Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Polityk chrześcijański, czyli dysydent w państwie POPiS

Treść

W swojej najnowszej książce zatytułowanej "Dysydent w państwie POPiS" były marszałek Sejmu Marek Jurek zawarł poglądy na temat polityki polskiej i moralności w polityce. W formie świadectwa wielowymiarowo ukazał tło i kulisy starcia o życie przy okazji pamiętnych głosowań nad zmianami w Konstytucji w kwietniu 2007 roku. To był istotny moment w biografii politycznej Marka Jurka, gdyż na znak protestu przeciwko niejasnej postawie kierownictwa Prawa i Sprawiedliwości zrezygnował wówczas z fotela marszałka Sejmu i wystąpił z PiS.

Wraz z nim partię tę opuściło zaledwie kilku posłów, co spotkało się z ironiczną uwagą Jacka Kurskiego, że "zmieszczą się w jednej windzie". Bagatelizowane przez liderów partii odejście grupy Marka Jurka stało się jednak momentem zwrotnym w dziejach PiS. Nastąpiło bowiem przesilenie w środowiskach chrześcijańskich, patriotycznych, solidarnościowych, konserwatywnych, narodowych. Coraz częściej zaczęto się zastanawiać, na ile PiS jest wierne głoszonemu programowi. I tak się złożyło, że po wyjściu grupy Marka Jurka partia Jarosława Kaczyńskiego uwikłała się w coraz większe konflikty ze swymi ówczesnymi rządowymi koalicjantami, następnie przegrała przedterminowe wybory, które sama sprowokowała, utraciła władzę w państwie na rzecz konkurencyjnej Platformy Obywatelskiej.

Wołanie o ludzi sumienia
"Dysydent w państwie POPiS" jest książką stricte polityczną, ale to, co w niej najcenniejsze i szczególnie aktualne, to fakt, że postawa Marka Jurka i jego odejście z PiS ciągle inspiruje do dyskusji i pytań. Jedni uważają, że były marszałek zrobił błąd, trzeba było zostać w partii Jarosława Kaczyńskiego i zmieniać ją od środka; inni, że zmiany w tej partii są niemożliwe, dopóki rządzi nią Jarosław Kaczyński i grupa jego pretorian z dawnego Porozumienia Centrum. Jeszcze inni twierdzą, że liczono, iż partię opuści znacznie większa liczba posłów, a gdy tak się nie stało, to wyjściu nadano bardziej motywację moralną niż polityczną.
Są to jednak dywagacje o charakterze taktycznym. Bardziej ponadczasowy charakter mają pytania o istotę polityki i o to, co jest w niej najważniejsze: czy wierność wyznawanym wartościom i głoszonemu programowi, czy relatywizm, pragmatyzm i zasada, że cel uświęca środki? Co to znaczy być politykiem-katolikiem w czasach demokracji liberalnej? Jakie są granice kompromisu, co jest celem polityki: roztropna troska o dobro wspólne czy wąski interes grupy partyjnej? Marek Jurek wyraźnie deklaruje się jako polityk-katolik, a jego droga życiowa i biografia polityczna dowodzą, że nie jest to deklaracja bez pokrycia.
Jest to szczególnie cenne w czasach, gdy dość powszechna jest postawa, że katolik nie ma nic wspólnego z polityką, "nie angażuję się", bo polityka to wyłącznie "walka o stołki" i sprawa "brudna". I wielu ludzi wierzących - zamiast przywracać polityce właściwy jej sens - umywa ręce i rezygnuje z uczestnictwa w życiu politycznym. Ojciec Święty podczas swojej krótkiej, ale pamiętnej pielgrzymki do Skoczowa, 22 maja 1995 roku, powiedział: "Nasza Ojczyzna stoi dzisiaj przed wieloma trudnymi problemami społecznymi, gospodarczymi, także politycznymi. Trzeba je rozwiązywać mądrze i wytrwale. Jednak najbardziej podstawowym problemem pozostaje sprawa ładu moralnego. Ten ład jest fundamentem życia każdego człowieka i każdego społeczeństwa. Dlatego Polska woła dzisiaj nade wszystko o ludzi sumienia!".
Te słowa dziś są szczególnie aktualne, ponieważ życie publiczne coraz bardziej jest odrywane od koncepcji człowieka jako osoby i polityki jako roztropnej troski o dobro wspólne. Realnym zagrożeniem może też być odwrócenie celów od środków. Jest to szczególnie niebezpieczna tendencja, zwłaszcza w sytuacji, gdy politykę pojmuje się jako skuteczność - wtedy gubi się obiektywny cel. Przecież przejęcie władzy, wprowadzanie jakiegoś programu politycznego bądź gospodarczego czy budowanie demokracji to nie są cele same w sobie, lecz środki służące realizacji dobra wspólnego. A gdy miesza się środki z celami, następuje naruszenie obiektywnego porządku i zwyrodnienie polityki.
W modernistycznej koncepcji polityki sukces i skuteczność są uznawane za "najwyższe dobro". Władza odrywa się od służby dobru wspólnemu i determinuje stosunki między ludźmi, które polegają na tym, że jedna ze stron może w sposób trwały i zagwarantowany instytucjonalnie zmuszać drugą stronę do określonego postępowania oraz posiada środki zapewniające jej kontrolę tego postępowania. Społeczeństwo jest ujmowane nie jako wspólnota ludzka nakierowana na miłość bliźniego, ale mechanistycznie, jako zbiór jednostek, które pozostają między sobą w nieustannym konflikcie. Czytelne jest więc odniesienie do Heraklita (Wojna jest ojcem wszystkich rzeczy), Hobbesa (Wojna wszystkich ze wszystkimi) czy Hegla (Pokój usypia człowieka, a ludzie rosną przez wojnę).

Modernizm polityczny
Partie chadeckie łatwo ulegają erozji powodowanej przez zjawisko określane mianem "modernizmu politycznego". Polega on na uleganiu regułom procedur demokratycznych, które prędzej czy później prowadzą do relatywizmu moralnego. Wskazuje na to przykład włoskiej Partii Chrześcijańsko-Demokratycznej (przez całe dziesięciolecia głównej siły politycznej na Półwyspie Apenińskim).
W początkach włoskiej chadecji elektorat katolicki przyczynił się w sposób zasadniczy do budowy potęgi tej partii. Z czasem współpraca między elektoratem a Chrześcijańską Demokracją zaczęła przybierać niepokojącą formę. Otóż przed każdymi wyborami pojawiał się ten sam scenariusz. W środowisku ludzi wierzących, nierzadko głosem hierarchii, mówiło się wyraźnie, że dobrze byłoby oddać głos na partię chadecką, która reprezentuje katolików świeckich. Następnie różni kandydaci z Chrześcijańskiej Demokracji próbowali pozyskać ten elektorat.
Ujawniało się jednak coraz bardziej charakterystyczne zjawisko. Zgodnie z regułami partyjnej "pragmatyki personalnej", która polega na tym, że bardziej liczy się "czyjś człowiek" niż osoba z formacją, często odmienna w poglądach od ośrodków wywierających wpływ na gremium kierownicze partii, na dodatek osoba, która stwarza kłopoty, bo w kwestiach zasadniczych jest "niesterowalna", nie wspominając o tym, że "nie nosi teczki" za lokalnym czy ponadregionalnym liderem - więc na listy wyborcze zaczęli trafiać kandydaci spolegliwi. W sytuacji, w której mniej więcej wiadomo, jakim poparciem cieszy się dana partia, wybór parlamentarzysty czy radnego jest wyborem aparatu partyjnego decydującego o sposobie i trybie umieszczania na liście danego kandydata, a nie elektoratu, który w zasadzie staje wobec plebiscytu i jest użyty jako zakładnik sytuacji.
W ten sposób, dzięki elektoratowi katolickiemu, chadecja włoska odnosiła sukcesy. Lecz te zwycięstwa - poprzez meandry partyjnej polityki personalnej, jak zwykle w takich strukturach promujących "miernych, ale wiernych" - nie przyczyniły się do osadzenia rozwoju ekonomicznego na mocnym fundamencie etycznym. Na protesty opinii katolickiej, że nie są realizowane postulaty ludzi wierzących, była zawsze ta sama odpowiedź: "Aby uchwalić dobrą ustawę zakazującą aborcji, broniącą rodziny, popierającą wolność szkolnictwa i tym podobne, trzeba mieć w parlamencie absolutną większość, którą Chrześcijańska Demokracja nie dysponuje. Katolicy muszą zatem w odniesieniu do tych kwestii poddać się i zgodzić na pozostanie w mniejszości". Za to od czasu do czasu organizowano manifestacje, protesty czy inne akcje podnoszące te tematy, by utrzymywać elektorat w przekonaniu, że chadecja odzwierciedla aspiracje ludzi wierzących.
Pojawiła się również argumentacja, że chcąc w przyszłości uzyskać większy wpływ na przebieg wydarzeń, trzeba zabiegać o głosy niezdecydowanych. W ich pozyskaniu akcentowanie cech specyficznie katolickich byłoby przeszkodą. Ponadto pozostałe partie błyskawicznie zorientowały się, że nie uda im się zdobyć znaczącej części elektoratu katolickiego i dlatego zabiegały o poparcie hałaśliwej antykatolickiej mniejszości, której wpływ na politykę stawał się dzięki temu nieproporcjonalny do ich rzeczywistej siły. I tak elektorat ludzi wierzących stawał się coraz bardziej rozczarowany i był marginalizowany. Następowało rozmiękczenie oblicza partii wyraźnie odwołującej się do katolickiego rodowodu. Chadecja zaczęła się coraz mniej różnić od innych partii, a lata jej rządów były zarazem latami szalejącej sekularyzacji.
Gdy przyjrzymy się życiu politycznemu w Polsce po 1989 roku, to funkcjonowanie wielu spośród partii powołujących się na swoją katolickość czy chrześcijańską inspirację może służyć jako ilustracja włoskich doświadczeń. Z jednej strony podkreśla się: my odwołujemy się do katolickiej nauki społecznej i wyrażamy aspiracje ludzi wierzących. Głosujcie więc na nas. A następnie, gdy dana partia czy grupa dzięki poparciu wyborców uzyska jakikolwiek wpływ na życie publiczne (nawet jeśli nie wejdzie do parlamentu, ale wyraża swoje stanowisko w wielu kwestiach), to okazuje się, że w stopniu niewielkim i selektywnie wygodnym realizuje wyborcze postulaty.

Polityk chrześcijański
Chrześcijanin jest realistą i pamięta, że istnieje Cezar, ale nie może zapomnieć o ludzkiej godności: polityka jest zatem dobra moralnie, jeśli służy człowiekowi, jego osobowemu rozwojowi i dobru wspólnemu. Jednak uprawianie takiej polityki uchodzi za trudne w dzisiejszym świecie, gdyż chrześcijanin, posługując się środkami moralnie godziwymi, wydaje się, że ma mniejsze pole manewru niż polityk "moralnie obojętny", który nie przebiera w środkach, osiąga sukcesy i ma poklask "tego świata". Grozi mu więc to, że nie tylko jest "nieskuteczny", ale i niezrozumiały.
Może powstać sytuacja, że polityk chrześcijański, gdy jest nieskuteczny, przestaje być politykiem, gdy stosuje środki niegodziwe, przestaje być chrześcijański. Czy jest to sytuacja bez wyjścia? Należy wyjaśnić, że polityk chrześcijański nie może bronić słusznej sprawy, ustawiając się na fałszywej pozycji, a ta fałszywa pozycja polega głównie na ignorancji. Przykładem może być powoływanie się - i to nagminne - na katolicką naukę społeczną, której większość polityków po prostu nie zna. Innym przykładem jest odwoływanie się niektórych polityków-katolików do tzw. mniejszego zła, co oznacza, że przyjmują oni sposób myślenia obcy chrześcijaństwu i stosują środki niegodziwe.
Nasza wiara naucza, że nie można wykonywać czynów, które są niegodne w samej swej istocie, choćby pośrednio miały z niej wynikać dobre rezultaty. Katolik kieruje się w swoim działaniu dobrem i nie jest tak, że mamy wybór między złem a "mniejszym złem". Wybór "mniejszego zła" jest zazwyczaj wyborem zła, a w konkretnych przypadkach jest to współpraca ze zbrodniarzem lub akceptacja jego zbrodniczych praktyk i polityki. Gdy dobro wspólne jest zagrożone, wówczas zamiast używać środków niegodziwych, trzeba wytrzymać napór zła, co powierzchownie obserwując, wygląda na poddanie się, ale jest aktywną obroną, "którą w tradycji określano mianem wyższego męstwa niż sam atak (...). Chociaż polityk chrześcijański ma do dyspozycji mniejszą ilość skutecznych środków, to jednak jego przewaga nad politykiem obojętnym na moralność polega na tym, że pierwszy swoje działania przyporządkowuje realnemu dobru wspólnemu, drugi natomiast służy dobru pozornemu. I dlatego spektakularne zwycięstwa przy zastosowaniu środków niegodziwych zawierają duży ładunek frustracji, a nawet ludzkich nieszczęść, nie mówiąc już o tym, że sama polityka oddala się od pokoju, wprowadzając permanentny stan zagrożenia. Stosując środki niegodziwe, liczyć się muszę nieustannie z tym, że i przeciwnik będzie takie stosował, a więc nie ma żadnej gwarancji pokoju" (por. Piotr Jaroszyński, "Polityk chrześcijański?", w: "U źródeł tożsamości kultury europejskiej", Lublin 1994, s. 79-80).
Nie będę streszczał książki byłego marszałka Sejmu RP, a jedynie zwróciłem uwagę na uniwersalny i jakże aktualny etyczny wymiar polityki. Gorąco zachęcam do jej lektury, zwłaszcza tych wszystkich, którym bliska jest wizja Polski wolnej i chrześcijańskiej. Publikacja bynajmniej nie ogranicza się do rozważań o pamiętnych i bolesnych wydarzeniach związanych z inicjatywą wzmocnienia konstytucyjnych gwarancji prawa do życia. Marek Jurek dokonał w niej przeglądu całokształtu życia publicznego w Polsce oraz zdefiniował wyzwania i dylematy, przed jakimi stają politycy, chcący roztropnie dbać o dobro wspólne. Dodam, że książka składa się z trzech części: z wywiadu-rzeki prezentującego poglądy i drogę polityczną Marka Jurka oraz historię środowisk prawicowych przeprowadzonego przez Franciszka Kucharczyka i Przemysława Kucharczyka; z Dziennika marszałka Sejmu od grudnia 2006 do kwietnia 2007 r. wymownie zatytułowanego "Zaprzepaszczona szansa" ukazującego dramaturgię wydarzeń związanych z poprawkami do Konstytucji oraz z części trzeciej - z bloga "Prawa wolna" z wpisami od 29 sierpnia 2007 do 27 października 2008 roku.
Ta ważna książka ma charakter świadectwa. Marek Jurek wyróżnia się wśród polskich polityków wiernością wyznawanym wartościom, konsekwencją, niekoniunkturalnością, co w czasach cynicznego pragmatyzmu, terroru "politycznej poprawności" i liberalistycznego nihilizmu wzbudza szczególny szacunek. Wbrew podszeptom "zatroskanych i życzliwych" staje "w porę i w nie porę" w obronie wiary, praw człowieka i fundamentów cywilizacji europejskiej. Polskiej polityce służy z oddaniem od lat, niekiedy z mównicy sejmowej, niekiedy także utalentowanym piórem, ale zawsze zgodnie z dewizą Katona Starszego: "Trzymaj się rzeczy, a słowa przyjdą same".

Jan Maria Jackowski
"Nasz Dziennik" 2009-01-03

Autor: wa