Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Odszkodowania za Ziemie Odzyskane

Treść

Precedensowe pozwy o zwrot nieruchomości na Ziemiach Odzyskanych przez Polskę po II wojnie światowej, które coraz częściej są sankcjonowane przez polskie sądy, mogą być zapowiedzią ogromnej fali niemieckich roszczeń - ostrzegają prawnicy i eksperci zaniepokojeni tym zjawiskiem. Niemcy coraz częściej wykorzystują furtki w polskim prawie, korzystając z bierności naszych władz. Jeśli nie zostaną podjęte działania uszczelniające polski system prawny, zapłacimy za to podwójnie: płacąc odszkodowania ze Skarbu Państwa i tracąc polską ziemię.
Na mocy niedawnego - na szczęście jeszcze nieprawomocnego - wyroku Sąd Okręgowy w Olsztynie przyznał obywatelce Niemiec Agnes Trawny ponad milion złotych odszkodowania za mienie przejęte w latach 70. przez Skarb Państwa. Oprócz tego decyzją Sądu Najwyższego zwrócono jej gospodarstwo w Nartach k. Szczytna, z którego chce ona wyrzucić dwie rodziny emerytowanych pracowników Lasów Państwowych. Te wyroki były kubłem zimnej wody dla wszystkich dotychczasowych "uspokajaczy" w Polsce przekonujących, że nie ma i nie będzie problemu roszczeń niemieckich o zwrot pozostawionych przez obywateli Niemiec nieruchomości.
Przypadek Trawny pokazał, że polskie sądy mogą zwracać Niemcom nieruchomości w Polsce, wykorzystując nieszczelność polskich przepisów o traktowaniu tzw. późnych przesiedleńców, czyli osób, które - począwszy od lat 50. - zaczynały nagle "odkrywać w sobie" tożsamość niemiecką i zrzekały się dobrowolnie obywatelstwa polskiego, choć większość z nich po 1945 r. deklarowała, że chcą być lojalnymi obywatelami PRL. Szacuje się, iż takich przesiedleńców mogło być od 400 do 600 tysięcy. Wielu z nich lub ich potomków zachęconych wygranymi procesami może skusić perspektywa wzbogacenia się.
Pół wieku zaniedbań
- Problem jednak został zaniedbany nie tylko przez władze PRL, ale także przez osoby negocjujące z Niemcami traktat o dobrym sąsiedztwie i przyjaznej współpracy z 1991 r., w którym uznano, że nie reguluje on spraw majątkowych i obywatelstwa - podkreśla prof. Mariusz Muszyński, wykładowca Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie, ekspert w dziedzinie prawa międzynarodowego. - Kwestie te pozostawiono w sferze regulacji prawa krajowego, które wówczas miało luki, ma je także dzisiaj. Tymczasem już wtedy trzeba było uregulować te sprawy w relacjach polsko-niemieckich - dodaje.
Profesor Muszyński zaznacza, że obecnie trudniej jest już ustawowo uregulować te kwestie. - Trzeba było najpierw to załatwić, a dopiero później przystąpić do Konwencji o Ochronie Praw Człowieka, która strzeże również prawa własności - zwraca uwagę ekspert.
Jego zdaniem, jest to przykład dziwnej bierności władz polskich. - Już w latach 60. i 70. były ustawy o dokonywaniu wpisów do ksiąg wieczystych na Ziemiach Odzyskanych. I co? I nic! Jeśli organy, do których należy przejęty majątek, od tylu lat nie dokonały mimo to wpisów w księgach wieczystych, to po prostu ręce opadają - mówi prof. Muszyński.
Postawą polskich władz, przede wszystkim obecnego rządu, zbulwersowana jest też senator Dorota Arciszewska-Mielewczyk, prezes stowarzyszenia Powiernictwo Polskie reprezentującego Polaków, którzy utracili mienie podczas II wojny światowej. - Po okresie PRL nie uporządkowano tych spraw, dlatego teraz Bogu ducha winni obywatele za to płacą. Zaś przez 20 lat III RP zamiast ten stan naprawić, zablokowała wiele inicjatyw, które mogły rozwiązać problem, m.in. sprawę powszechnego uwłaszczenia czy niedawny senacki projekt, który pomógłby w odrzucaniu pozwów niemieckich.
Według niej, zagrożenie niemieckimi pozwami było całymi latami bagatelizowane przez publicystów, polityków i decydentów. - Moje wysiłki też nie przynosiły większych efektów, dopóki nie założyłam Powiernictwa Polskiego - skarży się jego przewodnicząca.
Bałagan w księgach
Niemcy korzystają m.in. z wieloletnich zaniedbań ciągnących się jeszcze od czasów PRL. Komunistyczny reżim nie zadbał należycie o usankcjonowanie polskiej własności na Ziemiach Odzyskanych. Dzięki temu po kilkudziesięciu latach w wielu księgach wieczystych nadal widniały zapisy o ludziach, którzy od dawna byli obywatelami Niemiec, a nawet dostawali w RFN odszkodowania za mienie pozostawione w Polsce.
Błędów tych nie naprawiono do tej pory. Udało się co prawda uporządkować ok. 50-60 proc. ksiąg wieczystych. Jednak ciągle istnieją furtki w prawie, z których korzystają niemieccy przesiedleńcy. Z inicjatywy senatorów PiS pod koniec poprzedniej kadencji parlamentu uchwalono więc ustawę zobowiązującą instytucje publiczne do dopilnowania wpisywania w księgach wieczystych własności Skarbu Państwa ustanowionych na posiadanych przezeń nieruchomościach.
Jeden z inicjatorów tej ustawy senator Piotr Łukasz Andrzejewski podkreśla, że jest to jednak jedynie fragment większej całości, która została wtedy zaproponowana. Gdyby cała inicjatywa ustawodawcza została uchwalona, znacznie łatwiej byłoby odrzucać roszczenia obywateli Niemiec.
- Z propozycji ustawy, zatwierdzonej przez Senat poprzedniej kadencji, przyjęto ostatecznie tylko jej część dotyczącą porządkowania ksiąg wieczystych. Ale oczywiste było, że w krótkim czasie nie da się uregulować kilkudziesięciu tysięcy ksiąg. Dlatego ich porządkowanie będzie trwało jeszcze przez kilkanaście lat. Przecież organa władzy państwowej czy samorządowej często nawet nie wiedzą, że jakieś nieruchomości mają nieuporządkowaną sytuację prawną - podkreśla senator.
Dlatego ustawa, nad którą pracował Piotr Andrzejewski, przyjęta w okrojonej wersji przez Senat, proponowała także pozbawienie mocy prawnej zapisów w księgach wieczystych w sytuacjach, gdy własność przeszła na rzecz innych podmiotów - na Skarb Państwa, samorządy czy inne podmioty - na zasadzie zasiedzenia.
- Ustawa zobowiązywała też sądy, by zawiadamiały właściwego przedstawiciela Skarbu Państwa o każdym wniesieniu pozwów majątkowych osób mających obywatelstwo niemieckie celem zajęcia stanowiska w procesie - dodaje mecenas Andrzejewski.
Dalsze prace nad całościowym projektem ustawy przerwały przedterminowe wybory parlamentarne, a ponowiony projekt został odrzucony już w pierwszym czytaniu w Senacie głosami koalicji PO - PSL. - Nie widzę szans, by została ona przyjęta w tej kadencji przy takiej większości w Sejmie. Chyba że nastąpi w Polsce jakieś tąpnięcie, jakiś marsz na Warszawę ludzi doprowadzonych do ostateczności. Na razie jednak są to indywidualnie rozpatrywane sprawy - mówi senator z żalem w głosie.
Polskie sądy otwierają furtki?
Mecenas Lech Obara, prawnik z Olsztyna reprezentujący w sądach osoby, którym grozi eksmisja z powodu roszczeń obywateli Niemiec, podkreśla, że wykorzystują oni nie tylko bałagan w księgach wieczystych.
- Dobrym przykładem jest przypadek Agnes Trawny. Do ksiąg wieczystych nieruchomości, o które w tym przypadku toczyły się procesy, jako właściciel wpisany był bowiem Skarb Państwa, a jednak trzeba było częściowo zwrócić jej majątek, a częściowo wypłacić odszkodowanie - podkreśla prawnik z Olsztyna.
Na czym zatem polega problem? Zdaniem Obary, przede wszystkim na tym, że tym razem to polscy sędziowie otworzyli kolejną furtkę dla roszczeń niemieckich.
- Obecna wykładnia dokonana przez Naczelny Sąd Administracyjny mówi, że każdy z późnych przesiedleńców, a także z ich dzieci, może wystąpić na drogę administracyjną o uznanie jego polskiego obywatelstwa. Jeśli zostanie to potwierdzone przez organa polskiej władzy, na tej podstawie przesiedleniec lub jego potomkowie mogą domagać się rewizji przejścia nieruchomości na rzecz Skarbu Państwa, choć wszyscy oni przecież dobrowolnie opuszczali Polskę, deklarując się jako Niemcy - tłumaczy mecenas Obara.
Furtkę tę otworzyło orzeczenie... Naczelnego Sądu Administracyjnego, który uznał, że wystąpił brak formalny w procedurze utraty obywatelstwa późnych przesiedleńców. Dlaczego? - Choć dostawali oni tzw. dokument podróży, nie otrzymywali indywidualnej uchwały Rady Państwa zezwalającej na zrzeczenie się polskiego obywatelstwa - wyjaśnia mecenas, zaznaczając, że nie zgadza się z taką wykładnią.
Podobnie jak wielu innych polskich prawników Obara uważa, że późnych przesiedleńców należy traktować jak pozostałych Niemców, którzy wyjechali z Polski w latach 1945-1946, a więc jak osoby, które z mocy ustawy utraciły polskie obywatelstwo. - W ten sposób powinny być także traktowane ich dzieci, co zamykałoby drogę do roszczeń o odszkodowania - dodaje olsztyński prawnik.
Wygrane procesy zachęcą następnych
Mecenas Obara mówi wprost, że pozwów o zwrot nieruchomości w Polsce przez tzw. późnych przesiedleńców przybywa, i można się spodziewać prawdziwego ich zalewu, jeśli państwo polskie nadal nie będzie dbało o własny majątek i interesy swoich obywateli.
Nasilenia problemu spodziewa się także senator Andrzejewski. Dlaczego? - Księgi wieczyste, takie jakie mamy, korzystają z rękojmi wiary ksiąg publicznych. Obecnie jakikolwiek wpisany tam właściciel, który nie ma już polskiego obywatelstwa, lub jego potomkowie, może np. chcieć sprzedać prawa wynikające z ksiąg wieczystych albo uzyskać zabezpieczenie za granicą - tłumaczy.
W jego opinii, jeśli państwo nie zadbało o to, by wykreślić zapisy własności np. późnych przesiedleńców, to będzie musiało ponieść tego koszty w postaci roszczeń o odszkodowania, nawet jeśli będą się o nie ubiegać np. Chińczycy, którzy akurat kupili te prawa od spadkobierców.
Problem w tym, że za te roszczenia, za indolencję państwa i za zaniedbania zapłacą wszyscy podatnicy i osoby mieszkające w poniemieckich budynkach. - Będzie to prowadziło do takich sytuacji, że polska policja może wyrzucać Polaków z domów, aby zajęli je Niemcy! - mówi wprost senator Arciszewska-Mielewczyk. Jest skandalem, że ani polskie prawo, ani sądy nie są na nie przygotowane - dodaje.
- Tymczasem mając doświadczenie choćby własnego procesu przed niemieckim sądem, widzę zasadniczą różnicę w zachowaniu tamtejszych sędziów, prezentujących postawę samodyscypliny i działania propaństwowego. Nie chodzi o podważanie niezawisłości sądów, chodzi o stworzenie doktryny prawnej i analogiczne jak w przypadku sądów niemieckich dbanie o interes państwa - podkreśla senator.
Czas na polską doktrynę prawną
O rozpoczęcie prac nad nią apeluje też mecenas Obara. - Trzeba opracować polską doktrynę prawną, która pomoże sądom w interpretacji prawa, w co powinno zaangażować się wielu wybitnych prawników różnych specjalności - podkreśla. Jego zdaniem, właśnie taka strategia pomoże polskiej Temidzie w wydawaniu wyroków w często bardzo trudnych sprawach, które będą uwzględniały zarówno interes publiczny, jak i złożone uwarunkowania historyczne, które miały znaczenie w sprawach przesiedleń.
W opinii mecenasa Obary, to obecne władze ponoszą największą odpowiedzialność za problemy Polaków wyrzucanych z domów na Ziemiach Odzyskanych, w których dotąd mieszkali. Według niego, jednym z rozwiązań tej kwestii może być skrócenie okresu zasiedzenia w przypadkach nieruchomości pozostawionych przez emigrujących do Niemiec byłych obywateli Polski.
Wielkie oszustwo?
Senator Arciszewska-Mielewczyk podkreśla, że potrzebna jest wola polityczna, której nie ma ani w obecnym rządzie, ani w Sejmie. - Zamiast tego wmawia się ludziom, że to są zwykłe sprawy spadkowe. Z kancelarii premiera do Polaków wyrzucanych z domu dociera przekaz: radźcie sobie sami - mówi przewodnicząca Powiernictwa Polskiego. Zdaniem senator RP, zdarza się, że lokatorzy nawet nie wiedzą, iż dom, w którym mieszkają, jest przedmiotem niemieckich roszczeń. Bezpośrednim ich adresatem są bowiem władze lokalne, centralne lub instytucje państwowe, jak np. Lasy Państwowe. Senator Arciszewska-Mielewczyk dodaje, że koszty przegranych spraw obciążą wszystkich podatników. - Przecież nawet jeśli obywatel Niemiec otrzyma jakąś nieruchomość, to władze - zwykle na szczeblu lokalnym - zobowiązane są do przekazania mieszkającym tam lokatorom mieszkań zastępczych finansowanych z publicznych pieniędzy! A to są przecież nasze pieniądze! - tłumaczy.
Zastanawia się też, czy gdyby odpowiedzialność za takie sprawy ponosiła bezpośrednio np. kancelaria premiera, inaczej zaczęłaby traktować sprawy roszczeń niemieckich. - Przecież rząd ma środki i służby, które mogą opracować zmiany w prawie rozwiązujące ten problem - zaznacza.
Postawa rządzących, a także większości klasy politycznej III RP oburza także senatora Andrzejewskiego. - Dzisiejszy porządek demokratyczny zaczyna mieć tyle samo cech pozytywnych, co patologii. Coraz większe kompetencje ma aparat urzędniczy, a wszystko zmierza w kierunku dezintegracji interesów państwa, a nie ich scalania. To wielkie oszustwo rządzącej klasy politycznej wobec wyborców - podkreśla parlamentarzysta.
Mariusz Bober
Nasz Dziennik 2010-01-07

Autor: jc