Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Racjonalizacja jak w PRL

Treść

Pomysły koalicji rządzącej PO - PSL, aby zwolnić rzeszę urzędników, krytykuje opozycja, która zauważa, że może ona zaszkodzić funkcjonowaniu administracji, a oszczędności można poczynić w mniej bolesny sposób. - Projekt nie liczy się z dotychczasowymi zasadami zwalniania pracowników. W kodeksie pracy i ustawie o służbie cywilnej są wymienione powody i przyczyny rozwiązania stosunku pracy. Ten projekt pomija te powody i stwarza nową sytuację, bo okazuje się, że przepisy KP i ustawy o służbie cywilnej nic nie znaczą - mówi poseł Artur Górski (PiS) z sejmowej Komisji Administracji i Spraw Wewnętrznych.
Projekt przewidujący zwolnienia w administracji został w sierpniu przesłany do uzgodnień międzyresortowych i konsultacji społecznych. Nowe przepisy mają przynieść oszczędności w finansach publicznych w wysokości blisko 1,3 mld zł w 2011 roku. Podmioty, których "racjonalizacja" ma dotyczyć, będą miały obowiązek do 1 lutego 2010 r. przedstawić premierowi stan zatrudnienia na 30 czerwca 2009 r., a do 30 czerwca 2010 r. stan ten powinien zostać zmniejszony o 10 procent. Ustawa ma wejść w życie 1 stycznia 2010 roku. Zwolnienia dotkną państwowe jednostki budżetowe, takie jak ministerstwa, urzędy centralne, urzędy wojewódzkie, państwowe fundusze celowe, agencje państwowe, a także ZUS, KRUS i NFZ.
Zwiększą efektywność poprzez zwolnienia?
Projekt spotkał się z ostrą krytyką opozycji, która uważa, że jest on sprzeczny z kodeksem pracy i ustawą o służbie cywilnej. - Ustawa o służbie cywilnej gwarantuje bezpieczeństwo zatrudnienia dla urzędników, tymczasem ten projekt odbiera im to istotne uprawnienie, co powoduje, że praca w administracji przestaje być pracą stabilną - zauważa poseł Artur Górski (PiS) z sejmowej Komisji Administracji i Spraw Wewnętrznych. Jego zdaniem, ustawa jest też swoistą "manipulacją", ponieważ mówi o "racjonalizacji zatrudnienia", co znaczy, że redukcję nazywa racjonalizacją. - To jest język PRL - mówi poseł. Ustawa ma na celu - jak mówi projekt - zwiększenie efektywności wykonywanych zadań. - Ona służy wyłącznie mechanicznemu zmniejszeniu administracji przynajmniej o 10 procent. Jest to taka brzytwa instytucjonalna, która nie ma nic wspólnego z racjonalnym zarządzaniem państwem. Brakuje szczegółowych kryteriów wyboru danego pracownika do zwolnienia. Nie ma kryteriów, które będą wskazywały takiego czy innego urzędnika - podkreśla Górski. Konsekwencją takich zapisów mogą być procesy wytaczane przez zwalnianych urzędników. - Osoby, które na podstawie tej ustawy będą zwalniane z pracy, otrzymają możliwość zaskarżania tych decyzji do sądu. Jestem przekonany, że bardzo trudno będzie kierownikom urzędów wytłumaczyć się przed sądem, dlaczego został właśnie ten urzędnik zwolniony, a nie inny - ocenia poseł. Nowa ustawa może także, wbrew intencjom rządu, ograniczyć wydajność pracy urzędów, ponieważ - zdaniem Górskiego - "tak naprawdę likwiduje służbę cywilną i spowoduje, że wśród urzędników administracji zapanuje panika, która wcale nie spowoduje zwiększenia efektywności pracy, tylko wręcz przeciwnie - pogorszenie jakości pracy, bo wszyscy będą pracowali pod presją w obawie przed zwolnieniem".
Wystarczyłoby nie zatrudniać
Projekt świadczy o bezradności obecnej ekipy rządowej, która chce robić oszczędności szybko bez oglądania się na konsekwencje podejmowanych decyzji. Tymczasem oszczędności można poczynić w inny sposób.
- Rocznie w administracji zwalnia się około 5 proc. ludzi, co jest naturalną rotacją. Gdyby rząd rzeczywiście chciał doprowadzić do zapowiadanych oszczędności z zachowaniem obecnych przepisów prawa, to przy umiejętnym zarządzaniu przez najbliższe dwa lata po prostu nie zatrudniałby nowych osób i przenosił urzędników tam, gdzie są potrzebni, a takich ruchów rząd nie przewiduje - podsumowuje poseł.
Jednak zwolnienie 10 proc. urzędników może napotkać trudności. Zdaniem Romana Giedrojcia, eksperta prawa pracy i wykładowcy w Wyższej Szkole Kultury Społecznej i Medialnej w Toruniu, pozbawienie pracy pracownika służby cywilnej nie jest proste, ponieważ urzędnicy mianowani są chronieni, podobnie jak urzędnicy, którym brakuje co najmniej czterech lat do emerytury. Chronieni są także pracownicy zasiadający w organizacji związkowej. Zdaniem Giedrojcia, polityka rządu może pójść w kierunku "ubytków naturalnych", a więc w miejsce idącego na emeryturę urzędnika nie zostanie zatrudniony nowy. Pytanie jednak, czy do połowy przyszłego roku aż tylu pracowników przejdzie na emeryturę.
Skorzystają prywatne firmy
Zdaniem Grzegorza Dolniaka (PO), wiceszefa sejmowej Komisji Administracji i Spraw Wewnętrznych, ustawa jest narzędziem, które ma dać oszczędności, a osoby legitymujące się wiedzą, kwalifikacjami i doświadczeniem na pewno będą mogły dalej funkcjonować w służbie. Z kolei poseł Wiesław Woda (PSL), także wiceprzewodniczący tej samej komisji, zgłasza do ustawy pewne zastrzeżenia, które mają być rozpatrywane w toku prac nad nią w Sejmie. Według posła, nie jest tak, żeby wszystkim urzędom administracji państwowej należało obniżyć zatrudnienie o 10 procent, ponieważ są urzędy, którym zadań przybywa. - Zatrudnienie trzeba dostosować do zadań - podkreśla poseł Woda, dodając, że zwalnianym pracownikom należy także zapewnić program osłonowy.
Liczba kandydatów do Krajowej Szkoły Administracji Publicznej, w której kształci się i przygotowuje do służby publicznej urzędników służby cywilnej oraz kadry wyższych urzędów administracji RP, od kilku lat utrzymuje się na poziomie około 500 osób rocznie, a przyjmowanych jest przeciętnie 55 osób. Jak informuje nas Joanna Langiewicz, kierownik Biura Spraw Personalnych, Rekrutacji i Organizacji Postępowań w KSAP, kształcenie w szkole trwa 18 miesięcy, a jego koszt wynosi około 180 tys. zł, na który składa się m.in. wypłacane stypendium w wysokości 2400 zł brutto miesięcznie oraz składki na ubezpieczenia społeczne. Od początku istnienia KSAP, tj. 1991 r. do lutego 2009 r., wykształcono 900 osób, które podjęły pracę w administracji. W przypadku, gdy urzędnik sam rezygnuje z pracy przed przepracowaniem 5 lat po ukończeniu szkoły, musi zwrócić pełne koszty studiowania.
Paweł Tunia
"Nasz Dziennik" 2009-09-05

Autor: wa