Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Oby przekuły się na coś trwałego

Treść

Rozpoczął Adam Małysz, zakończyła drużyna panczenistek, a po drodze pełną kolekcję uzbierała Justyna Kowalczyk - zakończone w niedzielę w Vancouver 21. zimowe igrzyska olimpijskie były dla reprezentacji Polski wyjątkowe i przyniosły sukcesy nieporównywalne z wcześniejszymi. Oby radość z nich nie przesłoniła jednak rzeczywistości i oby przełożyła się na coś trwalszego, co kolejnych igrzysk pozwoli oczekiwać z takimi samymi, a może nawet większymi nadziejami.
Mówimy Vancouver, myślimy Kowalczyk. Mówimy Kowalczyk, myślimy złoto. Nie może być inaczej, skoro na podobny sukces naszego reprezentanta czekaliśmy długie 38 lat. Pochodząca z Kasiny Wielkiej biegaczka wcześniej zdobyła jeszcze srebro i brąz, a co ciekawe - sama przekonywała, że najbardziej była z siebie dumna na mecie biegu na 10 km łyżwą, zakończonego na piątym miejscu. Polka w Kanadzie musiała walczyć nie tylko z rywalkami, ale i z przeogromną presją. Ona potęgowała nerwy, które raz na jakiś czas dawały o sobie znać. Niektóre media donosiły wręcz o ostrym konflikcie na linii Justyna Kowalczyk - Aleksander Wierietielny, co sam trener skomentował krótko: "Owszem, mieliśmy różnicę zdań, ale po pięciu minutach była już zgoda". Kowalczyk na olimpijskich trasach zachwycała, jednak i ona, i jej szkoleniowiec byli w Whistler sprawcami niemałego zamieszania. Zawodniczka najpierw wywołała burzę wypowiedziami o rywalkach-astmatyczkach, a oliwy do ognia dodał Wierietielny, mówiąc, że ta olimpiada jest najgorszą (w kategoriach pozasportowych) w jego karierze, a do tego mocno zawiódł się na pewnych osobach.
Kowalczyk była gwiazdą, jako pierwsza Polka wywalczyła na jednych igrzyskach trzy medale. Ma ich w kolekcji już cztery, czyli tyle samo co Małysz. Orzeł z Wisły wywalczył w Kanadzie dwa srebra, czym przebił swe osiągniecie z Salt Lake City. Dokonał przy tym rzeczy niewiarygodnej - stanął na olimpijskim podium w wieku ponad 32 lat. Ujął swą postawą, niezwykłą skromnością i pogodą ducha. Dziennikarzy, którzy chętnie włożyliby mu w usta złe słowa na temat Simona Ammanna, sprowadzał na ziemię, mówiąc, że Szwajcar jest zawodnikiem z "innej ligi", prezentującym niewiarygodną formę. I przyjacielem. Sukcesy Małysza ucieszyły i zarazem uświadomiły, jak bardzo go będzie brakowało. Czasu nie oszuka, do Soczi już raczej nie pojedzie, choć będzie skakać dopóty, dopóki będzie czerpał z tego radość.
Wreszcie na sam koniec, kilkadziesiąt minut po złotym biegu Kowalczyk, na podium zmagań drużynowych wjechały nasze łyżwiarki szybkie. Katarzyna Bachleda-Curuś, Katarzyna Woźniak i Luiza Złotkowska przeżywały w Vancouver trudne chwile, po nieudanych startach indywidualnych spadła na nie spora krytyka, same czuły, że zawiodły. Ale na ten najważniejszy start, który wszystko mógł odwrócić, skupiły w sobie ogromne pokłady wiary i sięgnęły po brąz. Ich postawa była fantastyczna, mądra, konsekwentna jazda zachwyciła i była piękną klamrą spinającą świetne dla Polski igrzyska.
Świetne, nie ma wątpliwości. Liczby nie kłamią - we wszystkich wcześniejszych zimowych olimpiadach nasi reprezentanci zdobyli osiem medali, w Kanadzie aż sześć. To o czymś świadczy, to cieszy, ale nie może zamydlać oczu. Ciesząc się z sukcesów Kowalczyk i Małysza, trzeba pamiętać, że oboje są sportowymi fenomenami, którzy zaszli tak daleko, ponieważ mieli (i mają) niesłychany talent podparty mądrą pracą. Są sportowcami, jacy rodzą się raz na kilkadziesiąt lat, raz na dekadę, może nawet rzadziej. Stąd nie można twierdzić - a i takie głosy już było słychać - że kształtowała ich polska myśl trenerska, logicznie opracowany system szkolenia. Gdy Małysz zaczynał przygodę z nartami, mieliśmy jedną skocznię. Teraz jest ich więcej, ale brak następców pokazuje, jak trudno jest wychować zawodnika światowej klasy albo że metody szwankują i wypadałoby je zmienić. Trasy biegowe, na których można rywalizować w zawodach wysokiej rangi, są melodią przyszłości. W Vancouver biliśmy brawa, gdy na ósmym miejscu rywalizację zakończyła saneczkarka Ewelina Staszulonek. Dzielna zawodniczka, która w 2007 r. przeżyła koszmarny wypadek (groziła jej nawet amputacja nogi), od lat trenuje z niemiecką kadrą, korzystając nieodpłatnie z jej obiektów i pomocy. Gdyby nie to, pewnie musiałaby zająć się czymś innym, bo w Polsce nie ma toru lodowego. Biatloniści, nawet Tomasz Sikora, otrzymali na olimpiadę startowe stroje z odwróconą flagą - czerwono-białą, w złych rozmiarach i nieocieplone. Wkrótce być może stracą trenerów, bo komuś w zarządzie związku Nadia Biłowa i Roman Bondaruk się nie podobają. Zdanie sportowców nie będzie się liczyć, choć oni za szkoleniowcami stoją murem. Panczeniści dopiero od niedawna otrzymali do dyspozycji nowoczesny tor w Zakopanem, choć on i tak nie spełnił wszystkich ich potrzeb. Aby przygotować się do najważniejszych imprez, nadal muszą jeździć za granicę. Biegaczki narciarskie (oprócz Kowalczyk) miały na igrzyskach do dyspozycji jednego serwismena. Przykłady można mnożyć. Niestety.
Dlatego cieszmy się z sukcesów Polaków w Vancouver, ale też pamiętajmy, jak jest, jak wiele jest do zrobienia. Za cztery lata w Soczi najpewniej już nie zobaczymy Małysza. Czy któryś z jego młodszych kolegów będzie w stanie dać choć cień nadziei na sukces? Czy dotrwa Staszulonek, Maciej Kurowski, który pokazał, że ma talent i warto na niego stawiać? W podtekście, czy saneczkarze doczekają się w Polsce toru lodowego? Czy uda się wychować narciarza alpejskiego (lub narciarkę), który pojedzie na olimpiadę, by powalczyć choćby o miejsce w dziesiątce? To niepojęte, że w kraju, w którym na nartach jeżdżą miliony, nie można wyszkolić zawodnika na dobrym poziomie. Wreszcie czy uda się oszlifować talent Weroniki Nowakowskiej, Agnieszki Cyl, Krystyny Pałki, Sylwii Jaśkowiec, Kornelii Marek czy brązowych medalistek - Woźniak i Złotkowskiej? Nasze młode biatlonistki, biegaczki i łyżwiarki są zdolne, i to szalenie, ale bez odpowiednich warunków i nakładów (także finansowych) nie osiągną celów, które są w ich zasięgu. Potrzebują pomocy, m.in. ze strony ministerstwa sportu i PKOl. Działacze, którzy lubią promować się w blasku medali Małysza i Kowalczyk, mają teraz konkretne zadanie. Cztery lata to niby dużo, ale miną błyskawicznie. Do pracy trzeba wziąć się już dziś, stworzyć fundamenty, bazy, z których korzystałyby nie tylko gwiazdy i liderzy kadry, ale też dzieci i młodzież. Otaczanie opieką najlepszych - Kowalczyk, Małysza i Sikory - okazało się dobrym pomysłem, ale nie sposób było też odnieść wrażenia, że inni mieli prawo czuć się nieco pokrzywdzeni. Zostawieni sami sobie.
Piotr Skrobisz
Nasz Dziennik 2010-03-03

Autor: jc