Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Polska - to była miłość...

Treść

Na dwa lata przed śmiercią, w roku 1977, Janina Kobylińska-Fieldorfowa, żona generała Augusta Emila Fieldorfa, poprosiła córki, by kupiły jej magnetofon. Zamknęła się w pokoju i nagrała dla potomnych swoje wspomnienie o zamordowanym przez komunistów mężu. Słowa dyktowane przez serce. Półgodzinne nagranie, w którym jest tylko to, co najważniejsze, ale w którym też niczego ważnego nie pominęła. Jest w tym wspomnieniu młodość Emila, zbuntowanego przeciwko ówczesnej szkole i tęskniącego do wielkich czynów. Jest młodzieniec z Pierwszej Kompanii Kadrowej i żołnierz na wojnie z bolszewikami, codziennie na granicy życia i śmierci. Jest dobry mąż i ojciec, mądry oficer, dla którego żołnierskie serce jest ważniejsze od źle zapiętego guzika wojskowego płaszcza. Jest konspirator, który w służbie dla kraju oddala się od rodziny, ale o niej nie zapomina. I jest dzielny człowiek, który po wojnie nie myśli o sobie, w trosce o własne bezpieczeństwo nie opuszcza kraju - choć ma takie możliwości - bo przecież tu są jego podkomendni, prześladowani przez panoszącą się w Polsce władzę sowiecką.
W pewnym momencie Janina Fieldorfowa szuka słów, szuka formuły, w której mogłaby zamknąć ziemskie posługiwanie swego bohaterskiego męża. Ciśnie się jej na usta słowo "patriotyzm", ale natychmiast przychodzi smutna refleksja, że "to słowo w obecnej rzeczywistości nabrało innego, obrzydliwego wydźwięku". Pamiętajmy, że jest rok 1977. "Patriotyzmem" szermuje się przy każdej okazji i zawsze propagandowo, w kontekście "wiecznej przyjaźni" ze Związkiem Sowieckim, którą rok wcześniej zapisano nawet w konstytucji PRL! Szukając dalej odpowiedniego słowa, Janina Fieldorfowa mówi w końcu prosto z serca: "To raczej miłość. Miłość ta przewyższała wszystkie inne uczucia. Polska. W imię tej miłości, nie oglądając się, ruszył z domu 6 sierpnia, szczęśliwy, że będzie służył Tej, którą tak kochał, która potrzebowała takich jak on zapaleńców". Aby zobrazować swoje niezwykłe stwierdzenie, Janina Fieldorfowa przypomina okoliczności, w jakich rodzina Fieldorfów dowiedziała się, że Emil idzie na wojnę: "W lipcu 1914 r. oddziały strzeleckie otrzymały rozkaz być w pogotowiu. Emil bez wahania zgłosił się jako ochotnik, a dopiero potem oświadczył rodzinie, że prawdopodobnie w pierwszych dniach sierpnia wyruszy ze swym oddziałem w kierunku... W jakim? Nie wiedział, ale wszystko jedno... Pójdą na Moskala! Matka płakała i gorączkowo szykowała to, co miał zabrać ze sobą. Ojciec oświadczył krótko: 'No cóż, idź. Sam bym poszedł, żeby nie rodzina'. 6 sierpnia 1914 r. o świcie rodzice odprowadzili Emila na miejsce zbiórki Pierwszej Kompanii Kadrowej".
Wszystko jedno, pójdą na Moskala! Wszystko jedno, pójdą szukać tej wymarzonej, wyśnionej Polski. Polski z lektur Mickiewicza, Słowackiego, Krasińskiego, Wyspiańskiego, Sienkiewicza. Już w tym momencie Emil wybrał swą życiową drogę - trudną i najeżoną cierniami. Na końcu tej drogi czekał przy szubienicy stary wróg, który miał mu za złe tę miłość i który słowami sowieckiego wymiaru niesprawiedliwości oświadczał, że "już jako młody chłopiec Fieldorf wstępuje do Związku Strzeleckiego, potem do Legionów. Jako oficer bierze udział w kampanii Piłsudskiego przeciwko młodemu Związkowi Radzieckiemu (...). Sąd uznał za niezbędne całkowite wyeliminowanie oskarżonego ze społeczeństwa (!). Zdaniem sądu nie istnieje możliwość resocjalizacji (!) oskarżonego".
Pani Maria Fieldorf-Czarska ma żal do Ryszarda Bugajskiego, reżysera filmu fabularnego "Generał 'Nil'" (premiera w kwietniu), że nie pokazał ani jednej sceny z czasów legionowej młodości Emila Fieldorfa, z czasów wojny bolszewickiej, gdy rodziła się ta miłość, która pokieruje dalszym jego życiem i która nie da się "zresocjalizować" przez komunistów. A przecież z uzasadnienia wyroku śmierci jasno wynika, że został skazany nie za jakieś rzeczywiste czy wyimaginowane przewinienia, lecz za to właśnie, że nie kochał "młodego Związku Radzieckiego", za wojnę z bolszewikami, za obronę naszej niepodległości. Nie był potrzebny Polsce sowieckiej, bo nie nadawał się do "resocjalizacji" na sowiecką modłę. Dodatkową okolicznością "obciążającą" był dla komunistów fakt, że generał "Nil" był piłsudczykiem - w najszlachetniejszym znaczeniu tego słowa. "Drugie miejsce w jego sercu zajął Komendant" - wspominała Janina Fieldorfowa. "On, Wódz, prowadził ich drogą, która na pewno była słuszna, choć nieraz jeszcze ciężka. Jakże boleśnie, dosłownie, krwawiły mu stopy. To nic, wszystko można znieść, bo wizja niepodległej Ojczyzny, którą im ukazywał Komendant, była tak oszałamiająco piękna i tak mimo wszystko realna, że warto było walczyć, cierpieć i głodować".
Świadectwo córki
Ileż to razy rozmawiałem o "Nilu" z jego córką - Marią Fieldorf-Czarską, która w pełni zasługuje na miano strażniczki pamięci Ojca! Za każdym razem pani Maria zaskakiwała mnie czymś nowym. Niedawno oglądaliśmy razem wersję demonstracyjną filmu Ryszarda Bugajskiego "Generał 'Nil'". Jest tam bardzo dobra od strony sztuki filmowej scena ostatniego widzenia w więzieniu, przed zbrodniczą egzekucją. Żona i córki żegnają się z mężem i ojcem. Płaczą i mają żal, że się nie ugiął, choćby ze względu na nich... Scena fikcyjna, bo takich zbiorowych widzeń nie było, ale reżyser chciał pokazać rozdarcie człowieka, który pragnie być do końca wierny swoim ideałom i który jednocześnie widzi cierpienie swoich bliskich. Mógłby im ulżyć, przyjmując propozycję wroga, ale przecież nie może tego zrobić. "To jest lipa" - skomentowała krótko pani Maria. "My nigdy nie histeryzowałyśmy i nie nalegałyśmy na Ojca, by zrobił tak czy inaczej. Cierpiałyśmy, ale wiedziałyśmy, że On zachowa się jak trzeba. Ufałyśmy mu". W jednym tylko przypadku nie posłuchały: kiedy zakazał im wnoszenia prośby o łaskę. On nie mógł i nie chciał, ale one potraktowały to jak powinność. I tak na nic się zdało...
Pani Maria często jest zapraszana na różne spotkania. Zauważyłem, że nie opowiada wtedy o swoim Ojcu, lecz "przymierza" jego zasady i ideały do współczesnych Polaków. Pragnie przenieść ponad czasem etos Legionów, Wojska Polskiego i Armii Krajowej, tamte ideały i czyste serca bijące dla Polski. Zawsze przychodzi na takie spotkania z przesłaniem - zwłaszcza gdy mówi do młodzieży. Często powtarza słowa z wiersza Kazimierza Wierzyńskiego: "moją ojczyzną jest Polska Podziemna". Przyjęła je za swoje. Wtedy była wojna i działy się straszne rzeczy, ale serca biły dla Polski i czekały na jej wyzwolenie. Teraz serca są letnie. Pani Maria chciałaby, żeby znowu zabiły goręcej, żeby polska solidarność i poczucie wspólnoty, które pamięta z tamtych czasów, znowu ożyły. Na tym polega jej świadectwo i jej wierność Ojcu. Nie stawia go jednak nigdy na postumencie z brązu. Najchętniej opowiada o rzeczach zabawnych. Na przykład o pewnej kaczce, którą pan sędzia zastrzelił na polowaniu, choć był to okres ochronny, i małe kaczuszki pozostały bez matki. Pułkownik Fieldorf zademonstrował sędziemu swoją dezaprobatę dla takiego zachowania, nie zasiadając z nim do wspólnego stołu podczas najbliższego posiłku. Kochał zwierzęta, przepadał za dziećmi. Kochał muzykę. "Opiekował się orkiestrą pułkową, z kapelmistrzem był w wielkiej przyjaźni i wspólnie planowali adaptacje na orkiestrę ulubionych utworów Emila. Do nich należała II Rapsodia Liszta, Niedokończona Symfonia Schuberta, Ave Maria i inne. Bardzo bolał nad tym, że nie dane mu było uczyć się gry na fortepianie" - wspominała Janina Fieldorfowa.
Z wielkim bólem...
Kiedy czytamy tak liczne dziś relacje o "Nilu", pisane z perspektywy jego męczeńskiej śmierci za Polskę, zawsze czai się wątpliwość: a może on taki nie był, tylko po tym, co się stało, każdy chce mówić o nim tylko dobrze? Nawet kiedy słuchamy Janiny Fieldorfowej, która mówi o tym, że Emil Fieldorf "był kochany przez podoficerów i żołnierzy, bo nie potrafił nigdy przejmować się zbytnio guzikami czy źle zapiętym płaszczem albo niedokładnie oczyszczonym butem i uważał, że ważniejsza jest postawa żołnierza, jego uświadomienie" - też myślimy przez chwilę, iż te słowa wzięte są z tradycyjnego, idealnego żywota żołnierza i dowódcy - odważnego (hołd cnocie żołnierskiej - virtuti militari), ale i kochanego, podziwianego przez podkomendnych. Kiedy jednak po wielu latach stary człowiek, były żołnierz pułku dowodzonego przez pułkownika Fieldorfa, ma potrzebę, żeby napisać list do jego córki i powiedzieć, jakim człowiekiem był jej ojciec, to już coś znacznie więcej. Tu żadne schematy nie wchodzą w rachubę. Tu mówi się tylko to, co bardzo pragnie się powiedzieć. Pani Maria otrzymała przed sześciu laty list od Bernarda Gruszczyńskiego z Konina: "Z pewnością zdziwi Panią ten list od nieznanej osoby. Otóż melduje się być może jedyny żyjący jeszcze były żołnierz 51. Pułku Piechoty w Brzeżanach, województwo lwowskie (...). Urodziłem się 14 sierpnia 1914 r. w Kleczewie, powiat Konin. W kwietniu 1937 r. zostałem skierowany przez RKU Konin do 51. Pułku Piechoty w Brzeżanach, do miasta urodzenia Marszałka Polski Edwarda Rydza-Śmigłego. Dlaczego skierowano mnie aż do Brzeżan odległych od Konina przeszło 600 km? Nie wiadomo. Do Brzeżan trzeba było jechać koleją z przesiadkami przez prawie pół Polski, około 3 dni (...). Dowódcą 51. Pułku był wówczas ppłk Emil Fieldorf (...). Służba wojskowa w czasie okresu rekruckiego była ciężka (...), dowódca Pułku był jednak bardzo dobrym opiekunem żołnierzy. Dbał o ich wzorowe wyszkolenie bojowe, w wielu wypadkach także i zawodowe, o należyte wyżywienie. Był katolikiem. W każdą niedzielę i święta wojsko z orkiestrą brało udział we Mszy św. Bestialskie morderstwo dokonane na osobie Pana Generała Fieldorfa, wielkiego Polaka, bohatera narodowego i patrioty, wstrząsnęło całą Polską. Ja jako żołnierz Pana Generała wiadomość tę przyjąłem z wielkim bólem. O moim Dowódcy opowiedziałem mojej żonie, moim dzieciom i wnukom". Czy może być piękniejsze świadectwo?
I jeszcze jeden przykład żołnierskiego oddania dla ukochanego dowódcy. "Po dwuipółletnim pobycie [na zesłaniu] Emil, ciężko chory na dystrofię (wygłodzenie), wraca do Warszawy. 26 października 1947 r. wysiada opuchnięty, z gorączką, na dworcu w Warszawie. Nie wie, do kogo się udać, gdzie jest jego rodzina. I oto na szczęście spotyka swojego byłego podoficera z Trok. Prawie omdlałego ten zacny człowiek zabiera do siebie, najtroskliwiej się nim opiekuje i leczy. Emil bowiem miał zapalenie płuc. Dzięki tej troskliwej pielęgnacji przychodzi do zdrowia i udaje się do Krakowa" - wspominała Janina Fieldorfowa.
"Obywatel Nil"
Mówią, że najlepsze świadectwo o człowieku to nie opinia pisana pod wnioskiem o odznaczenie, wyróżnienie, ani ciepłe wspomnienie przyjaciela, lecz to, co da się wyczytać z dokumentów z nim związanych, charakterystyka pośrednia. Tak też można czytać ostatni list dowódcy AK generała Leopolda Okulickiego do "Obywatela Nila", wysłany pocztą konspiracyjną 15 lutego 1945 roku. Zawierał uwagi dotyczące aktualnej sytuacji politycznej: "Sławetną decyzję z Jałty znam. Przewiduję, że mimo protestu naszego Rządu, Sowietom uda się wciągnąć do współpracy z ich 'polskim' rządem część kół politycznych Kraju w takim stopniu, że Anglosasi uważać będą wszystko w porządku i ten rząd uznają. Będzie to wielki krok do wyrażenia 'woli narodu' życia w ramach ZSRR. Dążę do zrealizowania niezależnego od sowieckiej woli polskiego ośrodka dyspozycyjnego, który tu, na miejscu w Kraju, wziąłby na siebie obowiązek prowadzenia walki o wolną Polskę". Dalej są dyspozycje generała Okulickiego dla jego zastępcy. Okulicki nawet nie pyta "Nila", czy po rozwiązaniu Armii Krajowej (19 I 1945) chce być dalej podkomendnym jej ostatniego dowódcy. To dla niego oczywiste, wie, czym jest dla Fieldorfa służba, nawet w warunkach skrajnie niebezpiecznych. Pisze więc: "W związku z tą sytuacją musisz w tej chwili chwytać całość spraw w rękę (...). Wyobrażam sobie to w ten sposób, że (...) kierować musisz siatką AK, a równocześnie intensywnie rozwijać NIE (...). To jest konieczne, bo nie wiadomo, jak długo zatrzymają mnie tutaj sprawy, a poza tym realizacja ośrodka dyspozycyjnego (politycznego) może mnie okupować przez czas dłuższy. Trzymaj się mocno".
Z tego listu wynika, że generał Okulicki z pełnym zaufaniem powierza "Nilowi" kierowanie całością spraw bieżących konspiracji niepodległościowej, zwłaszcza spraw związanych z przejmowaniem ludzi i struktur rozwiązanej AK dla potrzeb nowej organizacji niepodległościowej - NIE(podległość). Generał Fieldorf jest dla nieformalnego dowódcy polskich sił zbrojnych, pozostających w konspiracji, człowiekiem najwyższego zaufania. Bezgranicznie wierzy w jego wierność świętej Sprawie, lojalność i umiejętności wojskowe. Ten list jest ważnym świadectwem. Niestety, sprawy ułożyły się inaczej. Generał Okulicki miesiąc później zostanie aresztowany i postawiony wraz z innymi przywódcami Polskiego Państwa Podziemnego przed moskiewskim "sądem", a potem zamordowany. "Nil" zostanie przypadkowo aresztowany i - nierozpoznany - wywieziony na zesłanie do swierdłowskiej obłasti. Po powrocie w roku 1947 wiele się zmieniło i nie miał już żadnych możliwości odtworzenia siatki konspiracyjnej i budowy NIE. Rok wcześniej Sowieci zamordowali w więzieniu generała Okulickiego, o czym "Nil" nie wiedział, ale czego się domyślał. W trosce o życie swoich żołnierzy zaniechał dalszych prac konspiracyjnych. Troszczył się o wszystkich, tylko nie o własne bezpieczeństwo. Postanowił pozostać w kraju. Była jesień 1947 roku. Właśnie wtedy Stanisław Mikołajczyk, odpowiedzialny za zdekonspirowanie tysięcy oficerów i żołnierzy Polskiego Państwa Podziemnego, za rozsiewanie złudzeń o możliwości legalnej opozycji w warunkach państwa typu sowieckiego, odpowiedzialny za swoistą "legalizację" stalinowskiego rządu "jedności narodowej" w Polsce - uciekał z kraju, pozostawiając bezgranicznie ufających mu ludzi na łasce i niełasce sowieckiej własti.
Janina Fieldorfowa wspominała: "Zdawałam sobie sprawę z niebezpieczeństwa, jakie grozi Emilowi w kraju, gdzie szaleje bezpieka, a byli akowcy są tropieni, aresztowani, likwidowani. Błagałam, żeby się starał przedostać za granicę. Nie chciał. 'Moje miejsce jest w kraju' - twierdził. 'Tutaj są moi harcerze, moi ludzie, nikt nie powie, że uciekałem przed niebezpieczeństwem'".
Czasami ważniejsze od samej śmierci jest to, JAK się umiera.
Patrzył mi w oczy...
Pisano nieraz, że w godzinie śmierci przed człowiekiem przewija się film z całego jego życia. Jaki film zobaczył generał "Nil"? Każdy może snuć domysły na ten temat. Posłuchajmy relacji jednego z siepaczy. Prokurator Witold Gatner stał obok naczelnika więzienia, lekarza, strażnika i kata. Czytał "Nilowi" "sentencję wyroku" sowieckiego Sądu Najwyższego w Warszawie. Tak to opisał podczas przesłuchania przez prokuratora Mieczysława Sosińskiego w roku 1992: "Byłem zdenerwowany, napięty. Czułem, że trzęsą mi się nogi. Skazany patrzył mi cały czas w oczy. Stał wyprostowany. Nikt go nie podtrzymywał. Po odczytaniu dokumentów zapytałem skazanego, czy ma jakieś życzenie. Na to odpowiedział: 'Proszę powiadomić rodzinę'. Oświadczyłem, że rodzina będzie powiadomiona. Zapytałem ponownie, czy jeszcze ma jakieś życzenia. Odpowiedział, że nie. Wówczas powiedziałem: 'Zarządzam wykonanie wyroku'. Kat i jeden ze strażników zbliżyli się (...). Postawę skazanego określiłbym jako godną. Sprawiał wrażenie bardzo twardego człowieka. Można było wprost podziwiać opanowanie w obliczu tak dramatycznego wydarzenia".
To była śmierć zwycięska!
Generał w łachmanie
A jakby w purpury odziany
Szedł spokojny milczący
Wyprostowany
I ten wzrok
Pod którego ciężarem
Kat się ugiął...
- napisze po latach wrocławska poetka Wanda Sieradzka. Kat się ugiął, ale z katami i ich pomocnikami jest tak, że po każdym potknięciu wstają, otrzepują ubranie i idą dalej. "Nila" nie dało się nikomu zgiąć, więc go zabito. Frangas non flectes - napisał Seneka o człowieku niezłomnym. Można go złamać (zabić), ale nie można go zgiąć. "Nil" był niezłomny. Dlatego chcemy, by żył w naszej pamięci i w pamięci przyszłych pokoleń Polaków.
Piotr Szubarczyk
IPN Gdańsk

"Nasz Dziennik" 2009-02-24

Autor: wa