Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Parlament Religii

Treść

Zwołany w Oksfordzie kongres, poświęcony historii wierzeń religijnych, to fascynująca sprawa. Folklor i mity, jakie by nie były, na pewno nie są nudne; to tylko ich badacze bywają nudnymi pedantami.

Kiedy czytam o dzikusach, którzy czczą dziwnie wyglądający kamień, myślę, że mogą to być bardzo rozsądni ludzie. Kiedy słyszę o plemiennym kacyku, przekonanym, że pochodzi w prostej linii od rekina, szczerze żałuję, że nie umiem podzielić jego złudzenia. W sferze intelektu i przekonań wierzę w jedną religię, ale w sferze moralności i sympatii mogę wierzyć w dowolną ich liczbę. (...) Nie mówię tu o religiach takich jak panteizm, teozofia, nowoczesna teologia protestancka albo pacyfistyczna wersja chrześcijaństwa. Mam na myśli wyłącznie wesołe, porządne religie, których wyznawcy robią coś konkretnego - dzwonią dzwoneczkami, na przykład, albo próbują oddawać boską cześć niedźwiedziowi. (...)
Takie uczone kongresy cierpią, niestety, na kilka ciężkich przypadłości (...), przejawiających się jeszcze wyraźniej przy okazji innych podobnych inicjatyw, na przykład Parlamentu Religii, zwołanego parę lat temu w Chicago.
Główny kłopot z Parlamentem Religii polegał na tym, że przedstawiano go jako miejsce, gdzie religie mogą się zgadzać. A on tymczasem byłby naprawdę interesujący tylko jako miejsce, gdzie religie mogą się spierać. Religie muszą się spierać - w tym cały dowcip. Jeśli ja myślę, że wszechświat jest trójkątny, a ty myślisz, że kwadratowy, to nie ma miejsca na oba wszechświaty naraz. Możemy dyskutować spokojnie i kulturalnie, możemy toczyć nasz spór w duchu wzajemnego zrozumienia, możemy obaj odnieść z tego sporu wielki duchowy pożytek, ale to jasne jak słońce, że nasze poglądy pozostają w nieuniknionej kolizji. Współczesna tolerancja jest w gruncie rzeczy tyranią, bo zamyka ludziom usta. Skoro nie wolno atakować cudzych wierzeń, to nie wolno ich również analizować. Nie mogę oznajmić, że buddyzm jest fałszywą wiarą, choć to w zasadzie wszystko, co chcę powiedzieć o buddyzmie. A jest to również najciekawsze, co można o nim powiedzieć - albo że jest fałszywy, albo że jest prawdziwy.
Na tych nowoczesnych kongresach, z założenia tolerancyjnych i naukowych, wszyscy po cichu zakładają, że zakazane są płomienne deklaracje własnej wiary i gwałtowne ataki na wiarę cudzą. To więcej niż hipokryzja - to kiepskie prowadzenie interesów. W ten sposób cały kongres traci sens. (...) Jeśli religie się nie spierają, nie ma pożytku z ich spotkania. (...)
Drugi kłopot z takimi kongresami, czy raczej wada, która powszechnie dotyka wszelkie próby gromadzenia pod jednym dachem rozlicznych wierzeń naszej planety, polega na tym, że z jakichś zagadkowych przyczyn najczęściej tak się składa, że reprezentanci, którzy spotykają się na kongresach i zjazdach, wcale nie reprezentują ogółu wyznawców tych religii. Nie są reprezentatywni, bo pośród swoich własnych współwyznawców uchodzą za dziwaków, a nawet heretyków. (...) To jest prawdziwa trudność, typowa zresztą także dla innych dziedzin życia. Ludzie, którzy chcą jednoczyć religie czy narody, zazwyczaj nie mają większego poparcia ani ze strony swych religii, ani swych narodów. (...)
A po trzecie, oczywiście, należy odnotować, że w tym kontekście zawsze pojawia się coś, co można by nazwać syndromem otwartego umysłu. Otwarty umysł to w rzeczywistości przejaw ogłupienia, tak jak otwarte usta. Usta i umysły mają to do siebie, że powinny być zamknięte - a gdy się otwierają, to z natury swojej tylko po to, żeby się zamknąć.
Gilbert Keith Chesterton
tłumaczenie - Jaga Rydzewska

Fragment eseju, który ukazał się w "The Illustrated London News" 10.10.1908 r. (USA).
"Nasz Dziennik" 2009-08-07

Autor: wa