Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Raport NIK się nie broni

Treść

Anna Ambroziak


Blisko trzy godziny trwało wczorajsze posiedzenie sejmowej Komisji ds. Kontroli Państwowej dotyczące raportu Najwyższej Izby Kontroli w sprawie organizacji lotów z VIP-ami. Krytyczne wypowiedzi posypały się po tym, jak prezes NIK Jacek Jezierski próbował reasumować wyniki kontroli. W jego ocenie, w instytucjach państwowych na mniejszą lub większą skalę występowały nieprawidłowości, które stwarzały nawet możliwość zagrożenia życia. Tak było w przypadku MON, MSZ, MSWiA, BOR i Kancelarii Prezesa Rady Ministrów. Jak zaznaczał Jezierski, MON powinno alarmować władze o złym stanie sprzętowym i kadrowym w specpułku. Prezes NIK wytknął też błędy w organizacji ochrony VIP-ów przez BOR, MSWiA (nieprawidłowy nadzór nad BOR), a w przypadku MSZ i KPRM - nieprawidłowości w koordynacji przygotowań lotu. W ocenie Jezierskiego, funkcjonariuszy BOR nie wpuszczono na rekonesans na lotnisko w Smoleńsku "w wyniku pewnego nieporozumienia między polskimi służbami przygotowującymi ten rekonesans". Działanie ministra Tomasza Arabskiego jako koordynatora zamówień na rządowa flotę Jezierski ocenił dość pobłażliwie. Prezes NIK wspomniał sytuację z października 2008 r., gdy odmówiono prezydentowi Lechowi Kaczyńskiemu skorzystania z państwowego samolotu, którym chciał lecieć do Brukseli. Ta odmowa została przez NIK oceniona jako "bezzasadna". Niemniej - dodał prezes NIK - ten przykład pokazuje, że KPRM wykonywała swoją funkcję, choć nie zawsze w odpowiedni sposób. Taka argumentacja Jacka Jezierskiego nie przekonała jednak posłów Prawa i Sprawiedliwości. Wskazywali, że Izba popełniła dwa zasadnicze błędy systemowe. Pierwszym było przyjęcie czasookresu od 2005 do 2010 roku, co spowodowało spłaszczenie oceny sytuacji oraz oceny osób odpowiedzialnych za przygotowanie wizyty 10 kwietnia 2010 roku. - Na skutek utopienia tej dramatycznej i szczególnej wizyty, w szeregu innych, uniemożliwiono zbadanie działania organów państwowych podczas i w związku z tą katastrofą. Dokonano pewnego zabiegu metodologicznego - obejmując wszystkie wizyty zagraniczne w latach 2005-2010, połączono rzeczy niepołączalne. I analizowano wydarzenia nieporównywalne. W konsekwencji pokazano obraz spłaszczony tragedii smoleńskiej. Mam wrażenie, że taki zamiar spłaszczenia był z góry powzięty, by nie pokazać istoty rzeczy - oceniał Antoni Macierewicz, szef parlamentarnego zespołu smoleńskiego. - Tak być nie może, to była największa po wojnie tragedia narodowa. NIK umknęło też, że jesteśmy członkami NATO i że badając lot do Smoleńska, trzeba było wziąć pod uwagę, że na pokładzie samolotu byli zwierzchnik sił zbrojnych państwa NATO oraz natowscy generałowie - przekonywała z kolei Elżbieta Kruk (PiS). - Dlaczego nie zaczęto kontroli od grudnia 2003 r., gdy doszło do wypadku śmigłowca z premierem Leszkiem Millerem na pokładzie, można byłoby wtedy prześledzić, jakie wnioski wyciągnięto z tamtego zdarzenia i co uległo zmianie - zaznaczał z kolei Andrzej Duda (PiS). Dlatego - akcentowali posłowie - byłoby konieczne podjęcie wysiłku, żeby tragedię smoleńską przeanalizować odrębnie.


NIK boi się prokuratury
Karygodny - zdaniem posłów - był też fakt, iż Izba nie skierowała własnego zawiadomienia do prokuratury w sprawie niedopełnienia obowiązków przez szefów KPRM, MSZ, MSWiA i MON. - MSWiA ma ustawowy obowiązek określania zakresu ochrony prezydenta. Ten drobny fakt zginął jednak z analizy NIK. Chociaż to nie jest kwestia nadzoru, ale ustawowy obowiązek szefa MSWiA, co ma również konsekwencje karne - mówił Macierewicz. Dostało się też MSZ. Najwyższa Izba Kontroli oceniła, że uzyskiwanie zezwoleń dyplomatycznych na przeloty i lądowania nie było skutecznie monitorowanie. W efekcie resort spraw zagranicznych otrzymał od strony rosyjskiej jedynie telefonicznie zgodę na przelot i lądowanie rządowego samolotu 10 kwietnia 2010 r. na lotnisku w Smoleńsku, nikt z polskich urzędników nie był w posiadaniu zgody dyplomatycznej (w formie pisemnej noty) na przelot i lądowanie. Jak zaznaczyli posłowie, rola MSZ była nieporównanie głębsza, chodzi o dostarczenie odpowiedniej dokumentacji nawigacyjnej przez stronę rosyjską. Jak czytamy w raporcie NIK: "Pracownicy MSZ realizowali przypisane im obowiązki poprzez nieformalne rozmowy telefoniczne (także ze stroną rosyjską) oraz przy wykorzystaniu poczty elektronicznej, bez wglądu do dokumentów źródłowych potwierdzających uzyskiwane i przekazywane informacje. Powyższe potwierdza w szczególności fakt dokonania rezygnacji z rosyjskiego nawigatora przez pracownika ambasady, który nie dysponował dokumentami uprawniającymi go do dokonania takiej czynności, a otrzymał jedynie ustne polecenie w tym zakresie w trakcie rozmowy telefonicznej". - Rola urzędników MSZ była tu czynna. Uczestniczyli w rozmowach na ten temat. Nic nie może usprawiedliwić tego, że MSZ nadal podkreśla, iż dobrze wypełniło swoje obowiązki związane z reagowaniem na katastrofę w sytuacji, gdy minister Sikorski w swojej pierwszej rozmowie z premierem Jarosławem Kaczyńskim oskarżał polskich pilotów jako winnych tej katastrofy, w dodatku upowszechnia ten kłamliwy pogląd na całym świecie - dodał poseł Macierewicz, zaznaczając, że taka polityka szefa dyplomacji godzi bezpośrednio w interes państwa. - Tych błędów było więcej. Przecież nie objęto miejsca zdarzenia ochroną wynikającą z eksterytorialnego charakteru tego samolotu. Do dziś minister spraw zagranicznych nie wystąpił w sposób skuteczny o zwrot wraku. Czy NIK badała noty MSZ, jakie resort wystosował do innych krajów w związku z katastrofą? Czy panowie badali, czy szef MSZ wystąpił o ekspertów NATO? I jak resort ustosunkował się do propozycji UE, której przedstawiciele 13 kwietnia zabiegali o to, by wziąć udział w badaniu tej straszliwej tragedii? Obawiam się, że nie, co jest działaniem na szkodę państwa polskiego - wskazywał Macierewicz.

Przerwane posiedzenie
Argumentację tę podtrzymała Anna Fotyga (PiS), była minister spraw zagranicznych. Jej zdaniem, "ciężar odpowiedzialności za katastrofę smoleńską leży po stronie rządu". Jak przypomniała, ocenia to z punktu widzenia swego doświadczenia jako szefowej Kancelarii Prezydenta, ministra spraw zagranicznych oraz osoby zajmującej się polityką zagraniczną w kancelarii premiera Jerzego Buzka. Jej zdaniem, "nie ma wątpliwości, że polskie MSZ nie chciało, by wizyta prezydenta Lecha Kaczyńskiego w Katyniu doszła do skutku". - Kiedy prowadzone były przygotowania do wizyty Lecha Kaczyńskiego w Katyniu, rzecznik prasowy resortu mówił, że wizyta pana prezydenta nie została jeszcze notyfikowana, gdyż Federacja Rosyjska uznaje za notyfikowaną wizytę dopiero wtedy, gdy zostanie zgłoszony pełny skład delegacji. A przecież w stosunkach dyplomatycznych wystarczy na ogół podanie imienia, nazwiska i rangi szefa delegacji i przybliżonej liczby osób, które mu towarzyszą - oceniła Fotyga, dodając, że na ogół są to duże delegacje z dużą liczbą osób w starszym wieku, których stanu zdrowia nie można do końca przewidzieć. Anna Fotyga odniosła się przy tym do konkluzji prezesa NIK, który stwierdził, iż kwestię organizacji wizyt regulowała ustawa, a nie - jak obecnie - dokument stosunkowo niskiej rangi, jakim jest porozumienie między kancelariami Sejmu, Senatu, prezydenta i premiera. - Tu wystarczy dobra współpraca między tymi organami - przekonywała, podając za przykład wizytę kanclerza Niemiec Gerharda Schroedera na zachodnich rubieżach Polski, o której nie wiedziało ani MSZ, ani KPRM, ani Kancelaria Prezydenta. - Ale wszystkie trzy kancelarie szybko się porozumiały, że nic na temat wizyty nie wiedzą. Po to, by pan Schroeder wiedział, iż przyjeżdża do obcego państwa, a nie wizytuje swoje zachodnie ziemie, w tym celu zjednoczyły się wszystkie organy polskiej władzy. Można się było porozumieć w interesie kraju - mówiła Fotyga. Odpowiadając posłom, prezes Izby oświadczył, że skoro śledztwo w sprawie katastrofy smoleńskiej prowadzą dwie prokuratury: Wojskowa Prokuratura Okręgowa oraz Prokuratura Okręgowa Warszawa-Praga, a NIK przesyła im swe materiały i ocenę działań wszystkich osób, to nie było konieczności składania własnych zawiadomień. - Mam wrażenie, że próbujecie państwo namówić mnie do wyważania drzwi już otwartych - mówił Jezierski. Zaznaczył, że zdecydował, iż kontrola nie będzie skoncentrowana na wyjaśnieniu wszystkich przyczyn katastrofy smoleńskiej, gdyż "NIK nie ma kompetencji ustawowych, aby takiej oceny dokonać". Ostatecznie komisja nie zakończyła wczoraj debaty nad raportem Najwyższej Izby Kontroli. Szef komisji Arkadiusz Czartoryski (PiS) po kilkugodzinnym posiedzeniu powiedział, że jest więcej pytań do NIK. I ogłosił przerwę w obradach. Krótko przed zakończeniem obrad o głos poprosiła Julia Pitera (PO), która przedstawiła projekt stanowiska komisji, w którym uznaje raport NIK za "wyczerpujący". I wniosła o przeprowadzenie głosowania. Czartoryski odmówił, wskazując, że jeszcze nie wszyscy chętni zabrali głos, a prezes NIK nie zakończył udzielania odpowiedzi na wszystkie pytania.

Nasz Dziennik Środa, 28 marca 2012, Nr 74 (4309)

Autor: au