Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Rejonizacja sobie, życie sobie

Treść

Rekomendacje sztywnego trzymania się rejonizacji jako kryterium przyjmowania dzieci dostali w tym roku dyrektorzy niektórych szkół. Między innymi w Warszawie.


Stan ten wywołuje bałagan nie tylko w placówkach oświatowych, ale przede wszystkim zamieszanie wśród samych dzieci i ich rodziców. Zachodzi bowiem realne niebezpieczeństwo zerwania więzi między dziećmi, które przez rok uczęszczały wspólnie do zerówki, a teraz zostały rozłączone. Nieprzemyślana i de facto szkodliwa decyzja o ścisłym przestrzeganiu rejonizacji generuje też proceder fikcyjnych meldunków. Rodzice chcący posłać swoje dziecko do podstawówki czy gimnazjum, które nie znajdują się w rejonie ich zamieszkania, z premedytacją dokonują fikcyjnych meldunków swoich dzieci u znajomych lub rodziny mieszkających w sąsiedztwie upatrzonej przez nich szkoły. Problem rejonizacji nie dotyczy szkół niepublicznych, społecznych czy prywatnych. - Nas nie obowiązuje rejonizacja szkół. Do naszej szkoły można posłać dziecko spoza rejonu, nawet z dowolnego miejsca w kraju. Nie każdego jednak stać, żeby posyłać dziecko do szkoły społecznej - usłyszeliśmy w Społecznej Szkole Podstawowej nr 24 w Warszawie. Problem jest za to widoczny w szkołach publicznych. Bożena Skomorowska z Zespołu Obsługi Mediów Ministerstwa Edukacji Narodowej w rozmowie z "Naszym Dziennikiem" powiedziała, że zgodnie z ustawą o systemie oświaty w Polsce plan sieci publicznych szkół podstawowych i gimnazjów na danym terenie ustala rada gminy. Kwestie dotyczące warunków i trybu przyjmowania uczniów do szkół publicznych oraz przechodzenia z jednych typów szkół do innych reguluje też rozporządzenie MEN. Jednak zgodnie z rejonizacją pierwszeństwo przy przyjęciu do danej szkoły mają uczniowie zameldowani na terenie obwodu danej placówki oświatowej. - Szkoły muszą najpierw przyjąć dzieci z rejonów, natomiast jeżeli mają jeszcze miejsce, mogą przyjąć także dzieci spoza danego rejonu. Z kolei jakie ulice wchodzą w skład obwodu danej szkoły, ustala samorząd danej gminy czy miasta. Być może konkretne wydziały oświaty wydały jakieś zalecenia w tej materii, ale nie ministerstwo - tłumaczy Bożena Skomorowska.
Jerzy Cypryś, podkarpacki wicekurator oświaty w okresie rządów Prawa i Sprawiedliwości, uważa, że rejonizacja służy pewnego rodzaju inwentaryzacji dzieci i młodzieży w określonym wieku obowiązku szkolnego. Ale to nie wszystko. - Uczeń, o ile znajdzie, może sobie wybrać szkołę, która go przyjmie. Natomiast to, że ktoś usiłuje administracyjnie zmusić ucznia do uczęszczania do takiej, a nie innej szkoły, jest nie w porządku. Ponadto rodzice muszą mieć prawo wyboru szkoły, którą uważają za najlepszą dla swego dziecka - ocenia. Rejonizacja jest wprawdzie obowiązkowa, ale ten urzędniczy i - co tu dużo mówić - mało życiowy przepis nie wszędzie jest skrupulatnie przestrzegany, jest bowiem kłopotliwy zarówno dla szkół, jak i rodziców. Ponadto wcale nie stanowi panaceum na niż demograficzny, jak z pozoru by się wydawało. Od lat dyskusja, czy przepis powinien być respektowany, trwa np. w Katowicach, gdzie bywa, że rodzice przemeldowują swoje dzieci, by posłać je do konkretnej szkoły. Również w jednej z podkarpackich podstawówek usłyszeliśmy, że rejonizacja, owszem, obowiązuje, ale tylko teoretycznie. Okazuje się, że zgodnie z zaleceniem kuratorium szkoła musi panować nad ruchem i wiedzieć, czy i gdzie uczęszczają dzieci zamieszkujące w rejonie szkoły. Na dobrą sprawę oznacza to, że dzieci mogą chodzić do dowolnej szkoły, ale szkoła "rejonowa" musi być o tym powiadomiona. - Rodzic ma prawo zapisać dziecko do dowolnej szkoły, natomiast macierzysta placówka musi o tym wiedzieć i odnotować ten fakt w tzw. księdze uczniów - usłyszeliśmy w jednym ze szkolnych sekretariatów.
Zerwanie z rejonizacją w szkołach wprowadziłoby zdrową konkurencję między placówkami oświatowymi i uczciwą rywalizację o ucznia. Korzyścią dla rodziców byłoby także to, że mogliby swobodnie wybrać szkołę dla swoich dzieci. To sprawi, że będą one mogły kontynuować naukę w otoczeniu rówieśników, z którymi już miały kontakt w zerówce czy szkole podstawowej. Niekoniecznie muszą doświadczać stresu, który fundują im dorośli, nie do końca dojrzali specjaliści od oświaty.

Mariusz Kamieniecki

Nasz Dziennik 2011-09-09


Autor: au