Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Polityka barbarzyństwa

Treść


Od dawna mam głębokie przekonanie, że rządzą nami niepoczytalni ludzie albo tacy, którzy świadomie działają na swoją korzyść kosztem społeczeństwa. Polityka barbarzyńców. Dobić słabszych, zabrać refundację leków na raka, wycofać pomocnego człowieka z nieprzyjaznej przestrzeni.

Wiedzą Państwo, ile upokorzeń na przychodnianych i szpitalnych korytarzach musi znieść osoba chora na raka, zanim umrze? Jak to jest wiedzieć, że ma się tylko trzy miesiące życia i gonić za lekarzem po szpitalu, czekać w kolejce na przetoczenie krwi? Jeśli ta krew akurat jest. Czy wiedzą Państwo, jak się umiera w polskich szpitalach? Nie, nie w hospicjach, w szpitalach. Tam też umierają ludzie. Tyle że w znacznie bardziej upokarzających warunkach. Śmierć, akt intymny, w szpitalu jest całkowicie odarty z godności. Najczęściej nie jest nawet osłonięty postawionym parawanem. Na wieloosobowej sali pozostali pacjenci z lękiem przyglądają się temu, co za chwilę czeka ich samych. Ci, którzy nie mogą o własnych siłach wyjść na korytarz, patrzą lub odwracają się do ściany, zatykają uszy, próbują zasnąć.

W Centrum Onkologii w Warszawie lekarz w przychodni ma statystycznie 7 min, żeby poinformować pacjenta, że zachorował na raka, przepisać mu leczenie i wyprowadzić za drzwi. Na ogół wszędzie w szpitalach pielęgniarki są albo zagonione, albo „wypalone”. I wszystkie zarabiają grosze. Nieustanny kontakt ze śmiercią powoduje, że każdy musi jakoś się bronić. W tej sytuacji, zakrawa na mały cud, kiedy na oddziale szpitalnym zjawia się życzliwy człowiek – serdeczny, uważny. Człowiek, który nie spieszy się i pomoże we wszystkim, co nie wymaga wiedzy medycznej. Posprząta przy łóżku, zrobi zakupy, odprowadzi do łazienki, umyje włosy, nakarmi, poczyta na głos gazetę czy po prostu wysłucha albo pobędzie blisko, w milczeniu. Dla kogoś, kto przegrywa z chorobą i na ogół jest przerażony, zwykły uśmiech drugiego człowieka, jego całkowicie bezinteresowna życzliwość – jest ratunkiem, nadzieją, małym światłem przed wchodzeniem w cień. Dla rodziny, która traci głowę z bólu, jest podporą. Dla osoby samotnej – jedynym człowiekiem, który ofiaruje siebie w najbardziej krytycznym i samotnym momencie życia. Taki wolontariusz nie tylko pomaga chorym. Idzie w świat, w miasto, w region i tworzy społeczeństwo obywatelskie, jest to bowiem człowiek, który wykształcił w sobie wrażliwość na drugą osobę, rozwinął takie cechy, jak odpowiedzialność, kreatywność, umiejętność zachowania w kryzysie, samodzielność, uczciwość itp. Można by wyliczać bez końca.

Na całym świecie wolontariat w szpitalach i w hospicjach jest czymś oczywistym, ale nie dla miłościwie nam panujących oświeconych urzędników. Otóż Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej zaproponowało wyrzucenie wolontariuszy ze szpitali. I nie jest to żart. Do 25 maja były tzw. konsultacje społeczne (przez internet, bez niemal żadnego nagłośnienia) w sprawie nowelizacji ustawy o działalności instytucji pożytku publicznego i wolontariacie. Ministerstwo proponuje wykreślić pkt 4 z art. 42, który pozwala na świadczenia wolontariuszy na rzecz podmiotów leczniczych. Według logiki urzędników podmioty lecznicze prowadzą działalność gospodarczą. Obecność wolontariuszy miałaby szpitale uprzywilejowywać wobec innych podmiotów gospodarczych, a co za tym idzie stwarzałaby nieuczciwą konkurencję!

Od dawna mam głębokie przekonanie, że rządzą nami niepoczytalni ludzie albo tacy, którzy świadomie działają na swoją korzyść kosztem społeczeństwa. Polityka barbarzyńców. Dobić słabszych, zabrać refundację leków na raka, wycofać pomocnego człowieka z nieprzyjaznej choremu przestrzeni. Może kosztem cierpienia wielu ludzi uda się doprowadzić do upadku jakiejś placówki medycznej, którą kilku spasionych kumpli przejmie za grosze. I widzę jak najsłabsi ponoszą tego najcięższe konsekwencje.

niezalezna.pl

Autor: au