Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Polityczna poprawność, czyli kultura bez prawdy

Treść

Tak zwana polityczna poprawność, czyli nowa lewicowo-liberalna nieformalna (na razie) cenzura, ogarniająca większość tzw. cywilizowanych krajów, dawno już przekroczyła granice zdrowego rozsądku (naśladując tu z powodzeniem cenzurę obowiązującą w najbardziej totalitarnych systemach). Wkracza ona we wszystkie dziedziny ludzkiego życia, domagając się zachowań nieracjonalnych i promocji tego, co nie jest prawdą. Niedawno w Wielkiej Brytanii tzw. polityczna poprawność doprowadziła do zakazu spożywania na obozach skautowskich kiełbasek wieprzowych (bo może to obrazić uczucia religijne muzułmanów). Teraz postawiła pod pręgierz znanego aktora i reżysera amerykańskiego Clinta Eastwooda, oskarżając go o przestępstwo najcięższego, w jej świetle, kalibru, a mianowicie o rasizm. Eastwood nakręcił ostatnio dwuczęściową epicką opowieść z czasów II wojny światowej o bitwie Amerykanów z Japończykami o Iwo Jimę. Jednym z celów, które sobie w tych filmach postawił, było przedstawienie w sposób wierny i drobiazgowy prawdy historycznej. Z tego powodu w trakcie bitwy nie pojawiają się na planie filmowym czarnoskórzy żołnierze, a jedyna scena, w której ich widać, to scena dotycząca zaplecza frontu. Inkwizytorzy spod znaku politycznej poprawności nie przyjmują do wiadomości wyjaśnień Eastwooda, że taka jest prawda historyczna. To nie wina czarnoskórych żołnierzy - tłumaczą - że nie mogli brać bezpośredniego udziału w walce. To biali uniemożliwili im ten udział. Czarnoskórzy znajdowali się jednak na froncie, a zatem narażali życie tak jak biali i Clint Eastwood powinien im złożyć hołd. Jeśli tego nie zrobił, jest rasistą. Reżyser broni się, przypominając, że w swoim czasie zrobił film fabularny o czarnoskórym muzyku jazzowym Charlie Parkerze, film, w którym występują praktycznie sami czarni. To nie ma nic do rzeczy - mówią reprezentanci politycznej poprawności. Eastwood przedstawia "swoją wersję historii", w świetle której "żołnierze Murzyni nie istnieli". Atmosfera tego "skandalu" i tej "dyskusji" przypomina komunistyczne "procesy czarownic", w czasie których "obnażano" różne "burżuazyjne" wypaczenia. Podobieństwa te byłyby jeszcze większe, gdyby reżyserowi nakazano "samokrytykę". Być może to go jeszcze czeka, jeśli nie dziś, to za kilka lat. Historia, również w odniesieniu do kultury, wyraźnie się powtarza. Jeżeli nie będziemy walczyć o prawdę w kulturze i o kulturę prawdy, kultura może stać się tylko narzędziem ideologii. Stanisław Krajski "Nasz Dziennik" 2008-06-26

Autor: wa