Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Przeciwności mnie zahartowały

Treść

Rozmowa z Julią Michalską, mistrzynią świata w wioślarskiej dwójce podwójnej
Gdyby na początku roku ktoś powiedział, że w sierpniu będzie się Pani cieszyć z mistrzostwa świata, uwierzyłaby Pani?
- Najpierw bym zapytała, na jakiej łódce, w jakiej osadzie. Wtedy sama tego nie wiedziałam (śmiech). Z każdym miesiącem czułam, przepraszam - czułyśmy się coraz lepiej, mocniej, pewniej i przekonywałyśmy się, że możemy pływać szybko. Bardzo szybko.
Medal najpierw był zapewne marzeniem, a kiedy jego wizje zaczynały nabierać bardziej realnych kształtów?
- Nasza łódka niemal zawsze prezentowała równy, przyzwoity poziom. Wiedziałyśmy, że możemy w Poznaniu osiągnąć dobry wynik, ale też nie miałyśmy pewności, czy wytrzymamy presję. Na zawodach najwyższej rangi o sukcesach decydują bowiem szczegóły, dochodzi stres, psychika, która potrafi człowieka sparaliżować. Na bieg finałowy wybrałyśmy ryzykowną taktykę: w miarę spokojny początek, ostry finisz. Musiałyśmy pilnować rywalek, nie pozwolić im uciec, w decydującym momencie przyspieszając i narzucając piorunujące tempo. Udało się. I przyznam szczerze, że w taki scenariusz cały czas wierzyłyśmy. Ostatnie dziesięć miesięcy przepracowałyśmy tak mocno i tak uczciwie, iż efekty musiały być.
Co pomogło, jakie składowe złożyły się na taki obrót spraw?
- Po pierwsze, trener Marcin Witkowski, po drugie, grupa: Agata Gramatyka, Natalia Madaj, Magdalena Fularczyk i ja. Wszystkie w stu procentach zaufałyśmy szkoleniowcowi, wykonywałyśmy wszystkie, często katorżnicze ćwiczenia bez chwili wahania i wątpliwości. Udało się nam zbudować fantastyczną atmosferę, w której pracowałyśmy na sukces. Od razu podkreślę, że choć w Poznaniu złoto zdobyłyśmy razem z Magdą, było ono zasługą też pozostałych dziewczyn.
Pani przez lata pływała w jedynce, z każdym rokiem notując na swym koncie coraz większe postępy i sukcesy. Przesiadka do dwójki była pewnie sporym wyzwaniem, ale okazała się strzałem w dziesiątkę. Mistrzowskim.
- Zawsze chciałam zobaczyć, jak wypadnę w grupie, czy zdołam się przystosować, zgrać. Trener najpierw próbował stworzyć czwórkę, na wzór naszych mistrzów świata i olimpijskich. Kiedy jednak na pierwszych regatach przypłynęłyśmy na metę 17 sekund za Niemkami, porzucił (na razie) ten pomysł. Powiedział: dziewczyny, nie mamy czasu, musimy szukać najlepszej dwójki. Po ponad dwóch miesiącach pracy zaczynałyśmy zatem od początku, ale - jak widać - z powodzeniem.
Po wielu próbach i sprawdzianach skład osady Michalska - Fularczyk został ustalony dopiero na kilka dni przed zawodami Pucharu Świata w Monachium, czyli w połowie czerwca. Jak w tak krótkim czasie udało się Wam dojść do perfekcji, tak technicznej, jak i taktycznej?
- Niektórzy potrzebują więcej, inni mniej czasu. Tomasz Kucharski z Robertem Syczem wsiedli do łódki i niemal od razu pływali szybko. Nasi "dominatorzy" wpuścili do osady młodzież, pojechali na mistrzostwa świata do Gifu i od tej pory wygrywają wszystko. Nie ma sztywnych reguł. Gdy trener Witkowski powołał grupę, głównym zadaniem uczynił ujednolicenie techniki. Przebywamy ze sobą 260 dni w roku, a zatem miałyśmy czas, by odnajdywać wspólne elementy techniczne, taktyczne. Dzięki temu było nam później łatwiej się zgrywać, dopasowywać. Magda ma przy okazji niesamowite, wrodzone czucie wody. To, co podyktuje szlakowa, ona popłynie. W biegu finałowym fantastycznie mnie czytała, rozumiała i przeczuwała każdy mój ruch.
To Wasza siła?
- Nasza siła to wiara we własne możliwości i spełnienie marzeń, czyli - krótko mówiąc - psychika. Siłę, wytrzymałość można wytrenować, ale jeśli zabraknie determinacji i cierpliwości, cele się oddalają. Kiedy Magda cztery lata temu przyszła do Trytona, powiedziała na "dzień dobry", że zaufa trenerowi i mnie, i ma nadzieję, iż kiedyś we dwie osiągniemy wielkie sukcesy. Teraz to zaufanie, dodam - obopólne - nam się odpłaciło.
Jak dużo kosztowało złoto poznańskich mistrzostw?
- Mówienie, że wioślarstwo to trudny sport, jest truizmem, ale tak po prostu jest. Przebywamy poza domem 260 dni w roku, a jeśli nawet pracujemy u siebie, to dzień wygląda następująco: o szóstej rano pierwszy trening, potem praca bądź szkoła, po niej drugi trening i padamy ze zmęczenia. Wyrzeczenia są ogromne, najgorsza jest rozłąka z rodziną, najbliższymi. Magda niedawno przez trzy miesiące remontowała mieszkanie... przez telefon. Pot, tony ciężarów przerzucane na siłowni, schodzące paznokcie z palców u stóp po sześciu godzinach spacerów w górach, popękane dłonie. Ale nie chcę narzekać, im cięższa droga, tym większa satysfakcja z sukcesów.
Szkoda tylko, że stan wioślarskiej bazy nie dorównuje wynikom i aspiracjom. Gdy ktoś zobaczy, w jakich warunkach przyszło Wam dochodzić do mistrzostwa, może tylko złapać się za głowę.
- Kluby są biedne, nie mają pieniędzy, nasz kochany Tryton Poznań nie jest pod tym względem wyjątkiem. Niby mamy coraz lepszy sprzęt, ale warunki socjalne są, jakie są. Kiepskie, wyrażając się delikatnie. Dlatego chcę, chcemy zrobić wszystko, by za trzy lata, na stulecie klubu, było inaczej, lepiej. Oddałam klubowi swój wizerunek, może nim rozporządzać, będę chodzić od drzwi do drzwi, namawiać sponsorów, inwestorów. Nie dla mnie, ale dla młodzieży, najmłodszych, którzy ośmieleni naszymi sukcesami zechcą spróbować swych sił w wioślarstwie.
Jak wielki trzeba mieć charakter, by dziś nie przerazić się i wytrwać w tych spartańskich warunkach?
- Wychowałam się na książkach i filmach, w których bohaterowie mają pod górkę i zaczynają od zera, dlatego przeszkody specjalnie mnie nie przerażały. Kiedy zimą rozpoczynałam trening na ergometrze, w sali bywało często najwyżej trzy stopnie powyżej zera. Siadałam na nim w czapce, rękawiczkach, kurtce. Po dziesięciu minutach rozbierałam się, po półtorej godzinie ćwiczyłam już w normalnym stroju sportowym, z ust leciała mi para, z czoła lał się pot. Kiedy potem szłam pod prysznic, myłam się w lodowatej wodzie. Ale nie marudziłam, tylko wychodziłam z założenia, że dzięki temu tak uodpornię organizm, iż nie będę już chorować. Wcześniej, zanim zaczęłam poważnie trenować wioślarstwo, zawsze miałam problemy zdrowotne w Święta Bożego Narodzenia i wakacje. Teraz już od 10 lat w ogóle nie chorowałam. To jest to zahartowanie i determinacja. Jeśli ktoś ma cel, w którym chce się spełnić, żadna kłoda rzucana pod nogi go nie przerazi.
Mam jednak świadomość, że większość osób spod tego zimnego prysznica uciekłaby jak najszybciej. Dlatego zrobimy to, co w naszej mocy - mam nadzieję, że i z pomocą innych - by w tej materii dużo się zmieniło.
Mimo złotego medalu przyszłość mistrzowskiej dwójki wcale nie jest pewna...
- No tak, wszystko zależy od głowy całego interesu, czyli trenera. Teraz możemy troszkę nacieszyć się tytułem, ale od nowego sezonu zaczniemy od zera. Jeśli się okaże, że są szybsze dwójki, one popłyną w najważniejszych imprezach. Poznań zresztą był planem krótkoterminowym; długoterminowym, głównym, są igrzyska w Poznaniu. Niezależnie czy w dwójce, czy może jedynce albo czwórce, marzę, by stanąć wówczas na podium. Najlepiej na najwyższym stopniu.
Dziękuję za rozmowę.
Piotr Skrobisz
"Nasz Dziennik" 2009-09-02

Autor: wa