Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Nielegalne billingi ABW

Treść

"Nasz Dziennik" ujawnia: Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego zabiegała o billingi znanego historyka Sławomira Cenckiewicza. Szkopuł w tym, że śledztwo dotyczyło przecieków z komisji weryfikacyjnej Wojskowych Służb Informacyjnych, której Cenckiewicz nie był członkiem.
Informację o żądaniu wydania billingów otrzymał jako świadek Piotr Bączek, były członek komisji, razem z postanowieniem o umorzeniu postępowania. Wytłumaczenia są dwa: totalny chaos w ABW lub próba nielegalnego zdobycia wykazu połączeń i świadome wprowadzenie w błąd prokuratury. Służby interesował okres, w którym Cenckiewicz pracował nad raportem z likwidacji WSI i książką o związkach byłego prezydenta Lecha Wałęsy ze Służbą Bezpieczeństwa.
W związku z uprawomocnieniem się postanowienia o umorzeniu postępowania prokuratorskiego prowadzonego w sprawie dotyczącej ujawnienia informacji o klauzuli "ściśle tajne" pochodzących z raportu weryfikacyjnego WSI Piotr Bączek, były członek komisji weryfikacyjnej, jak również były pracownik Służby Kontrwywiadu Wojskowego, otrzymał kilka dni temu z prokuratury przesyłkę. Znajdowała się w niej m.in. kopia postanowienia o "żądaniu wydania rzeczy" i zwolnieniu z obowiązku zachowania tajemnicy zawodowej. Jak się okazało, w 2008 roku Prokuratura Okręgowa w Warszawie na wniosek Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego skierowała do Telekomunikacji Polskiej pismo o wydanie billingów stacjonarnego numeru telefonu. Ale Piotr Bączek nie jest i nigdy nie był abonentem tego numeru. Co ciekawe, numer należy do znanego historyka, a swego czasu również szefa komisji ds. likwidacji WSI dr. Sławomira Cenckiewicza. To ważne, ponieważ było to ciało absolutnie odrębne i niemające zupełnie związku z weryfikowaniem żołnierzy WSI. Cenckiewicz jest także współautorem niezwykle ważnej książki na temat kontaktów Lecha Wałęsy ze Służbą Bezpieczeństwa, której publikacja wywołała polityczną burzę, skłoniła szefa rządu do wygłaszania kuriozalnych oświadczeń w tej sprawie, a w końcu doprowadziła do odejścia historyka z Instytutu Pamięci Narodowej.
Pod pozorem śledztwa prowadzonego w sprawie, w której podejrzanym był Piotr Bączek, prokuratura, poinstruowana przez ABW, zażądała, by Telekomunikacja Polska SA udostępniła jej wykaz rozmów przychodzących i wychodzących od 1 października 2006 r. do 16 lutego 2007 r. z numeru należącego do Cenckiewicza.
- W tym czasie pracowałem jeszcze w komisji ds. likwidacji WSI i do końca października byłem zobowiązany opracować raport - tłumaczy historyk, choć nie jest zaskoczony, ponieważ od kilku lat był wielokrotnie przesłuchiwany w sprawach będących pokłosiem likwidacji wojskowych służb specjalnych.
Podmioty i instytucje takie jak TP SA czy operatorzy telefonii komórkowej są obowiązani wydać sądowi lub prokuratorowi korespondencję, przesyłki oraz dane, jeżeli mają one znaczenie dla toczącego się postępowania. Zgodnie z prawem tylko sąd lub prokurator mają prawo je otwierać lub zarządzić ich otwarcie. Później pozbawioną znaczenia dla postępowania karnego korespondencję lub przesyłki muszą niezwłocznie zwrócić właściwym urzędom czy podmiotom. Informacje na ten temat przekazuje się również osobie zainteresowanej. I tak kilka dni temu informacja o żądaniu wydania tych billingów trafiła do Piotra Bączka.
- Jest jednak inna możliwość - ocenia Piotr Bączek. - Ponieważ w innym śledztwie również dotyczącym komisji likwidacyjnej WSI Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego przekazała prokuraturze moje dane z moim faktycznym numerem telefonu komórkowego, jak również z tym należącym do Sławomira Cenckiewicza, może to oznaczać, że przy okazji inwigilowania mnie i komisji weryfikacyjnej ABW chciała nielegalnie sprawdzić pod pozorem śledztwa inne osoby, w tym historyka - ocenia Bączek. A to, jego zdaniem, mogła być próba inwigilacji typu "dwa w jednym". Chodzi o aferę z udziałem Bronisława Komorowskiego i funkcjonariuszami byłych WSI w tle. W listopadzie 2007 r., tuż po wyborach parlamentarnych wygranych przez Platformę, nowo powołany przez premiera szef ABW Krzysztof Bondaryk zawiadomił prokuraturę o podejrzeniu popełnienia przestępstwa. Chodziło o rzekomą sprzedaż aneksu z likwidacji WSI wydawcy "Gazety Wyborczej" - spółce Agora SA, a także pozytywną weryfikację za łapówki. Te miały być rzekomo wręczane członkom komisji. Oprócz dziennikarza Wojciecha Sumlińskiego posądzono o to również Piotra Bączka, a także innego byłego członka komisji weryfikacyjnej Leszka Pietrzaka. Do tej grupy Bondaryk zaliczył również Piotra Woyciechowskiego oraz właśnie Sławomira Cenckiewicza, który w komisji nie był, ale zajmował się przygotowaniem słynnego raportu. Szef ABW doniesienie do prokuratury napisał po zeznaniach złożonych przez płk. Leszka Tobiasza. Wcześniej na kilku spotkaniach z ówczesnym marszałkiem Sejmu Bronisławem Komorowskim Tobiasz miał go poinformować o możliwości załatwienia pozytywnej weryfikacji za łapówki, jak również pozyskaniu aneksu za pośrednictwem tych konkretnych osób. Z pewnością cała sprawa czeka na wyjaśnienie, a Sumliński i Tobiasz mają procesy. W ocenie świadków, członków komisji, prowokacja, a być może gra operacyjna, miała uderzyć przede wszystkim w Antoniego Macierewicza i samą ideę likwidacji wojskowej bezpieki, a także ludzi, którzy weryfikowali żołnierzy byłych WSI i ostatecznie zlikwidowali tę służbę. Samemu Macierewiczowi warszawska prokuratura apelacyjna zarzuca dzisiaj ujawnienie tajemnicy, przekroczenie uprawnień i poświadczenie nieprawdy w związku z publikacją raportu o WSI. Czy w sprawę domniemanego handlu aneksem próbowano wplątać również Cenckiewicza, najpierw na podstawie fałszywego oskarżenia Tobiasza, wrzucając jego nazwisko do doniesienia o popełnieniu przestępstwa, a potem próbując uzyskać m.in. dane z jego numeru telefonu? Wszystkie informacje o podjętych w tej sprawie działaniach z pewnością zawierają akta sprawy, których Piotrowi Bączkowi nie udostępniono. Podczas przesłuchań związanych z handlem aneksem Bączek musiał wyjaśniać prokuratorom, że Cenckiewicz nie tylko nie był członkiem komisji weryfikacyjnej, ale również rzadko się z nim kontaktował. Najwyżej sporadycznie w sprawach dotyczących kwestii dziennikarskich.
Podejrzenia Bączka o sprawdzeniach telefonu dokonanych "przy okazji" podziela mecenas Maciej Lew-Mirski, który również był członkiem komisji weryfikacyjnej.
- To metoda stosowana przez służby specjalne w celu ukrycia nielegalnej inwigilacji w przypadku, gdy nie mogą założyć oficjalnej procedury na kogoś z powodu braku przesłanek, powodując tzw. świadomy kontrolowany błąd - tłumaczy Lew-Mirski. Polega on na połączeniu ofiary z jakąś toczącą się sprawą w celu stworzenia możliwości jej formalnej inwigilacji i gromadzenia materiałów na jej temat. Były szef ABW prokurator Bogdan Święczkowski widzi dwa wytłumaczenia: albo w prokuraturze pomylono numer i wówczas odpowiedzialność za to ponosi prokurator, albo była to zaplanowana i świadoma akcja ABW i to ona będzie ponosiła za to odpowiedzialność.
- Jeśli tak, to byłoby to przestępstwem. I byłoby to bardzo niepokojące. Może to oznaczać, że ktoś próbował inwigilować poprzez sprawdzanie połączeń innej osoby, wpisując jej numer jako należący do jednego ze świadków - podkreśla Święczkowski. - W tym czasie Sławomir Cenckiewicz pracował nad książką o Lechu Wałęsie, gdzie ABW również sprawdzała, czy przypadkiem w publikacji nie ujawniono jakichś tajnych informacji, które przecież i tak były wcześniej odtajnione - przypomina Lew-Mirski. Jego zdaniem, zasadne jest pytanie, czy przypadkiem kierowana przez Bondaryka służba nie wprowadziła prokuratury w błąd, by uzyskać informacje na temat źródeł, które pomagały Cenckiewiczowi i Piotrowi Gontarczykowi napisać książkę o Wałęsie.
Z nieoficjalnych informacji wiemy jednak, że prokuratura stanowczo odżegnuje się od bezprawnego sprawdzania, tłumacząc, że po ustaleniu, kto jest abonentem, nie kontynuowano sprawy. - Pozostaje ABW, która co najmniej dwukrotnie przesłała do prokuratury błędne moje dane teleadresowe. Ale dlaczego? - pyta Bączek.
Maciej Walaszczyk
Nasz Dziennik Poniedziałek, 6 lutego 2012, Nr 30 (4265)

Autor: jc