Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Pierwsza egzekucja w KL Auschwitz

Treść

Przy wejściu do kościoła salezjańskiego pw. Miłosierdzia Bożego na Zasolu w Oświęcimiu umieszczona jest tablica z nazwiskami czterdziestu więźniów rozstrzelanych 22 listopada 1940 r. w pobliskim dole, pozostałym po wydobywanym na prywatnej parceli jeszcze przed wojną żwirze. Po tym dole nie ma już śladu, a miejsce, w którym kiedyś był, znajduje się w obrębie dzisiejszej bazy PKS w Oświęcimiu.
Była to pierwsza egzekucja dokonana przez esesmanów z KL Auschwitz. Przeprowadzono ją na czterdziestu Polakach w odwecie za rzekome akty gwałtu i napady na funkcjonariuszy policji w Katowicach. Skazanych dostarczyła w tym dniu do obozu placówka policji kryminalnej w Katowicach. Komando egzekucyjne liczyło dwudziestu esesmanów z batalionu wartowniczego w KL Auschwitz. Każdego skazanego rozstrzeliwało dwóch hitlerowców.
Kiedy zbliża się rocznica tamtego tragicznego wydarzenia, zawsze odżywa ono w pamięci Władysława Foltyna z Oświęcimia. Nie jest w stanie zapomnieć tych strasznych scen, mimo że wydarzyło się to prawie siedemdziesiąt lat temu. Zawsze podkreśla, że wśród skazańców byli również ludzie bardzo młodzi - dwudziestolatkowie.
Władysław Foltyn tak wspomina tamten dzień: "To było w przeddzień moich siedemnastych urodzin. 22 listopada 1940 r. pracowałem jako przymusowy robotnik, cieśla, obok baraku stolarni wyposażonej w maszyny i urządzenia zabrane przez władze obozowe z Zakładu Salezjańskiego w Oświęcimiu. Znajdował się on naprzeciw obecnej wartowni Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau w Oświęcimiu. Skazańców oczekujących na egzekucję w baraku usytuowanym w rejonie obecnego wewnętrznego parkingu muzeum, esesmani wprowadzali po dziesięciu do wspomnianego dołu. Był on usytuowany na terenie zajmowanym dzisiaj przez Państwową Komunikację Samochodową (PKS). Skazańcy mieli ręce skute z tyłu. Co pewien czas było słychać salwy karabinów plutonu egzekucyjnego, a następnie pojedyncze strzały. Samego momentu rozstrzeliwania nie widziałem, ponieważ egzekucja odbywała się w głębokim dole. Przypatrywało się jej wielu esesmanów i oficerów SS. Obok, za dołem, na niewielkim wzniesieniu terenowym był ustawiony karabin maszynowy, który stanowił zapewne zabezpieczenie przed ewentualnym buntem skazańców. W każdym razie nie był on w tym czasie użyty. Po zakończeniu egzekucji esesmanów biorących w niej udział ustawiono w szyku marszowym i poprowadzono z powrotem do koszar w rejon Monopolu Tytoniowego. Pamiętam, że przechodząc na wysokości obecnej wartowni Muzeum, zaczęli śpiewać: 'Heili heilo heilo...'. Po zwłoki skazańców został wysłany wóz ciągnięty przez więźniów, który później stał przez pewien czas z ciałami zamordowanych przed wejściem do krematorium. Po drodze i przed krematorium wyciekło z ciał skazańców dużo krwi. Obok krematorium zmywano ją przy pomocy gumowego węża podłączonego do pobliskiego kranu. Zaznaczam, że skazańcy byli w cywilnych ubraniach i nie byli to więźniowie KL Auschwitz. Wszyscy po dziesięciu byli przykuci do łańcuchów i tak prowadzono ich na śmierć".
Władysław Foltyn dzisiaj jest już jedynym świadkiem tamtego tragicznego zdarzenia.
Dr Adam Cyra, starszy kustosz Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau w Oświęcimiu
"Nasz Dziennik" 2009-11-21

Autor: wa