Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Podatki mogą wzrosnąć

Treść

Rząd poinformował wczoraj, że deficyt budżetowy wyniesie w tym roku nie - jak zakładał - 18,2 miliardów złotych, lecz 27 miliardów. Według najnowszych założeń rządu, w tym roku w Polsce nastąpi wzrost gospodarczy o 0,2 proc., czyli na granicy błędu statystycznego. Do nowelizacji tegorocznej ustawy budżetowej ma dojść w lipcu. Trwają też cały czas spekulacje, iż ekipa Donalda Tuska może zdecydować od przyszłego roku o wzroście podatku VAT z 22 proc. do 23 proc. czy też zwiększeniu akcyzy.
Jest również prawdopodobne, że premier Tusk zdecyduje się na podniesienie kosztów zatrudniania pracowników. Stanie się tak, jeżeli zwiększona zostanie - o czym też się dyskutuje - składka rentowa. Według ministra finansów Jacka Rostowskiego, o tym, czy będziemy płacić fiskusowi więcej, dowiemy się we wrześniu.

Rząd bardzo długo bronił się przed przyjęciem do wiadomości, iż zaplanowanego na poziomie 18 mld zł deficytu nie da utrzymać się w obecnej sytuacji gospodarczej. Przekonując przy tym, że większy niż 18 mld deficyt przyczynić się może do utraty przez nasz kraj wiarygodności. Przyszła jednak chwila, że trzeba było przestać bujać w obłokach, spojrzeć prawdzie w oczy, powrócić na ziemię i dokonać poważnej korekty wysokości deficytu budżetowego. Opieszałe działanie rządu niekorzystnie odbić się jednak może na sytuacji naszych finansów. Choć minęła już połowa roku, wciąż nie mamy realnego budżetu państwa, który może być realizowany, dysponenci pieniędzy budżetowych nie wiedzą, ile mogą wydać. Rząd natomiast, starając się zasypać dziurę budżetową, niemal na bieżąco próbuje dokonać cięć w wydatkach poszczególnych resortów. Tylko przez pięć miesięcy tego roku wykorzystaliśmy ponad 16 mld zł z zaplanowanego na 18 mld deficytu. Minister finansów Jacek Rostowski już oficjalnie wczoraj oświadczył, iż rząd postanowił, że deficyt wzrośnie do 27 miliardów. - Będzie on na tym samym poziomie, jak zaplanowany na rok 2008, czyli 27 mld złotych. W tym roku będą również niższe dochody, niż spodziewaliśmy się, konstruując budżet jesienią ubiegłego roku. Te niedobory będą sięgały 37 mld zł - mówił Rostowski. Część z tych 37 mld zł rząd ukrył, przesuwając wydatki poza budżet państwa. 19,7 mld zł "znaleziono" w styczniu podczas szumnie zapowiadanej akcji poszukiwania oszczędności, dokonując cięć w wydatkach poszczególnych resortów. Teraz rząd na pokrycie budżetowej dziury poszukiwał będzie kolejnych 9 mld złotych. 3 mld pochodzić mają z kolejnych cięć w wydatkach ministerstw. Szef resortu finansów zapowiedział, że dzisiaj premier Donald Tusk będzie ze swoimi ministrami kontynuował konsultacje o możliwości dalszego obniżania wydatków. Rostowski poinformował też, iż o 5,3 mld zł większe od założonych będą wpływy w związku z wypłatą dywidend przez spółki z udziałem Skarbu Państwa. Według ministra Michała Boniego, aby ułatwić obsługę deficytu budżetowego, rząd będzie pracował nad przyspieszeniem prywatyzacji.
- W styczniu, gdy proponowaliśmy, aby deficyt podnieść do 25 miliardów, odsądzano nas od czci i wiary, oskarżając, że chcemy zadłużać kraj. Teraz okazuje się, że deficyt może być większy - powiedziała wiceprezes PiS Aleksandra Natalli-Świat. W jej ocenie, propozycje rządu dotyczące tegorocznego budżetu są spóźnione, a gdyby rząd przychylił się do postulatów PiS i od razu zwiększył deficyt, instytucje wydające środki budżetowe wiedziałyby, jakimi pieniędzmi dysponują. - To, że są mniejsze dochody i że to, co zostało zaplanowane w ustawie budżetowej, jest niemożliwe do uzyskania, mówiliśmy już w momencie, gdy budżet był przygotowywany; jesienią ubiegłego roku. Tak też mówiła większość ekspertów - dodała posłanka.
Dzisiaj Komisja Europejska ma podjąć decyzje w sprawie otwarcia wobec naszego kraju procedury nadmiernego deficytu. Wynika to z faktu, że w zeszłym roku deficyt finansów publicznych przekroczył w Polsce w stosunku do naszego PKB zapisaną w traktacie z Maastricht barierę 3 procent. W tym roku sięgnąć ma nawet ponad 6 procent. Utrzymanie deficytu w wysokości do 3 proc. PKB jest jednym z warunków przystąpienia do strefy euro. KE wyznaczy Polsce czas na obniżenie deficytu. Procedurą tą byliśmy objęci już od 2004 r. do połowy 2008 roku.
W znowelizowanym budżecie państwa założone zostanie, że produkt krajowy brutto wzrośnie w tym roku w Polsce o 0,2 proc., czyli na granicy błędu statystycznego. Trudno oprzeć się wrażeniu, iż sformułowanie takiej, a nie innej prognozy wzrostu gospodarczego dokonane zostało tylko i wyłącznie ze względów propagandowo-psychologicznych, by oficjalnie wykazać, że będziemy jednak na plusie, a nie na zerze bądź na minusie.
Praca będzie droższa?
Premier Donald Tusk, uciekając od odpowiedzialności, nie pokwapił się, aby osobiście poinformować o tym, co rząd zamierza zrobić z budżetem państwa w tym i w kolejnych latach. O niepopularnych rzeczach mówił więc minister finansów. A wizja szefa rządu o podwyżce podatków na pewno popularności by mu nie przyniosła. Zwłaszcza że ekipa Tuska już od przyszłego roku rzeczywiście może podnieść podatki. - W tym roku nie przewidujemy wzrostu podatków, ale jest jasne, że w sytuacji, w której mamy do czynienia z poważnym kryzysem, będziemy musieli na rok 2010 i 2011 zakreślić ścieżkę poprawy finansów publicznych. Będzie się ona składała z dwóch elementów. Z jednej strony z prawdziwych oszczędności wynikających ze zmian systemowych w administracji publicznej, a także jest możliwe, że będzie wymagała wzrostu niektórych podatków. Ale o tym będziemy decydowali w kontekście prac nad budżetem na rok 2010 późnym sierpniem i we wrześniu - tłumaczył minister Rostowski. Spekuluje się o możliwości podniesienia akcyzy czy też nawet podatku VAT. Jest też prawdopodobne, że Donald Tusk zdecyduje się na podniesienie składki rentowej, co oznacza, że przedsiębiorcy będą najprawdopodobniej musieli wydać więcej na każdego zatrudnionego pracownika.
Komisja Finansów Publicznych opiniowała wczoraj wniosek PiS o wotum nieufności wobec Rostowskiego. Niespodzianki nie było i stosunkiem głosów 27 do 16 posłowie zdecydowali, że komisja zarekomenduje Sejmowi jego odrzucenie. PiS chce odwołania Rostowskiego, argumentując, że nie radzi on sobie na zajmowanym stanowisku. A "zasłużył się" m.in. skandalicznym przygotowaniem obowiązującego aktualnie budżetu państwa. Ponadto PiS zarzuca ministrowi, że nie panuje nad finansami publicznymi i nie ma koncepcji działania, a swoim dotychczasowym zaniechaniem przyczyniał się do pogłębienia kryzysu w naszym kraju. Rostowski odpierał wczoraj zarzuty, dowodząc, że na spokojnie podchodził do zmieniającej się sytuacji gospodarczej na świecie i w kraju, a działania jego i rządu były w pełni przemyślane.
Artur Kowalski
"Nasz Dziennik" 2009-06-24

Autor: wa