Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Opowieść logiczna, ale dziurawa

Treść

Komisja Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego poinformowała bliskich ofiar smoleńskich, że nie otrzymała od strony rosyjskiej żadnych nowych dokumentów spośród wymienionych w polskich uwagach do raportu. - Trudno więc się dziwić, że raport jest tak miałki. Potwierdziły się tylko nasze wcześniejsze wątpliwości: Komisja nie mogła wyjaśnić wielu rzeczy, bo nie miała dowodów - oceniają rodziny i ich pełnomocnicy.
Członkowie komisji Jerzego Millera obiecali spotkać się jeszcze raz z rodzinami ofiar, kiedy zapoznają się już one z treścią raportu. Taka deklaracja padła w piątek po prezentacji tez dokumentu.
Rodziny raport czytają wnikliwie. I nie kryją rozczarowania. Jak Magdalena Merta, wdowa po wiceministrze kultury Tomaszu Mercie, która w rozmowie z "Naszym Dziennikiem" stwierdza, że nie przyjmuje ustaleń komisji jako pewnika. - Miałam jednak nadzieję, że będzie to mniej miałkie, bardziej wyraziste. Teraz pierwszą sprawą jest dokładne przeczytanie tego raportu. Być może prezentacja niezupełnie odpowiada jego treści - tłumaczy Merta.
Z kolei Beata Gosiewska, wdowa po wicepremierze, szefie klubu PiS Przemysławie Gosiewskim, nie ukrywa zaskoczenia "małą szczegółowością raportu". - Jest to opowieść, być może logiczna, ale tylko opowieść przekazana opinii publicznej na koniec kadencji tego rządu. Jej motto brzmi: winni są źle wyszkoleni piloci, a nie rząd - zauważa.
Gosiewska chce poznać ekspertyzy, które posłużyły komisji jako podstawa do opisu przyczyn i przebiegu katastrofy. - Kiedy dopytywaliśmy w piątek, jakie badania, ekspertyzy przeprowadzono, nie odpowiedziano nam. Deklarowano tylko, że komisja wykluczyła możliwość wybuchu. Na moje pytanie, czy mogło być tak, że np. wybuchła bomba ciśnieniowa i czy podjęto jakiekolwiek badania, żeby to wykluczyć, również nie uzyskałam żadnej odpowiedzi - relacjonuje Gosiewska.
Rodziny skarżą się ponadto, że komisja nie odpowiedziała na pytania związane z podstawą i procedurą prawną przyjętą do wyjaśnienia przyczyn katastrofy. Jak pamiętamy, podczas prezentacji raportu Jerzy Miller stwierdził, że lot Tu-154M miał charakter wojskowy. Tymczasem raport opracowano zgodnie z założeniami załącznika 13 do konwencji chicagowskiej, która odnosi się tylko do badania zdarzeń lotniczych cywilnych. - Kiedy pytaliśmy o tę kwestię, usłyszeliśmy jedynie deklarację pana ministra Millera, że komisji zależy na wyjaśnieniu tego, jak doszło do katastrofy. A podstawą prawną niech się zajmują prawnicy - zaznacza Gosiewska. Tymczasem w KBWLLP pracują przecież także prawnicy, wśród nich prof. Marek Żylicz, ekspert międzynarodowego prawa lotniczego.
- Jak widać, komisja ma świadomość bardzo ważnych zastrzeżeń prawnych. Wie, że wyłania się tu problem legalności jej działania - ocenia mec. Bartosz Kownacki, pełnomocnik części rodzin smoleńskich.
Dymisja jak czubek góry lodowej
W ocenie rodzin, raport to misterna próba rozmydlenia odpowiedzialności za katastrofę smoleńską. Według Gosiewskiej, dymisja ministra obrony narodowej Bogdana Klicha zakrawa na ponury żart. - Nic nam nie wiadomo o tym, aby ludzie odpowiedzialni za organizację tego lotu, za bezpieczeństwo prezydenta zostali przesłuchani bądź zdymisjonowani - podkreśliła. - Minister Jerzy Miller, odpowiadając na pytanie jednego z dziennikarzy, stwierdził stanowczo i bez żadnych wahań, że lot miał charakter wojskowy. To stwierdzenie obala podstawy decyzji podjętej przez premiera Tuska o oddaniu śledztwa w ręce Rosjan w myśl załącznika 13 do konwencji chicagowskiej. Gdybyśmy skorzystali z odpowiednich porozumień w tej sprawie, bylibyśmy pełnoprawnymi uczestnikami badania przyczyn katastrofy. A tak teraz jesteśmy wobec Rosjan w roli petenta, bez żadnego prawa głosu i weryfikacji tego, co oni ustalają - przekonuje Andrzej Melak, brat przewodniczącego Komitetu Katyńskiego Stefana Melaka, który zginął w katastrofie smoleńskiej. - Oddając to śledztwo Rosjanom, premier Tusk pozbawił nas najmniejszego wpływu na przebieg śledztwa. To przesądza o tym, że premier powinien stanąć przed Trybunałem Stanu za jawne pogwałcenie polskiej racji stanu - dodaje.
Zdaniem Melaka, teza komisji o złym wyszkoleniu pilotów Tu-154M została celowo uwypuklona - po to, aby ukierunkować winę właśnie na załogę. - To zgodne z tym, co już w pierwszych godzinach po katastrofie twierdzili Rosjanie, informując, jakoby piloci nie znali języka rosyjskiego, byli niedoświadczeni, nie znali procedur i nie słuchali kontrolerów - zauważa nasz rozmówca.
Rodziny ofiar są przekonane, że prawda o przyczynach tragedii z 10 kwietnia 2010 roku nie będzie możliwa do ustalenia i zweryfikowania bez sprowadzenia do Polski szczątków samolotu i oryginałów czarnych skrzynek. - Jesteśmy rozczarowani raportem komisji Millera, bo obciąża on głównie odpowiedzialnością ludzi, którzy już nie żyją i nie mogą się bronić. To szkoleniowy raport wojskowych dla wojskowych, co powinni robić. Raport nie mówi szczegółowo o przyczynach, ale o skutkach, a nas skutki nie interesują. Nas interesuje to, kto jest winien śmierci naszych bliskich, prezydenta Lecha Kaczyńskiego i wszystkich osób, które leciały - mówią.
Argumentację rodzin podzielają ich pełnomocnicy. - Potwierdziły się tylko nasze wcześniejsze wątpliwości, że komisja nie bazowała na żadnym nowym materiale dowodowym. Cały czas opierała się na materiale MAK (nawet na mniejszej liczbie dokumentów), który był nam wcześniej znany. Komisja stwierdziła, że nie otrzymała żadnych nowych dokumentów, które były wymienione w polskich uwagach do raportu MAK. Trudno w tym wypadku winić tylko samą komisję, że nie może działać. To także wina polskiego rządu, który nie zadbał o tę kwestię - konkluduje mec. Kownacki.
Anna Ambroziak
Nasz Dziennik 2011-08-03

Autor: jc