Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Puchar Świata w skokach narciarskich

Treść

Choć trener Łukasz Kruczek mógł zabrać do Trondheim pięciu zawodników, postanowił, iż w najbliższych zawodach Pucharu Świata wystąpi tylko czterech reprezentantów Polski. Młody szkoleniowiec naszej drużyny uważa, iż nie ilość, a jakość się liczy, a w tym momencie jego podopieczni nie znajdują się jeszcze w optymalnej formie, gwarantującej realizację wyznaczonych wcześniej celów. Do Norwegii polecieli zatem Adam Małysz, Kamil Stoch, Marcin Bachleda i Łukasz Rutkowski. W inaugurujących sezon zawodach PŚ Polacy wypadli przeciętnie. Małysz uplasował się na czternastej pozycji, Stoch, który miał być mocnym punktem reprezentacji, regularnie zdobywającym punkty, w ogóle nie zakwalifikował się do finałowej serii. Mimo to Kruczek i jego zawodnicy zachowali spokój, podkreślając, iż gdzie jak gdzie, ale w Kuusamo różne dziwne rzeczy działy się, dzieją i dziać będą i wyciągać daleko idących wniosków po pierwszym konkursie absolutnie nie można. Tydzień po powrocie z Finlandii nasi mieli spędzić w Zakopanem i Wiśle, na przeszkodzie stanęła jednak kapryśna aura. Sztab szkoleniowy zabrał więc kadrę (prócz Małysza, który trenował indywidualnie według rozpisanego planu) do Strbskiego Plesa, gdzie warunki były zdecydowanie lepsze. Po kilku skokach Kruczek zadecydował, iż do Trondheim, prócz mistrza z Wisły, uda się wspomniana trójka. Stefan Hula, który fatalnie zaprezentował się w Kuusamo, formy będzie szukał podczas zawodów mniejszej rangi. O ile po zawodach w Finlandii trudno było o w pełni obiektywne oceny (bo specyfika tej skoczni, kiepska aura były aż nadto odczuwalne; choć - z drugiej strony - najlepsi skoczkowie poprzedniej edycji PŚ sobie z nimi jakoś poradzili), o tyle zmagania w Trondheim powinny udzielić więcej konkretnych odpowiedzi na temat układu sił w czołówce. My oczywiście z największą uwagą przypatrywać się będziemy występom Polaków, przede wszystkim Małysza, który norweski obiekt bardzo lubi i ma z nim związane doskonałe wspomnienia. Jest rekordzistą Granasen, a skok, który oddał w marcu 2001 r., był jednym z najbardziej niezwykłych i najgenialniejszych w całej jego karierze. To wówczas poszybował 138,5 m, a prowadzący naszą kadrę Apoloniusz Tajner z niedowierzania aż złapał się za głowę. Organizatorzy pucharowych zmagań, przy całym szacunku dla cieszącego się w Norwegii dużą popularnością Małysza, mają jednak nadzieję, że w weekend ten rekord uda się pobić. Skocznia została bowiem przebudowana, po modernizacji ma umożliwić loty o kilka metrów dłuższe. Gospodarze są przekonani, iż prędzej czy później ktoś pofrunie na Granasen nawet 145 m i dodają, iż liczą na scenariusz o nazwie "prędzej". Sam obiekt stał się jednym z najnowocześniejszych w świecie, zyskał doskonałą opinię dyrektora PŚ Waltera Hofera, który zasugerował wręcz Norwegom, iż mogą z powodzeniem obiegać się o organizację mistrzostw świata w narciarstwie klasycznym w 2015 roku. Piotr Skrobisz "Nasz Dziennik" 2008-12-05

Autor: wa