Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Niech się poci Bronek

Treść

- Nie będę kandydował w wyborach prezydenckich w 2010 roku - ogłosił wczoraj premier Donald Tusk. I tłumaczył swoją decyzję dobrem kraju, podkreślając, że w interesie naszej gospodarki jest to, aby stabilny rząd stał na czele państwa. Platforma Obywatelska w maju ogłosi nazwisko swojego kandydata - wydaje się, że marszałek Sejmu Bronisław Komorowski ma największe szanse.
Donald Tusk poinformował, że już rok temu podjął decyzję, aby nie startować w wyborach prezydenckich i wiedzieli o tym jego najbliżsi współpracownicy. Ale wybór akurat wczorajszego dnia na ogłoszenie Polakom tej decyzji nie był przypadkowy: Główny Urząd Statystyczny podał dane na temat sytuacji gospodarczej Polski, z których wynika, iż wciąż mamy wzrost gospodarczy, a Polska jest "zielonym krajem" na tle "czerwonej", opanowanej przez kryzys Europy. Przy okazji premierowi udało się odsunąć uwagę dziennikarzy od przesłuchania jednego z bohaterów afery hazardowej Mirosława Drzewieckiego przez sejmową komisję śledczą.
Donald Tusk ze swojego wystąpienia uczynił PR-owski show, twierdząc, iż nie mógł postąpić inaczej ze względu na dobro Polaków. Premier tłumaczył, że chce zachować "władzę, skuteczność i instrumenty będące w ręku szefa rządu". - Wybory prezydenckie są ważne, ale to są wybory, w których stawką jest bardziej prestiż i wielki zaszczyt, ale nie władza i instrumenty do dobrego i skutecznego rządzenia - tłumaczył Tusk. I przekonywał, że nie mógł postąpić inaczej z powodu wyzwań, jakie stoją przed jego rządem w ciągu najbliższych kilkunastu miesięcy. - Rząd musi być jak skała, jak trwały fundament, w sytuacji, w której emocje targać będą politykami, kandydatami, partiami politycznymi - stwierdził premier. I zapewniał, że chodzi mu o to, aby dokończyć reformy, a nie "żeby zamieszkać w Pałacu Prezydenckim". Zasugerował też, że w ten sposób unika walki politycznej z braćmi Kaczyńskimi. - Proszę państwa, ich jest dwóch, ja jestem jeden - stwierdził Tusk, ale swojej myśli nie rozwinął. I zapewnił, że PO wystawi takiego kandydata, który i tak wygra wybory.
Kto w takim razie będzie kandydatem Platformy na prezydenta? - Bronisław Komorowski lub Radosław Sikorski - tak uważa Grzegorz Schetyna, szef Klubu Parlamentarnego PO. Zapowiedział on, że za kilka tygodni zarząd partii zdecyduje, kto stanie przeciwko Lechowi Kaczyńskiemu. Oficjalnie nazwisko nominata ma być ogłoszone 16 maja podczas konwencji krajowej Platformy Obywatelskiej. Wiceprzewodniczący klubu Janusz Palikot proponuje zorganizowanie prezydenckich prawyborów.
Politycy PO, z którymi rozmawialiśmy, są przekonani, że w tej chwili najbardziej pewnym nominacji może być Komorowski. - Pewnie wiedział o decyzji Tuska i zmienił image, goląc wąsy, i tym samym przygotowując się do kampanii - komentuje jeden z posłów Platformy.
Radosław Sikorski odpada, bo wciąż jest przez wielu działaczy uważany za człowieka "spoza PO". Na giełdzie nazwisk wciąż pojawia się też Jerzy Buzek, przewodniczący Parlamentu Europejskiego, ale ten już dawno powiedział, że nie jest zainteresowany prezydenturą. Małe szanse ma z kolei Hanna Gronkiewicz-Waltz, bo coraz gorzej jest w PO oceniana jej prezydentura w Warszawie.
W sytuacji, gdy rezygnuje Tusk, odzywają się też w partii zwolennicy poparcia Andrzeja Olechowskiego. Jeden z trzech byłych tenorów Platformy odciął się kilka dni temu od Pawła Piskorskiego, pokazując, że jest gotowy do współpracy z PO. A wczoraj w wywiadach telewizyjnych wzywał Platformę Obywatelską do poparcia kandydata ponadpartyjnego, czyli w domyśle - siebie. - To jeden ze scenariuszy, ale między bajki trzeba już włożyć możliwość poparcia Włodzimierza Cimoszewicza, bo stracilibyśmy wielu umiarkowanych wyborców, którzy nigdy nie zagłosują na człowieka lewicy - mówi nam osoba z kierownictwa PO.
A może jednak Donald Tusk jeszcze zmieni zdanie? Teoretycznie to możliwe, jeśli w mediach przychylnych PO ruszyłaby kampania pod hasłem "Tusku, musisz!". Bo jeśli "naród będzie prosił", to premier nie będzie mógł pozostać głuchy na te wezwania.
Krzysztof Losz
Nasz Dziennik 2010-01-29

Autor: jc