Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Referendum w ostateczności

Treść

Ostateczne głosowanie nad ustawą upoważniającą prezydenta do ratyfikacji traktatu lizbońskiego mogłoby się odbyć na kolejnym posiedzeniu Sejmu, po Świętach Wielkanocnych. Wciąż nie ma jednak zgody wszystkich ugrupowań na głosowanie za rządowym projektem. Prezydencki projekt ustawy ratyfikacyjnej, który wczoraj trafił do Sejmu, już został zakwestionowany przez marszałka Sejmu, który wyraził swoje wątpliwości co do konstytucyjności projektu. Premier Donald Tusk zapowiedział z kolei, że Platforma Obywatelska zrobi wszystko, co w jej mocy, aby ratyfikacja przeszła drogę parlamentarną. W ostateczności ma nas czekać referendum. Po debacie nad rządowym projektem ustawy ratyfikacyjnej projekt ze względu na zgłoszoną przez Prawo i Sprawiedliwość poprawkę został skierowany do rozpatrzenia przez sejmowe komisje: Spraw Zagranicznych i ds. Unii Europejskiej. Tymczasem do Sejmu trafił - zapowiedziany w poniedziałkowym orędziu przez Lecha Kaczyńskiego - prezydencki projekt ustawy w tej sprawie. Złożony wczoraj w Sejmie projekt zakłada, że potrzebna byłaby akceptacja prezydenta, premiera i parlamentu dla naszej zgody na zmianę traktatu lizbońskiego, w tym także na odstąpienie przez Polskę od protokołu brytyjskiego stanowiącego o ograniczonym stosowaniu przez nasz kraj Karty Praw Podstawowych. Prezydent Lech Kaczyński liczy na to, że ugrupowania parlamentarne zawrą kompromis mający polegać na ustawowym zabezpieczeniu tego, co podczas negocjacji na szczycie w Brukseli udało się wynegocjować. Jeżeli ustawa zostałaby uchwalona w "niekompromisowym" kształcie, prezydent - jak stwierdził - raczej jej nie zawetuje. Co ciekawe, odrzucenie prezydenckiego weta wymagałoby mniej głosów (trzy piąte głosów w Sejmie) niż przyjęcie przez Sejm ustawy ratyfikacyjnej (dwie trzecie głosów). - Problem leży gdzie indziej, czy ja podpiszę akt ratyfikacji, czy nie, bo nie mam takiego obowiązku - stwierdził prezydent Kaczyński. Choć w prezydenckim projekcie znalazł się zapis, że takie przepisy w żaden sposób nie uchybiają Konstytucji RP "co do trybu wyrażania zgody na ratyfikację umowy międzynarodowej, na podstawie której Rzeczpospolita Polska przekazuje organizacji międzynarodowej lub organowi międzynarodowemu kompetencje organów władzy państwowej w niektórych sprawach", to konstytucyjność projektu od razu podważył marszałek Sejmu Bronisław Komorowski. - Mam poważne wątpliwości, czy projekt jest konstytucyjny. W znacznej mierze są w nim zapisy przeniesione z poprawki Prawa i Sprawiedliwości, i to te zapisy, które były wstępnie oceniane przez prawników jako zagrożone niekonstytucyjnością - stwierdził marszałek Sejmu. Prezydencki projekt mają zbadać sejmowi prawnicy. Jednak zdaniem prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego, prezydencka inicjatywa jest długo oczekiwanym kompromisem i wcale niezgodna z Konstytucją nie jest. Według niego, jeżeli Sejm zignorowałby inicjatywę prezydenta czy ją odrzucił, Lech Kaczyński znalazłby się w trudnej sytuacji. - Prezydent, który chce coś ratyfikować, przedstawia odpowiedni projekt i ten projekt zostaje odrzucony, znajduje się w sytuacji troszeczkę trudnej - zauważył prezes PiS, zaznaczając, że prezydent ma prawo, ale nie obowiązek ratyfikować traktat. Według Kaczyńskiego, "nie ma żadnych powodów, aby tę trudną sytuację budować". O tym, co dalej stanie się z prezydenckim projektem, zdecyduje marszałek Sejmu. Prezes PiS zaapelował, aby marszałek nie przetrzymywał projektu w swojej szufladzie. Zwykle jeśli zgłoszonych jest kilka projektów ustaw mających regulować te same kwestie, są one rozpatrywane przez Sejm wspólnie. Aby tak się mogło stać w przypadku projektów ustaw ratyfikacyjnych, projekt prezydencki musiałby być procedowany błyskawicznie. Brak porozumienia wszystkich ugrupowań nie oznacza jednak, że rządowy projekt nie zostanie przez Sejm przyjęty. Platforma liczy bowiem, że kilka brakujących głosów można będzie zyskać wśród posłów PiS, którzy mogliby się wyłamać, głosując wbrew swojemu ugrupowaniu. Wystarczy też, aby kilku posłów PiS - czyli potencjalnie przeciwnych rządowemu projektowi - nie przyszło na głosowanie i Sejmowi też byłoby łatwiej przyjąć ustawę. Do jej przyjęcia potrzeba bowiem dwóch trzecich głosów przy obecności co najmniej połowy posłów. Jeżeli jednak Sejm ustawy nie przyjmie, może nas czekać referendum. - Jeżeli w swoim zacietrzewieniu PiS zablokuje ratyfikację, będziemy musieli odwołać się do opinii Polaków, która w sposób wiążący może być wyrażona w referendum - zapowiedział premier Tusk, zaznaczając, że referendum to naprawdę ostateczność. Prezydium Sejmu, na wszelki wypadek, zdecydowało wczoraj o skierowaniu do sejmowej Komisji Ustawodawczej nowelizacji ustawy o referendum. Proponowana zmiana w przepisach miałaby umożliwić powrót sprawy ratyfikacji z drogi parlamentarnej na referendalną. Jarosław Kaczyński - choć w sobotę po Radzie Politycznej PiS zapowiedział, że jeśli dojdzie do referendum, jego ugrupowanie nie poprze traktatu - wczoraj już taki jednoznaczny nie był, tłumacząc, iż ostateczna decyzja, jak w takim przypadku zachowa się Prawo i Sprawiedliwość, jeszcze nie zapadła i Rada Polityczna PiS dopiero ją podejmie. ETS interpretuje szeroko Posłowie, dokończając wczoraj obrady Sejmu przerwane w zeszłym tygodniu, podczas debaty nad ustawą ratyfikacyjną wysłuchali odpowiedzi ministra spraw zagranicznych na poselskie pytania. Szef MSZ Radosław Sikorski przekonywał posłów, że obawy PiS są bezpodstawne, stwierdzając m.in., że Karta Praw Podstawowych pozostawia regulację kwestii małżeństw ustawodawstwu krajowemu, które w Konstytucji wyraźnie stwierdza, iż małżeństwo to związek kobiety i mężczyzny. - Mówienie czegoś innego jest zwykłym, nieuprawnionym straszeniem ludzi - dodał Sikorski. Według niego, ustawa ratyfikacyjna nie jest dobrym miejscem, aby umieszczać w niej dodatkowe przepisy czy deklaracje polityczne, gdyż "nie było to dotychczas praktykowane". Według prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego, trudno mówić o jakiejś "praktyce", jeżeli Polska do tej pory nie decydowała o ratyfikacji tak ważnej umowy. Zdaniem prezesa PiS, gdyby Unia funkcjonowała w sposób, w jaki opisywał to minister Sikorski, problemu by nie było. Według Kaczyńskiego, jest jednak problem Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości, którego orzeczenia wykraczają daleko ponad obowiązujące przepisy. - Karta może służyć temu, o czym mówiłem - podważaniu polskiej własności na ziemiach północnych i zachodnich. Wystarczy jedno orzeczenie ETS, aby powstała nowa, skrajnie niekorzystna sytuacja. Stąd gwarancja, że ta Karta nie może być podstawą orzeczeń, jest bezwzględnie potrzebna - tłumaczył Jarosław Kaczyński. Artur Kowalski "Nasz Dziennik" 2008-03-19

Autor: wa