Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Platforma wygra pieniądze w kasynie?

Treść

Przed wyborami parlamentarnymi w 2005 r. czołowi politycy Platformy Obywatelskiej: Donald Tusk i Grzegorz Schetyna, jasno deklarowali, że ich ugrupowanie należnej partiom subwencji z budżetu państwa nie przyjmie. Po zakończeniu kampanii, kiedy nośne hasło, iż nie położą ręki na pieniądzach z budżetu państwa, zdążyli wykorzystać, zdanie zmienili, inkasując na partyjne konto niemałą kwotę. Za rok kolejne wybory. Spadające poparcie Platforma postanowiła więc ponownie podreperować, próbując tworzyć wyborcom wizję, iż partie polityczne mogą sobie poradzić bez pieniędzy z budżetu.

W przyjęcie wnoszonego rozwiązania o ograniczeniu subwencji dla partii politycznych, a nawet czasowego zawieszenia ich wypłacania, nie wierzą zapewne sami politycy Platformy Obywatelskiej. Pomysł Platformy wspiera bowiem jedynie nowy klub Polska Jest Najważniejsza. Można tylko spekulować, iż jedynie dlatego, że ugrupowanie Joanny Kluzik-Rostkowskiej samo prawa do inkasowania subwencji nie ma. Posłowie PJN jako członkowie klubu Prawa i Sprawiedliwości nie krzyczeli bowiem do tej pory - wbrew stanowisku prezentowanemu przez PiS - że wypłacanie partiom subwencji należy czasowo zawiesić.
Pozostałe ugrupowania parlamentarne do poparcia ograniczenia subwencji się nie kwapią. Platforma nie ryzykuje więc wiele, narażając się na ich utratę. Ostatnie lata pokazały bowiem, że to właśnie w gronie PO znajdowali się politycy, którzy potrafili sobie "zorganizować" pieniądze, i to z wysoce podejrzanych źródeł. Nie o to jednak chodzi Platformie, aby ograniczenie czy zawieszenie wypłaty subwencji uchwalić, lecz aby o tym mówić. Któremu bowiem z wyborców nie spodoba się wizja dokręcenia śruby partiom i zabrania milionów złotych wydawanych z budżetu państwa na ciągle kłócących się polityków. Politycy PO doskonale zdają sobie sprawę z tego, iż hasło o zabraniu politykom pieniędzy jest niezwykle nośne społecznie i bez wątpienia może podreperować spadające - co pokazały wyniki wyborów samorządowych - poparcie dla Platformy. Wiedziała o tym Platforma już choćby przed wyborami parlamentarnymi w 2005 roku. Prominentni politycy Platformy na czele z przewodniczącym Donaldem Tuskiem zapewniali, że partia subwencji z budżetu nie weźmie. Jeden z liderów PO Grzegorz Schetyna zaklinał się wręcz wtedy, że partia dotacji nie tknie. Po wyborach zdawał się jednak nie mieć oporów, aby ogłosić, iż Platforma subwencję budżetową przyjmie. Tak jak nie można mieć wątpliwości, iż w 2005 r. Platforma wyborców zwyczajnie oszukała, tak też teraz trudno wątpić, czy politycy PO mają w tej sprawie czyste intencje.
Prawo do subwencji z budżetu państwa mają te partie, które w ostatnich wyborach parlamentarnych osiągnęły poparcie rzędu 3 proc. lub koalicje wyborcze z 6-procentowym poparciem. Aby zyskać finansowanie z budżetu, partia nie musi więc wejść do parlamentu, przekraczając progi wyborcze: 5 proc. dla partii i 7 proc. dla koalicji wyborczych. Im wyższy wynik w wyborach uzyskało ugrupowanie, tym subwencja jest większa. A więc to Platforma otrzymuje obecnie z budżetu najwyższą subwencję. W przyszłorocznym budżecie państwa na finansowanie partii zarezerwowano 126 mln złotych. W tym roku jest to ok. 114 mln złotych.
Finansowanie partii z budżetów państwowych występuje także w Europie Zachodniej, np. w Niemczech, Danii, Francji czy Wielkiej Brytanii.
Projekt Platformy Obywatelskiej zakłada zmniejszenie subwencji o połowę w latach 2012-2013, natomiast w przyszłym roku zlikwidowanie waloryzacji subwencji. Z uzasadnienia do projektu wynika, że ograniczenie dotacji o połowę spowodowałoby ograniczenie wydatków z budżetu o 57 milionów złotych rocznie, natomiast rezygnacja z waloryzacji subwencji to zmniejszenie wydatków o 11,8 mln złotych.
Platforma Obywatelska złożyła wczoraj do swojego projektu poprawkę, aby w latach 2012-2013 w ogóle zawiesić wypłacanie subwencji. Renata Zaremba (PO) przekonywała podczas debaty do zagłosowania za projektem PO ze względu na trudną sytuację finansów publicznych. To jak dana partia w tej sprawie zagłosuje, miałoby, jej zdaniem, pokazać, czy rzeczywiście troszczy się o stan finansów państwa. - Tym razem Platforma nie zakłada maski hipokryty - zapewniała poseł Zaremba. Marek Suski (PiS) powątpiewał z kolei, że skoro wcześniej Platforma tę maskę miała zakładać, to kto uwierzy, że akurat teraz nie zakłada. Poseł PiS wytknął ugrupowaniu Donalda Tuska, że potrafi zadbać o swoje finansowanie, i to wcale nie z pieniędzy z budżetu państwa. Na ręce poseł Zaremby złożył pudełko z żetonami, którymi gra się w kasynie. Być może takimi żetonami Platforma miałaby się finansować, jeśli doprowadzi do zabrania partiom subwencji. Wacław Martyniuk (SLD) ogłosił, iż także jego partia nie poprze projektu PO. Na ograniczeniu subwencji dla ratowania finansów państwa PO chce zaoszczędzić blisko 100 mln zł, a jak zaznaczył poseł, na samą kancelarię premiera wydawanych jest 118 milionów. Zwrócił uwagę, że z inicjatywy Platformy formowanie gabinetów politycznych przy partyjnych urzędnikach schodzi aż do poziomu gminy. A to ma, według niego, kosztować 400 milionów złotych. Zdaniem Martyniuka, oszczędzać trzeba, ale premier powinien zacząć od siebie. Swojego koalicjanta w tej sprawie nie poprze Polskie Stronnictwo Ludowe. - Tak patrzę na tego mojego kochanego koalicjanta i się zastanawiam, "do czego wy zmierzacie?". Nie można zabijać gwarancji demokracji w państwie demokratycznym - podzielił się refleksją Eugeniusz Kłopotek (PSL). Poseł ludowców przypomniał, że gdy za rządów AWS uchwalano finansowanie partii z budżetowych subwencji, "za" głosowali też dzisiejsi politycy Platformy. Finansowanie z budżetu argumentowano wtedy dążeniem do tego, aby dotowanie polityków było przejrzyste i nie odbywało się pod stołem. Według Kłopotka, Platforma być może nie potrzebuje subwencji, gdyż ma pełne konto pieniędzy - według posła - 70 mln zł, i wielu swoich ludzi w spółkach państwowych, którzy ze swoich pensji muszą płacić haracz na Platformę.Kłopotek zwrócił uwagę, że z jednej strony PO postuluje oszczędzenie 100 mln na partiach politycznych, a z drugiej zgadza się podczas prowadzonej kilkadziesiąt minut wcześniej debaty nad kodeksem wyborczym, aby 100 mln przeznaczyć tylko na to, by wójt czy burmistrz mieli środki na przeprowadzenie akcji powiadomienia wszystkich wyborców o tym, gdzie i kiedy odbywają się wybory. - Nie gniewajcie się, ale ktoś musi w tej koalicji zachować zdrowy rozsądek - dodał Kłopotek, zwracając się do koalicjantów.
Politykom, którzy nie chcą zawieszenia subwencji dla partii politycznych, trudno korzystnie wypaść w oczach wyborców. O tym, iż subwencjonowanie partii z budżetu jest najlepszym możliwym sposobem finansowania działalności partii, przekonywał szef klubu PiS Mariusz Błaszczak. - Trzeba pamiętać, co jest alternatywą dla likwidacji subwencji dla partii politycznych z budżetu. Otóż, jest to korupcja - są to dziwne, niejasne relacje między światem polityki a światem biznesu, które powodują wręcz obniżenie standardów prowadzenia polityki w państwie. Uważamy, że ten system jest systemem sprawiedliwym. Jest to swoisty kontrakt, jaki jest zawierany między politykami a społeczeństwem. Jeżeli chcemy transparentności życia politycznego, powinniśmy się opowiadać za utrzymaniem tego systemu - mówił Błaszczak.- Platforma Obywatelska najobficiej korzysta z tego finansowania z budżetu, ma przecież największą subwencję. Jeżeli te pieniądze są za małe i chce uzyskać więcej pieniędzy od biznesu, to my rozumiemy ten projekt - dodał Jarosław Zieliński (PiS).W ostatnich latach niektórzy politycy PO, przygotowując się do swoich kampanii wyborczych, pokazali, że potrafią sobie "zorganizować" pieniądze na kampanię. Janusz Palikot "znalazł" przyjaciół wśród studentów i emerytów, którzy nie mając pokrycia w swoich dochodach, wpłacali na kampanię posła po kilkanaście tysięcy złotych. Beata Sawicka, jak wynikało z akcji Centralnego Biura Antykorupcyjnego, organizowała sobie "darowiznę" na kampanię, obiecując pomoc w załatwieniu przetargu. Platforma może także liczyć na wsparcie biznesmenów. Na przykład w 2005 r. biznesmen branży hazardowej Jan Kosek oficjalnie wpłacił 18 tys. złotych na konto Platformy z dopiskiem "na kampanię Zbigniewa Chlebowskiego". Rok później inny biznesmen tej branży Ryszard Sobiesiak wspomógł 10 tysiącami złotych kampanię samorządową bliskiego współpracownika swojego znajomego Grzegorza Schetyny.
Artur Kowalski

"Nasz Dziennik 2010-12-02"

Autor: au