Zrekonstruowanie procesu rozpadu samolotu jest kluczowe, gdyż  pozwoliłoby to ocenić, jak przebiegała ostatnia faza lotu. Dlatego tak  ważne jest odzyskanie szczątków wraku. Są wprawdzie zdjęcia z miejsca  katastrofy... ale materiał dowodowy, jakim dysponuje polska prokuratura,  jest - w mojej ocenie - bardzo ubogi. Protokół z oględzin miejsca  zdarzenia, jaki otrzymali polscy śledczy od strony rosyjskiej (zdjęcia  szczątków wraku i sposób ich rozrzutu), został sporządzony w sposób  bardzo nierzetelny. Dlatego - w moim przekonaniu - taka rekonstrukcja  rozpadu jest wręcz konieczna - uważa mec. Bartosz Kownacki, pełnomocnik  części rodzin smoleńskich. Jego zdaniem, jak najbardziej uzasadnione  byłoby, by prokuratura wojskowa wydała postanowienie o powołaniu zespołu  biegłych, którzy zajęliby się opracowaniem symulacji komputerowej  dotyczącej procesu rozpadu samolotu. - Symulacja rozpadu samolotu  powinna być zrobiona zwłaszcza wobec istnienia wielu teorii naukowców  mówiących, że samolot nie mógł się rozpaść w taki sposób, jak to miało  miejsce - zaznacza mec. Rafał Rogalski, inny pełnomocnik rodzin  smoleńskich. Jak wyjaśnia, elementy wraku zostały sfotografowane przez  polskich śledczych podczas ich pobytu w Smoleńsku we wrześniu ubiegłego  roku. Tyle że - zaznacza prawnik - to zdjęcia elementów wraku już po  defragmentacji przez Rosjan.
Anna Ambroziak
Nasz Dziennik Poniedziałek, 18 czerwca 2012, Nr 140 (4375)
Autor: au