Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Nikt nie chce umierać za Donieck

Treść

Dawno już nie widziałem Baracka Obamy tak poważnego i surowego. Jedyna konferencja prasowa amerykańskiego prezydenta była krótka, a jej główny bohater ani razu się nie uśmiechnął. Co znaczy marsowa mina przywódcy Zachodu?

Wygląda na to, że właściwie nic. Tak samo jak nic nie znaczyła demonstracyjna pewność siebie i optymizm Petra Poroszenki, skoro dla swojego kraju na szczycie w Newport nie uzyskał niczego, a zawarty w Mińsku rozejm oznacza utrwalenie obecnego stanu braku pełnej suwerenności ukraińskiego państwa i w żaden sposób nie zażegnuje groźby dalszej destabilizacji.

NATO pozbawione determinacji, by zadziałać tam, gdzie jest potrzeba, próbuje robić cokolwiek. I tak należy widzieć szeroko reklamowaną szpicę, która, gdy już powstanie, najprawdopodobniej za rok, może już nie mieć gdzie interweniować, skoro Putin już poczuł wiatr w żaglach i zaczęło się coś dziać przy granicy rosyjsko-estońskiej.

Drugi z nowych projektów Sojuszu w odpowiedzi na rosyjską agresję, czyli zwiększona obecność NATO na Wschodzie – jest na razie nieokreślony, jeśli chodzi o liczebność, rodzaj wojsk, ich rozmieszczenie i formę rotacji. Premier David Cameron mówił co prawda o czterech jednostkach na Wschodzie, ale rzecz jest mocno wątpliwa, bo gospodarz szczytu w tej wypowiedzi pomylił i pomieszał program szpicy i „obecności na Wschodzie”. Wielka Brytania jednak przynajmniej zadeklarowała 3,5 tys. żołnierzy w ramach „obecności” i tysiąc do „szpicy”. Reszta Europy nie ma wcale na to ochoty, a nawet nasi najbliżsi sąsiedzi z Grupy Wyszehradzkiej wykazują coraz bardziej otwartą postawę prorosyjską.

Czyżbyśmy zostali sami razem z małymi krajami bałtyckimi i słabą Rumunią w poczuciu, że Zachód idzie złą drogą, Rosji nie da się powstrzymać groźbami i ustępstwami, a konsekwencje tego będą dramatyczne dla wszystkich? Właściwie wszyscy poważni zachodni komentatorzy przyznają, że szczyt zakończył się fiaskiem, że sytuacja się pogarsza, podczas gdy ich rządy boją się podejmować konieczne decyzje. Myślą o swoich kontraktach i wynikach sondaży wśród nastawionych pacyfistycznie wyborców, których wychował libertynizm i konsumpcjonizm. A jeśli na ich świat pełen bogactwa i wygody miałby spaść grom, to niech to się stanie w następnej kadencji.

Jeżeli nikt nie będzie „umierać za Donieck”, a wkrótce „za Tallin” itd., to czyż Newport nie okazał się Monachium XXI wieku? Takie analogie wywoływały u wielu moich rozmówców intelektualny popłoch; pukanie się w głowę ze słowami: „No nie, teraz mamy inne czasy”, wygląda doprawdy nędznie.

Na postawione pytanie odpowiedzą po latach historycy, ale już teraz widać, że żyjemy w czasach niesłychanej słabości naszej cywilizacji. Przecież takiego Putina wyhodował Zachód polityką resetu (Obama) i nowego otwarcia (Tusk i Komorowski). Podobnie jak nieprzemyślana polityka demograficzna i imigracyjna w połączeniu z brakiem realistycznej strategii USA wobec Bliskiego Wschodu spowodowały, że dla Europy i Ameryki problemem jeszcze bardziej spędzającym sen z oczu politykom niż Rosja i kryzys na Ukrainie jest Państwo Islamskie i jego groźby.

Obie siły już zameldowały się do wyścigu, kto pierwszy zniszczy nasz świat.

Piotr Falkowski
8 września 2014, Nasz Dziennik

Autor: mj