Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Niezbędna jest aktywna polityka pieniężna

Treść

Zdjęcie: Marek Borawski/ Nasz Dziennik

Z prof. Jerzym Żyżyńskim, posłem PiS, profesorem nauk ekonomicznych i specjalistą w dziedzinie zarządzania, rozmawia Małgorzata Goss

Ludziom jest wszystko jedno, czy mają kapitał rzeczywisty, czy w formie zobowiązania ustawowo zadeklarowanego, waloryzowanego przez państwo.

– Ale dla gospodarki obojętne to nie jest, bo odłożone pieniądze powinny pracować na rzecz rozwoju... Jeśli już jest coś, co nazwaliśmy „kapitałem emerytalnym”, to jeszcze raz powtarzam: kapitał to są pieniądze, które pracują, wytwarzając nowe wartości.

Jakie są skutki stworzenia owej fikcji kapitału?

– Skutki tego widać, gdy przyjrzymy się, jak wygląda agregat pieniężny w Polsce. Pieniądze to swoisty, bardzo ważny zasób w gospodarce, to – mówiąc najkrócej – nośnik siły nabywczej, narzędzie, które służy do nabywania dóbr i usług. W systemie rynkowym dostajemy go w proporcji do tego, co sami wnieśliśmy do gospodarki. Ten nośnik siły nabywczej – tzw. pieniądz transakcyjny – służy do nabywania bieżącego dóbr i usług, ale jest też odkładany na przyszłość i gromadzony, tworząc bazę kapitałową systemu pieniężnego, swego rodzaju fundament kapitałowy, na którym opiera się system finansowy gospodarki rynkowej. Podstawowa część tego zasobu „osiada” w bankach, jako wspomniany wcześniej kapitał obcy, uaktywniany poprzez udzielanie kredytów. W efekcie agregat pieniężny jest  jak warstwy cebuli, które stanowią  kolejne coraz wyższe formy pieniądza. Pierwsza, wewnętrzna warstwa to pieniądz M1 – tworzy go pieniądz gotówkowy w obiegu i w kasach banków – jest go 124 mld zł, oraz depozyty bieżące (kiedyś nazywało się to pieniądz czekowy lub pieniądz na każde żądanie) – to kolejne 433 mld zł (w tym gospodarstwa domowe 283 mld zł, przedsiębiorstwa 100 mld zł, reszta to różne instytucje mające  środki na kontach bieżących). W sumie pieniądza M1 jest 548 mld złotych.

Druga warstwa pieniądza to różne formy depozytów terminowych, czyli pieniądz odłożony. Gospodarstwa domowe mają oszczędności na kwotę  272 mld zł, przedsiębiorstwa 91 mld zł. Pieniądz w obiegu (M1) plus te terminowe oszczędności, które są zobowiązaniami sektora finansowego, głównie banków, wobec ludności i przedsiębiorstw  – stanowią łącznie 954 mld złotych. Ta podstawowa masa pieniądza, która służy bieżącej wymianie i jest rezerwuarem, z którego czerpane są środki finansujące rozwój gospodarki, w teorii nosi nazwę pieniądza M2.

Agregat pieniężny składa się zatem z pieniądza cyrkulującego, stanowiącego rdzeń zasobu pieniądza oraz pieniądza odłożonego, stanowiącego drugą warstwę zasobu M2.  Gdy wypłacają mi pensję, to zostaje ona wpłacona na mój rachunek oszczędnościowo-rozliczeniowy – co stanowi część M1. Jeśli założę depozyt terminowy, to pieniądze z M1 „przepływają” do drugiej „warstwy” zasobu M2. Kluczowe znaczenie ma właśnie ta druga i następne, u nas mało znaczące, warstwy agregatu pieniężnego. Jak powiedziałem, są to depozyty i lokaty terminowe, które służą wymianie – ale w przyszłości, gdy ktoś sięgnie do tych zasobów, aby np. kupić dobro trwałego użytku. Ten pieniądz stanowi amortyzator, rezerwuar siły nabywczej, który stabilizuje gospodarkę, a z drugiej strony te depozyty są uaktywniane poprzez udzielanie kredytów.

Problem polega na tym, że podaż pieniądza M2 w Polsce to niecałe 58 proc. PKB – jak w krajach głębokiego Trzeciego Świata, podczas gdy w krajach UE i innych krajach rozwiniętego kapitalizmu podaż pieniądza M2 osiąga nieporównanie wyższe poziomy, np. w Austrii 175 proc. PKB, w Belgii 136 proc., we Francji  158 proc., w Niemczech 173 proc., w Grecji 100 proc., w Finlandii 118 proc., a w Holandii nawet 239 procent. Warto zwrócić uwagę na Chiny, gdzie pieniądz M2 stanowi 190 proc. PKB, w latach 2009-2012 jego podaż wzrosła ze 170 proc. do 187,6 procent. W niektórych krajach, np. w USA, udział pieniądza M2 jest relatywnie niski, ale jest tak dlatego, że bardzo wysokie aktywa są gromadzone w wyższych formach pieniądza, tworzących agregaty M3 i M4. W Polsce pieniądz M3 jest tylko o 14 mld zł większy od M2 (są to operacje z przyrzeczeniem odkupu – 9 mld zł i dłużne papiery wartościowe do 2 lat – 5 mld zł).

 I co z tego wynika?

– Bardzo wiele. Oznacza to, że polskiemu agregatowi pieniężnemu brakuje solidnej „nogi kapitałowej” – brak tego zasobu oszczędności, który w normalnych gospodarkach odkłada się latami, bo ludzie oszczędzają, a na tym bazuje system finansowy. Tę nogę kapitałową ucięto w 1990 roku. A było tak: W końcu lat 80. ilość pieniądza w stosunku do PKB wynosiła prawie 40 proc., ale to była gospodarka socjalistyczna, gdzie pieniądz pełnił inne funkcje, jego gospodarcza rola była nikła, natomiast w 1989 r. wartość zasobu pieniądza w stosunku do PKB osiągnęła prawie 60 proc., tyle co obecnie – bo nastąpiło uwolnienie cen, prawie hiperinflacja, wszystko nominalnie poszło w górę, płace też, oprocentowanie kredytów, ale wartość pieniądza – spadła. Był to skutek inflacji, stało się coś takiego, co mój przyjaciel prof. Ryszard Domański określił krótko: „Miałem uzbierane na samochód i w ciągu roku okazało się, że mam tylko na jedno koło”. W następnym roku wartość zasobu pieniądza spadła do poniżej 30 proc. w stosunku do PKB, które też spadło o 20 proc., była to tzw. belcerowiczowska recesja. A potem wartość agregatu pieniężnego powoli rosła, bo zwiększał się zakres gospodarki rynkowej, coraz więcej towarów i usług miało normalne rynkowe ceny, powoli zwiększały się zasoby oszczędności – tej drugiej „warstwy” pieniądza, aż doszło do niecałych 60 proc. obecnie.  Współczesna gospodarka rynkowa nie może funkcjonować bez silnej nogi kapitałowej agregatu pieniężnego. On określa potencjał systemu bankowego, i całych finansów, zdolność do kredytowania rozwoju gospodarczego.

Trzeba czekać, aż ludzie powoli zwiększą swoje zasoby oszczędności.

– Źródłem wysokiego zasobu pieniądza jest przede wszystkim ta druga warstwa, depozyty bankowe. W Chinach ich źródłem jest wysoka utrzymująca się przez wiele lat nadwyżka eksportowa, w innych krajach są to oszczędności ludzi i przedsiębiorstw (w zdrowej gospodarce mniejsze niż te pierwsze). Żeby ludzie mogli oszczędzać, muszą  zarabiać, a u nas ukuto chorą filozofię ekonomiczną, według której im mniej ludzie będą zarabiać, tym lepiej będzie dla przedsiębiorców, tzw. filozofia taniej siły roboczej. Nie, ludzie powinni dobrze zarabiać i budować swą pomyślność majątkową oszczędzaniem, a te oszczędności powinny „przekuwać się” w inwestycje.

Ale tych oszczędności nie mamy.

– Tym bardziej nie można marnować tego, co w istniejącym systemie pozwoliłoby tej nodze kapitałowej odrosnąć. Dlatego krytykuję to, co  zrobiono z pieniędzmi przejętymi od OFE. Zamiast wprowadzić te oszczędności do gospodarki, by służyły rozwojowi, skasowano je, dając ludziom namiastkę w postaci obietnicy zapisanego na koncie sztucznego  kapitału emerytalnego. To jest de facto ekonomiczne oszustwo. Co prawda, nawet gdyby to zrobiono, to agregat pieniężny i tak byłby zbyt mały wobec potrzeb gospodarki. Dlatego warto pomyśleć o rozwiązaniach niestandardowych, które pozwolą zrekonstruować to, co powinno w agregacie pieniężnym istnieć, a nie istnieje z powodu błędnej polityki na początku okresu transformacji, kiedy to ludziom – pod pozorem walki z „nawisem inflacyjnym” – skasowano oszczędności, faktycznie ich ograbiono. Te oszczędności należało waloryzować, blokując jednocześnie wypływ do gospodarki zbyt dużego strumienia wydatków, by hamować inflację. Można by spróbować odbudować ten agregat pieniężny, wykorzystując luki w kapitałowym systemie emerytalnym. Przede wszystkim przez wprowadzanie do gospodarki nowego zasobu pieniądza poprzez inwestycje w odtworzenie zniszczonej gospodarki.

Chodzi o drukowanie pustego pieniądza?

– Tak zwany pusty pieniądz to pieniądz, naprzeciwko którego nie ma towaru. Zasób pieniądza powinien iść z towarem, taki jest sens znanego powiedzenia Miltona Friedmana, że „inflacja jest wyłącznie zjawiskiem pieniężnym”,  skutkiem zbyt dużej podaży pieniądza. Ale chodzi tu o pieniądz M1, tj. pieniądz w obiegu i wchodzący do obiegu, czyli oszczędności bieżące. Natomiast ta część zasobu, którą nazwałem „nogą kapitałową”, jest w stanie wprowadzać nowy pieniądz do gospodarki, tak aby za nim szły towary, o ile jest przeznaczona wyłącznie na inwestycje.

Na jakiej podstawie można twierdzić, że w polskiej gospodarce jest za mało pieniądza?

– O tym, czy jest pieniądza za dużo, czy za mało, świadczy stopa procentowa, tj. cena pieniądza, dostępność kredytu i takie ważne zjawisko jak zatory płatnicze,  czyli zdolność systemu do regulowania wzajemnych zobowiązań. Może tę kreację pieniądza można by powiązać z systemem emerytalnym. Nie ma zgody na tak niskie emerytury, bo to jest nie tylko ekonomiczny nonsens, ale  też hańba dla kraju. Jeśli okazuje się, że emerytura w nowym systemie ma być niższa o np. 800 zł, i to bynajmniej nie w przypadku wysokich emerytur bogaczy, lecz  nauczycieli -  to coś jest nie w porządku, dlatego system musi być naprawiony.

Twórcy reformy emerytalnej z 1999 r. nie kryją, że jej celem było doprowadzenie do obniżenia emerytur, aby nie obciążały finansów publicznych.

– To był efekt makroekonomicznego liczenia, przy  którym zapomniano, że jeśli gospodarka rośnie, to udział elementów o charakterze kosztów maleje. Ale wzrostu nie można budować na nędzy ani  na zubożonym agregacie pieniężnym. Uważam, że pieniądz ma  tutaj kluczowe znaczenie. Żeby to zrozumieć, posłużę się metaforą. Pieniądz jest przecież tylko specyficznym ekonomicznym narzędziem, służącym wymianie dóbr i usług, tak jak narzędziem jest nóż, którym kroimy chleb na stołówce. Po to, by konsumowanie śniadania przebiegało sprawnie, musimy mieć na stołówce odpowiednią ilość noży – najlepiej, gdy każdy ma swój nóż obok talerza. Mógłby być tylko jeden nóż na stolik – ale wtedy konsumowanie śniadania zajmie więcej czasu, bo wystąpią zatory w krojeniu bułek i smarowaniu kanapek. Podobnie w gospodarce  występują zatory płatnicze,  gdy  jest za mało pieniądza. Dopóki naszym seniorom kroiliśmy chleb własnymi nożami (system transferowy), noży wystarczało, gdy jednak mówimy odchodzącym na emeryturę, że mają sami sobie kroić chleb (system kapitałowy), musimy dostarczyć więcej noży.  Emerytalny system kapitałowy stawia bezpośrednio potrzebę istnienia większego zasobu pieniądza – w jego części kapitałowej.

Nie wolno finansować wydatków budżetowych przez dodruk pustego pieniądza, bo nie  starczy bułek do krajania…

– To trudny problem. Znowu użyję metafory. Gospodarkę można przyrównać do ogrodu: rosnące w nim rośliny (przedsiębiorstwa) potrzebują dla swojego funkcjonowania życiodajnej wody (środków finansowych), którą pobierają z wód gruntowych (agregatu pieniężnego). Po to, by rośliny w ogrodzie rosły i dawały owoce, poziom wód gruntowych (wielkość agregatu pieniężnego) musi być dostatecznie wysoki (agregat pieniężny musi być dostatecznie duży w relacji do PKB), bo wtedy system korzeniowy zostaje zaopatrzony w dostateczną ilość wody (system bankowy może szeroko alokować kredyty w gospodarce). Gdy ogród rośnie, trzeba sukcesywnie dodawać wody. Milton Friedman postulował, by agregat pieniężny poszerzać w stałym tempie równym tempu wzrostu gospodarki. Agregat M1 pieniądza transakcyjnego musi być powiększany poprzez kreację pieniądza – to by było to, co bezpośrednio dochodzi do korzeni roślin naszego ogrodu – przedsiębiorstw. Z drugiej jednak strony trzeba zapewnić, by poziom wód gruntowych był dostatecznie wysoki (wielkość agregatu pieniężnego M2), bo jeśli będzie za niski, to wrażliwsze, delikatniejsze rośliny o płytkim systemie korzeniowym uschną, a rozrosną się chwasty o silnych korzeniach. Nasza gospodarka wyrosła na bazie tego, co zostawił system komunistyczny, w którym pieniądz pełnił zubożone funkcje. W efekcie poziom „wód gruntowych” był niski, bo rosnące w nim „rośliny” miały rozbudowany system bezpośredniego dostarczania „wody”, tzn. przedsiębiorstwa były zaopatrywane w środki przez centralnego planistę. Teraz gospodarka potrzebuje uzupełnienia zasobu wody, tak aby podnieść poziom „wód gruntowych”. Trzeba  więc wykreować pieniądz rozszerzający agregat pieniężny. Byłaby to kreacja pieniądza nie po to, by finansować wydatki, lecz po to, by poprawić strukturę gospodarki, wzmocnić ją przez rozszerzenie agregatu pieniężnego M2.

Jak to zrobić?

– Proszę pani, żeby podjąć terapię, trzeba diagnozy. Niedobór polskiego agregatu pieniężnego jest skutkiem dwóch rzeczy: po pierwsze, zdewaluowania oszczędności ludzi, a  po drugie, tworzenia fikcji takich jak „kapitał emerytalny” – zamiast prawdziwego kapitału, który pracuje. Powstał ułomny, strukturalnie chory system, który trzeba odbudować. Proszę zauważyć, że ten chory system trzyma się tylko na zastrzykach wzmacniających, które działają jak narkotyk – poprawiają nastrój na krótko, ale nie wzmacniają organizmu. Mam na myśli środki unijne.

Ale to przynajmniej nie są puste pieniądze.

– Tak, idzie za nimi towar, tylko że w przypadku zastrzyków pieniądza z zagranicy ten idący za pieniądzem towar jest z importu, czyli – dajemy pracę robotnikowi niemieckiemu, francuskiemu, holenderskiemu itd. A jeśli chcemy, by gospodarka się rozwijała, musimy dać pieniądz polskiemu robotnikowi, by budował siłę polskiej gospodarki. To jest możliwe tylko wtedy, gdy pieniądz pójdzie przed towarem, czyli gdy sfinansuje inwestycje rozbudowujące potencjał polskiej gospodarki. Tego nie zrobimy tzw. pieniądzem endogenicznym, czyli wygenerowanym przez tę słabą gospodarkę, tu trzeba pieniądza egzogenicznego, zewnętrznego, który zostanie wykreowany w ramach polityki o charakterze, jak to się teraz mówi, „luzowania ilościowego”. Trzeba zastosować aktywną politykę pieniężną – tak budowały swą dynamikę „tygrysy” azjatyckie, jak i przedwojenna Polska budująca Gdynię i nowy przemysł. Uważam, że  stan systemu emerytalnego daje ku temu pretekst i sugeruje narzędzie. Szacunkowe wyliczenie, być może mocno na wyrost, jest następujące. Jeśli każdemu emerytowi chcielibyśmy dostarczyć kapitału stanowiącego źródło dodatkowej, zasilającej te marne emerytury renty dożywotniej 1000 zł miesięcznie, to – ze wzoru na „kapitał początkowy renty dożywotniej” – każdy mężczyzna przechodzący na emeryturę musiałby dostać 140 tys. zł, a kobieta – 170 tys. zł (bo kobiety dłużej żyją). To by skompensowało kapitał utracony z powodu lat socjalistycznej gospodarki nierynkowej, która nie budowała kapitału, a także polityki transformacji, która skasowała nam nasze oszczędności, które mogły być źródłem kapitału. Jeśli pomnożymy te indywidulane kwoty przez liczbę emerytów (ok. 5 mln), to da kwotę ok. 800 mld zł, co zasiliłoby agregat pieniężny M2 do kwoty stanowiącej nieco ponad 100 proc. PKB, mniej więcej tak jak Grecji i innych słabych krajach Unii Europejskiej.

Jak ten pieniądz wprowadzić do gospodarki, by się rozwijała?

– Jak powiedziałem, kapitał musi pracować, dlatego jedynym rozwiązaniem jest utworzenie instytucji w rodzaju banku emerytalnego. Taki bank musiałby stopniowo kreować kapitał na przykład poprzez emisję obligacji na sfinansowanie konkretnych inwestycji rozwojowych, które kupowałby bank centralny, zasilając go w płynność. Powstałby mechanizm (jak to się modnie mówi „wehikuł”) inwestycyjny, który pchnąłby gospodarkę naprzód. Jeśli pieniądz szedłby przed towarem, czyli efektem byłby wzrost potencjału produkcyjnego gospodarki, to zagrożenie inflacyjne byłoby inne, niż gdyby finansować wydatki drukiem pieniądza. To ostatnie słusznie jest zakazane, bo grozi rozkręceniem inflacji i destabilizacją gospodarki. Tu jednak mielibyśmy nie finansowanie wydatków, lecz odbudowę agregatu pieniężnego, tego, co nazwałem „nogą kapitałową”. Niewątpliwie byłoby to olbrzymie wyzwanie dla polityki pieniężnej, ale nie rozwiąże się żadnego problemu bez wychodzenia naprzeciw wyzwaniom.

A nie groziłoby to przegrzaniem gospodarki?

– Niewątpliwie można postawić więcej znaków zapytania, ale najpierw trzeba stawiać pytania, a potem szukać odpowiedzi. Trzeba przy tym pamiętać, że nie jest łatwo naprawić chory organizm gospodarki. Zawsze jest łatwiej coś zniszczyć, niż odbudować to, co zostało zniszczone.

Dziękuję za rozmowę.

Była to druga część rozmowy z prof. Jerzym Żyżyńskim. Pierwsza dostępna jest tutaj.

Nasz Dziennik, 15 czerwca 2014

Autor: mj