Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Putin podtrzymuje rebelię

Treść

Zdjęcie: M. Shipenkov/ Reuters

Z Tomaszem Szatkowskim, prezesem Narodowego Centrum Studiów Strategicznych, rozmawia Maciej Walaszczyk

Kogo należy obarczyć odpowiedzialnością za dokonanie zamachu na malezyjski samolot pasażerski: rosyjskich separatystów ze wschodu Ukrainy czy wprost rosyjskich wojskowych, czy oficerów rosyjskiego wywiadu?

–- Nie można jednoznacznie oddzielać tych dwóch grup. Dzisiaj mamy do czynienia z istnieniem na Ukrainie zwartych oddziałów separatystów ze wsparciem oficerów, żołnierzy lub całych oddziałów pod komendą rosyjskiego GRU. W tym konkretnym przypadku najprawdopodobniej mamy do czynienia z zaawansowaną rakietową wyrzutnią przeciwlotniczą, która została tam przerzucona z Rosji przez GRU [Gławnoje Razwiedywatielnoje Uprawlenije – Główny Zarząd Wywiadowczy Sztabu Generalnego Sił Zbrojnych Federacji Rosyjskiej, czyli wywiad wojskowy – przyp. red.] i była obsługiwana przez rosyjską załogę. To wszystko wygląda wiarygodnie i składa się w jedną całość.

Chodzi o system rakietowy Buk. Czy odpalając z niego pocisk, można się pomylić i trafić zupełnie inny cel?

– Wspomniany zestaw rakietowy w zasadzie powinien działać w szerszym ugrupowaniu, to znaczy poza wyrzutniami rakiet zintegrowanych z radarami naprowadzania (takich jak pojazd, który widzieliśmy na wielu zdjęciach pochodzących z okolic katastrofy), posiada on przynajmniej wóz dowodzenia umożliwiający bardziej efektywne użycie większej liczby wyrzutni, a także stację radarową wczesnego wykrywania, również umieszczoną na oddzielnym pojeździe. Stacja wczesnego wykrywania zgodnie z nazwą wykrywa i identyfikuje cel, a więc także klasyfikuje go jako „swój” czy „obcy”, lub potencjalnie samolot cywilny, z większej odległości – do 85 kilometrów. W razie decyzji o ataku na cel podaje ona jego koordynaty radarowi naprowadzania umieszczonemu na wyrzutni. Ten z kolei oświetla swą wąską wiązką cel, umożliwiając pociskom jego namierzenie i korektę kursu po wystrzeleniu. Technicznie możliwe jest, że system działa zupełnie autonomicznie, to jest wykorzystując tylko wyrzutnię zintegrowaną z radarem namierzania. Musi jednak otrzymać wcześniej wstępne dane dotyczące kierunku, z jakiego nadlatuje cel i na jaki należy skierować wiązkę radaru naprowadzania. Jest to więc znacznie trudniejsze. Oznacza także, że w takiej sytuacji cel może nie zostać skutecznie zidentyfikowany, gdyż radar naprowadzania, jeśli posiada urządzenie do identyfikacji, to jest ono znacznie prostsze od tego współpracującego z radarem wczesnego wykrywania i w zasadzie rozpoznaje jedynie, czy cel nie jest samolotem bądź śmigłowcem własnych sił.

A więc była to pomyłka czy świadomy zamach?

– Jeśli strzelano bez radaru wczesnego wykrywania, o pomyłkę nie było trudno. Jeśli jednak separatyści posiadali ten radar lub otrzymywali koordynaty z Rosji, co też jest możliwe, wzrasta prawdopodobieństwo, że było to działanie świadome.

Dlaczego separatyści sięgają aż po takie środki? Dotąd jednak ich działania miały inny charakter. Wojna wchodzi w kolejną fazę i są oni gotowi walczyć nawet o przestrzeń powietrzną. Wyodrębnia się tam nowe państwo?

– Konflikt ten jest na tym etapie już przynajmniej od maja. Jest to już po prostu regularna wojna, na której po stronie separatystów walczą lokalne bojówki wymieszane z żołnierzami i dowódcami rosyjskimi. Są też informacje płynące z okolic europejskiego dowództwa NATO, że na wschodzie Ukrainy walczy też grupa, która nie jest bezpośrednio podporządkowana Putinowi. Trudno mi określić, czy chodzi tu o ugrupowanie zupełnie lokalne, czy też działające w oparciu o jakieś jeszcze radykalniejsze od Putina czynniki z Rosji. Według jednej z wersji ta grupa miała być odpowiedzialna za ponowną eskalację konfliktu w trakcie ostatniego zawieszenia broni. Trudno mi ocenić wiarygodność tych informacji. A skąd tam się wzięły środki obrony powietrznej? Skoro nie udało się wywołać tam powszechnego prorosyjskiego powstania, Ukraińcy się skonsolidowali i przeszli do kontrofensywy, zaczęli odbijać kluczowe elementy terenu, a separatyści tracą sympatię ludności cywilnej, jedynym sposobem na podtrzymanie rebelii jest prawie jawny przerzut przez granice z Rosją ciężkiego sprzętu, całych pododdziałów do wsparcia rebelii, a także w skrajnych przypadkach bezpośrednie wsparcie separatystów z terenu Federacji Rosyjskiej, co miało miejsce, gdy ostrzelano ukraińskie oddziały przy użyciu artylerii rakietowej Grad.

Operacja antyterrorystyczna trwa już od kilku tygodni, przynosiła spore sukcesy, jednak faktem jest, że miejsce upadku szczątków tego samolotu jest dla władz ukraińskich niedostępne. Jak na tym tle należy ocenić działania sił ukraińskich?

– Przypomnijmy, że cała ukraińska kontrofensywa rozpoczynała się od wielkiego chaosu i bezsilności. Ukraińcy właściwie nie byli w stanie przeciwstawić się kolejnym krokom separatystów. Jednak wraz z upływem czasu zmalała sympatia ludności do separatystów, a zaczęły coraz sprawniej działać oddziały ochotnicze, które podporządkowano MSW. Siły zbrojne przez kolejne miesiące zostały jakoś postawione na nogi, czasami metodami zupełnie chałupniczymi, m.in. dzięki zaangażowaniu ludności, która kupowała części zamienne, pomagała w odtworzeniu jednostek wojskowych. Z biegiem czasu determinacja i zbierane doświadczenie zaowocowały sukcesami. Właściwie wydawało się, że los prorosyjskiej rebelii jest przesądzony, dlatego Rosja zrobiła w ostatnim czasie wiele, by ją podtrzymać poprzez pomoc wojskową i dać jej szansę na przeżycie i skonsolidowanie przez osiągnięcie zawieszenia broni. To spowodowało relatywne spowolnienie operacji antyterrorystycznej. Jednak na polu walki to Ukraińcy są wciąż w natarciu.

Władze Ukrainy są w stanie doprowadzić do wyparcia separatystów i stłumienia rebelii?

– Tak, ale musi zostać zatrzymana zmasowana pomoc wojskowa dla rebeliantów ze strony Rosji.

Czy możliwe jest wprowadzenie regularnych wojsk rosyjskich na teren wschodniej Ukrainy. Co by to oznaczało?

– Każdy scenariusz jest możliwy. W grę może wchodzić także inwazja, walka z Ukraińcami na całym froncie. Na konwencjonalnym froncie Rosjanie byliby prawdopodobnie górą, ale wojna, w którą by się wdali, byłaby dla nich bardzo kosztowna ekonomicznie i politycznie oraz krwawa. Nie byłby to dla wojsk rosyjskich łatwy spacer choćby ze względu na fakt, że ukraińskie brygady są już od wielu tygodni w gotowości bojowej, wyprowadzone z jednostek i okopane w polu. Innym scenariuszem jest ograniczone wejście sił rosyjskich w głąb Ukrainy na tereny zajęte przez separatystów jako „mirotworcy”, czyli pseudosiły pokojowe. Wówczas pewnie doszłoby do konfrontacji i zatrzymania próby kontrofensywy ukraińskiej. Faktem jest, że wojska rosyjskie są lepiej uzbrojone i przeważnie lepiej wyszkolone od sił ukraińskich, więc byłyby w stanie ten cel osiągnąć.

Jak Pan przewiduje, czy bieg wypadków zmieni w końcu nastawienie krajów NATO wobec rosyjskiej agresji? Na razie wciąż widzimy politykę dążącą do rozejmu.

– To, co obserwujemy, szczególnie w wykonaniu Niemiec, jest kontynuacją linii sprzed zamachu na malezyjskiego boeinga. Wzywanie do rozejmu jest na rękę Rosji. Słyszymy oczywiście retorykę, która wprost bądź pośrednio potępia działania Rosji, ale na razie nie widać żadnych konkluzji z niej płynących.

A więc zachowanie krajów Zachodu pogłębia ten kryzys?

– Takie działania mogą pozwolić temu kryzysowi na osiągnięcie stanu permanentnego z bardzo niekorzystnymi konsekwencjami dla Ukrainy. Wystarczy przypomnieć konsekwencje podobnych działań w Gruzji w latach 90. czy w 2008 roku. Chodzi o istnienie na jej terytorium punktów zapalnych, kontrolowanych przez Rosję quasi-państw takich jak Osetia i Abchazja. W przypadku Ukrainy istnienie na jej terytorium podobnych tworów blokuje jej drogę nie tylko do NATO czy UE, ale w dłuższej perspektywie nie daje gwarancji na niepodległość i suwerenność państwową. By to zmienić, Ukraińcy muszą pokonać separatystów, i to w jak najszybszym czasie. Ewentualnie sytuację dla Ukrainy mogłaby także uratować prawdziwa międzynarodowa misja pokojowa, bez udziału Rosji, która doprowadziłaby do rozbrojenia separatystów i zabezpieczyła granicę z Rosją, a niestety trudno jest sobie takie rozwiązanie obecnie wyobrazić.

Dziękuję za rozmowę.

Maciej Walaszczyk
Nasz Dziennik, 22 lipca 2014

Autor: mj