Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Polscy restauratorzy: Gastronomia jest bardzo dobrze przygotowana na to, aby być cały czas otwarta

Treść

Gastronomia jest bardzo dobrze przygotowana na to, aby być cały czas otwarta. Lockdown tej gałęzi był całkowicie zbędny. W Biedronkach czy innych marketach jest mnóstwo ludzi i nikt nie pilnuje odstępu. Ludzie przepychają się i sklepy mogą być otwarte. W gastronomii wystarczyło wyłączyć co drugi stolik i dać nam takie obostrzenia, jakie obowiązywały przy pierwszej żółtej strefie. Naprawdę byłoby nam dużo łatwiej przetrwać – powiedziała Jolanta Rozkosz, właścicielka restauracji „Rozkoszna Pierogarnia”, w reportażu TV Trwam „Narodowa Kwarantanna”.

Uczestnicy „Marszu o wolność” w Warszawie negatywnie wypowiadali się na temat ograniczeń sanitarnych, które uderzają w poszczególne gałęzie gospodarki.

– Gospodarka to sieć naczyń połączonych. Jeżeli zaczniemy zamykać restauracje, siłownie, baseny i inne, to zrujnujemy naszą gospodarkę. Cofniemy się o kilkanaście czy kilkadziesiąt lat w rozwoju gospodarczym. To jest bardzo niebezpieczne – oznajmił Grzegorz Kogut, uczestnik wydarzenia.

Obostrzenia uderzają także w osoby, które samotnie wychowują dzieci.

– Jestem samotną mamą, więc na mnie wpłynęło to bardzo źle, ponieważ nie mogę wykonywać swojej pracy, będąc w domu – wskazała jedna z uczestniczek.

Jeden z toruńskich przedsiębiorców zwrócił uwagę na trudną sytuację przedsiębiorców w dobie pandemii SARS-CoV-2.

– Chodzą mi takie myśli po głowie, że być może protestujący przedsiębiorcy są dla rządu znacznie bardziej niewygodnym przeciwnikiem i rządowi zależy na tym, żeby przykryć ten temat, a ludzie nie dowiedzieli się, w jakiej sytuacji znalazły się osoby prowadzące działalność gospodarczą, czy też dające miejsca pracy. Rządowi zależy na tym, żeby protesty związane z wyrokiem Trybunału Konstytucyjnego były jak najbardziej rozdmuchane i jak najgłośniejsze – mówił Sławomir Mentzen, przedsiębiorca z Torunia.

Dla właścicieli restauracji przedsiębiorstwo gastronomiczne jest często głównym źródłem utrzymania.

– Zmarła moja mama, zmarł mój brat. Zostałam sama z małoletnią córką i musiałam szybko znaleźć sposób na życie. To był jedyny sposób, który pojawił się dosłownie po pogrzebie, gdy zobaczyłam napis „lokal na wynajem”. Pierwszy lockdown dobił nas totalnie, ponieważ rok temu przejęliśmy jeszcze jeden lokal. W tym momencie nie miał on jeszcze swojej renomy i kiedy zaczynał się rozwój, niestety został zamknięty, bo nie byliśmy w stanie nikogo przyciągnąć – zaakcentowała Jolanta Rozkosz, właścicielka restauracji „Rozkoszna Pierogarnia”.

Obostrzenia dotknęły także klub NRD w Toruniu.

– Mój klub działa w Toruniu od 17 lat. Ja jestem jego właścicielem od 9 lat. Jesteśmy bardzo aktywnym miejscem, które organizuje rocznie 50-60 koncertów, 170-190 imprez tematycznych, a więc można powiedzieć, że jesteśmy jednym z najprężniej działających prywatnych domów kultury. Nas zamknięto 12 marca i nigdy nie otworzono. Tak jak się skończył pierwszy lockdown, tak rozporządzenie o zamknięciu klubów, dyskotek nigdy nie zeszło ze strony ministerstwa – powiedział Krzysztof Wachowiak, właściciel klubu NRD w Toruniu.

Doradca podatkowy z Torunia odniósł się również do tarczy antykryzysowej.

– Ja ją wiosną nazywałem „betonowym kołem ratunkowym”. Przedsiębiorcy nie wiedzieli, co się będzie działo, jak długo będzie trwał lockdown, jak trwale zmieni się struktura popytu. Nie mieli pojęcia, co będzie w przyszłości. Wiosną musieli podjąć decyzję, czy zamykają firmę, redukując straty i nie wpadając w długi, czy też próbują utrzymać miejsca pracy po to, żeby – jak to wszystko się skończy – mogli normalnie działać. Przedsiębiorcy potrzebowali wtedy informacji od rządu, co planuje i na jak długo będzie ich zamykać. Rząd nie udzielał takich danych (…). Weszła wtedy tarcza antykryzysowa, która miała jeden warunek – że jak się bierze pieniądze, to przez rok nie można zamknąć przedsiębiorstwa i zwolnić ludzi. Przedsiębiorcy brali te pieniądze, ponieważ dzięki temu byli w stanie utrzymać swoje firmy przy życiu – wyjaśnił Sławomir Mentzen.

Przedsiębiorcy, którzy skorzystali z tarczy antykryzysowej, a potem zostali drugim lockdownem zmuszeni do zamknięcia działalności, będą musieli oddać otrzymane środki, tym samym wpadając w jeszcze większe długi.

– Wyobraźmy sobie, że mamy restaurację. Wiosną bierzemy pomoc z PFR-u i zobowiązujemy się, że nie zwolnimy ludzi, po czym jesienią zamykamy restaurację, ponieważ rząd uniemożliwił prowadzenie jej działalności. Jeżeli restaurator zwolni pracowników, zamknie działalność, to będzie musiał zwrócić pomoc, którą wziął wiosną. Tak naprawdę lepiej byłoby, gdyby na początku się poddał, nie brał tej pomocy, bo wpadłby w mniejsze długi. Teraz niestety wielu przedsiębiorców, jeżeli przepisy się nie zmienią, będzie ciągniętych na dół. Ci ludzie będą topieni przez „betonowe koło ratunkowe”, które zostało im rzucone wiosną (…). Nazywałem to „betonowym kołem ratunkowym”, przewidując, że jesienią może dojść do takiego problemu. Niestety to się wydarzyło – mówił ekonomista.

– Ludzie bardzo się przestraszyli po pierwszym lockdownie i nie przychodzili w ogóle. Nie było prawie wcale klientów. Obroty były na poziomie jednej czwartej. To nie starczyło nawet na pensje. Dochody, które są, nie pozwalają na utrzymanie całej załogi i opłacenie wszystkich pochodnych związanych z prowadzeniem działalności gospodarczej. Nie ma szans – dodała Jolanta Rozkosz.

Przedsiębiorcy zostali zmuszeni do szukania nowych rozwiązań.

– Musiałam poszukać nowych pomysłów i tak zaczęliśmy produkować przetwory naturalne w słoikach. Otwieramy w tej chwili sklep internetowy z naszymi wyrobami. Przygotowujemy także pierogi pakowane na tackach. Mamy badania przechowalnicze, o które zadbałam już wcześniej, więc możemy wejść z nimi na rynek. Dzięki temu, że je przygotował, to to nas uratuje – podkreśliła Jolanta Rozkosz, właścicielka restauracji „Rozkoszna Pierogarnia”.

Właściciele firm podkreślają, że branża gastronomiczna jest jedną z najbezpieczniejszych, jeśli chodzi o rozprzestrzenianie się koronawirusa SARS-CoV-2.

– W Polsce nie są robione badania statystyczne odnośnie największej zakażalności. Na potrzeby gastroprotestu zdobyliśmy takie dane z USA czy Niemiec, gdzie branża gastronomiczna generowała 0.5-1.5 procent zachorowalności na koronawirusa. Była to jedna z najbezpieczniejszych branż, więc te decyzje są moim zdaniem podjęte pochopnie, niewłaściwie. Powodują ogromne straty. Zdecydowanie się z nimi nie zgadzamy – powiedział Krzysztof Wachowiak, właściciel klubu NRD w Toruniu.

Restauratorzy zarzucają rządowi zły dobór restrykcji w odniesieniu do niektórych branż.

– W działaniach rządu nie ma żadnych konsekwencji. Gastronomia jest bardzo dobrze przygotowana na to, aby być cały czas otwarta. Lockdown tej gałęzi był całkowicie zbędny. W Biedronkach czy innych marketach jest mnóstwo ludzi i nikt nie pilnuje odstępu. Ludzie przepychają się, a sklepy mogą być otwarte. W gastronomii wystarczyło wyłączyć co drugi stolik i dać nam takie obostrzenia, jakie obowiązywały przy pierwszej żółtej strefie. Naprawdę byłoby nam dużo łatwiej przetrwać – mówiła Jolanta Rozkosz.

Pandemia koronawirusa wpłynęła także na spadek wykrywalności nowotworów złośliwych.

– Lekarze zwracają uwagę, że liczba diagnoz nowotworów spadła o kilkadziesiąt procent. To nie jest tak, że pojawił się koronawirus i ludzie przestali chorować na nowotwory. Oni dalej chorują. Problem jest taki, że ich nie diagnozujemy. W nowotworach bardzo ważny jest czas diagnozy. My ich teraz nie diagnozujemy, w związku z tym w kolejnych latach będziemy zbierać śmiertelne żniwo osób, które nie zostały zdiagnozowane, bo bały się pójść do lekarza i zostały przestraszone pandemią koronawirusa. Rząd, który doprowadził do tego, że osoby starsze boją się iść do szpitala, bo bardziej boją się koronawirusa niż złośliwego nowotworu, to te zgony pójdą na ich rachunek, sumienie – podsumował Sławomir Mentzen.

radiomaryja.pl

Żródło: radiomaryja.pl,

 

Autor: mj

Tagi: gastronomia koronawirus w Polsce