Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Prezydent powinien zaczekać na Czechy

Treść

Z Markiem Jurkiem, liderem Prawicy Rzeczypospolitej, rozmawia Wojciech Kobryń
Czy jest dla Pana niespodzianką, że prezydent Niemiec Horst Koehler podpisał ustawy kompetencyjne konieczne do ratyfikacji traktatu lizbońskiego, rozczarowując tym samym eurosceptyków?
- Decyzja prezydenta Niemiec nie jest zaskakująca, ponieważ kraj ten był głównym promotorem traktatu lizbońskiego. Nowym elementem była raczej opozycja łącząca konserwatywną prawicę i część socjalistów, którzy opóźnili jego ratyfikację. Do przyjęcia traktatu doprowadziła kanclerz Angela Merkel i przesądzające polityczne kroki zapadły w tej sprawie w okresie prezydencji niemieckiej, na kilka miesięcy przed przyjęciem traktatu.
Podobne działania poczynią liderzy krajów, które dotychczas nie ratyfikowały tego traktatu?
- Myślę, że nie zmienia to sytuacji w Europie. Czeski prezydent Vaclav Klaus pragnie opóźnić ratyfikację traktatu w Czechach, być może nawet do momentu objęcia władzy w Wielkiej Brytanii przez konserwatystów w przyszłorocznych wyborach, na co wiele wskazuje. A to w praktyce oznaczałoby upadek traktatu, jeśli do tej pory nie będzie ratyfikowany.
Dziennik "Daily Mail" poinformował, że lider brytyjskich konserwatystów David Cameron wysłał list do czeskiego prezydenta Vaclava Klausa, w którym prosi o opóźnienie ratyfikacji. Jego zdaniem, torysi w przyszłorocznych wyborach mają spore szanse na wygraną, dzięki czemu może dojść do referendum...
- W gronie brytyjskich konserwatystów jest wielka determinacja, żeby wycofać poparcie Wielkiej Brytanii dla tego traktatu, i może on stracić poparcie, bo w Wielkiej Brytanii referendum jest całkiem realną perspektywą.
A jak powinien się zachować prezydent Lech Kaczyński?
- W tej sytuacji prezydent Polski nie powinien składać deklaracji o natychmiastowej ratyfikacji po referendum w Irlandii, gdyż nie ma żadnego powodu, żebyśmy ignorowali fakt, iż traktat jest kwestionowany w innym kraju, jakim jest Republika Czeska. Polska nie powinna ratyfikować tego traktatu przed Czechami, tym bardziej że sprawa ta może być ważnym przedmiotem współpracy polsko-czeskiej. Przypomnę, że zaprzyjaźnione z nami Czechy są jednym z naszych najbliższych partnerów politycznych. Być może na horyzoncie jest zmiana sytuacji, dlatego oczekuję, że w tej sprawie nasze władze publiczne nie będą podejmować żadnych pochopnych kroków i nie powtórzą sytuacji z ustawą ratyfikacyjną, przyjętą zupełnie niepotrzebnie w momencie, który niczym tego nie uzasadniał. Przyjęcie w Europie traktatu obniża naszą pozycję na kontynencie i formułuje zasady współpracy europejskiej odbiegające od naszego interesu.
Liczy Pan na odrzucenie traktatu lizbońskiego?
- Mam nadzieję, że znajdą się odważni politycy, którzy będą chcieli temu przeciwdziałać. Takim politykiem jest prezydent Klaus, ale i w innych krajach europejskich są tacy politycy. Tacy ludzie potrzebni są również w Polsce. Jeśli zwycięży eurokonformizm, według którego politycy zamiast troszczyć się o swoje kraje, zamiast zabiegać o dobry charakter współpracy europejskiej, są bardziej zobowiązani wzajemnymi towarzyskimi układami, to oczywiście ten traktat jako wyraz aspiracji euroestablishmentu zostanie przyjęty. Jeśli będą politycy kierujący się dobrem publicznym narodów europejskich, jak i całej Europy, to traktat może nie zostać przyjęty.
Nie obawia się Pan nacisków ze strony zwolenników traktatu?
- Naciski w tej sprawie są od początku, szczególnie aby nie przeprowadzać referendum w krajach, gdzie traktat nie był popularny. Dlatego nie było referendum w Wielkiej Brytanii, to była jednostronna decyzja premiera Gordona Browna. We Francji odbyło się referendum w sprawie traktatu konstytucyjnego, jednak w jego wyniku zablokowano konstytucję dla Europy, dlatego postanowiono, że referendum nie będzie. Zabawne było stanowisko Nicolasa Sarkozy'ego, który nalegał, by w Irlandii odbyły się dwa referenda w sytuacji, kiedy w swoim kraju nie przeprowadził żadnego.
Dziękuję za rozmowę.
"Nasz Dziennik" 2009-09-29

Autor: wa