Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Nie wszyscy chcą pamiętać - Oświęcim

Treść

Publikacja "Niezwykli oświęcimianie" przypomina o bohaterstwie osób, które z narażeniem życia pomagały więźniom KL Auschwitz Kilkudziesięciu mieszkańców ziemi oświęcimskiej otrzyma jutro odznaczenia za pomoc udzielaną więźniom KL Auschwitz-Birkenau. Ich bohaterską działalność z czasów II wojny światowej przypomina wydana właśnie książeczka "Niezwykli oświęcimianie". Przetłumaczona na kilka języków ma pomóc w walce z historyczną ignorancją i kłamstwami. Przewodniczący Międzynarodowej Rady Oświęcimskiej prof. Władysław Bartoszewski, były więzień KL Auschwitz, ubolewa, że 62 lata po wojnie wciąż trzeba prostować brednie na temat "polskich obozów" czy "polskiej obojętności" wobec zbrodni nazizmu. Cieszy go jednak, że w ostatnim czasie udało się opracować system szybkiego reagowania. Ripostują polskie placówki dyplomatyczne, Państwowe Muzeum Auschwitz-Birkenau, władze centralne i samorządowe. Teraz do rozsyłanych po świecie listów będą mogły dołączyć 20-stronicową książeczkę z płytą DVD, która w krótkiej i przystępnej formie przekazuje prawdę. Jej pomysłodawcą jest red. Stefan Wilkanowicz, wiceprzewodniczący MRO, a swój udział w jej stworzeniu ma "Dziennik Polski". Publikacja będzie popularyzować informacje zawarte w wydanej w zeszłym roku obszernej książce "Ludzie dobrej woli" pod redakcją dr. Henryka Świebockiego. Zebrano w niej nazwiska ponad tysiąca mieszkańców ziemi oświęcimskiej zaangażowanych w pomoc więźniom KL Auschwitz, które udało się ustalić w wyniku wnikliwych badań, a także wiele fascynujących historii z tamtych czasów. Pracujących nad wyjątkowym materiałem historyków poruszyło, że ludzie narażający - często latami - siebie i bliskich, by pomóc innym, uważali, iż nie było to nic specjalnego. Ot, przejaw człowieczeństwa. Wielu przypłaciło go życiem. *** Żaden z mieszkańców uczestniczących w akcji nie zastanawiał się, czy więzień, któremu pomaga, to Polak, Żyd, Węgier, Rom, Francuz, Rosjanin. Historycy podkreślają, że bez wsparcia ludzi z Oświęcimia i okolic wielu uwięzionych z pewnością nie przeżyłoby piekła. Owo wsparcie - zorganizowane i spontaniczne - polegało głównie na dożywianiu, dostarczaniu lekarstw i środków opatrunkowych. Ocaleni wspominają, że pomagała im też sama świadomość, iż ktoś za drutami jest z nimi, a przeciw oprawcom. Uciekinierzy mogli liczyć na schronienie i opiekę; przekonał się o tym m.in. August Kowalczyk, po wojnie znany aktor, który do dziś nie kryje wdzięczności dla dobroczyńców. Również dzięki oświęcimianom, współpracującym z obozowym ruchem oporu, przechwytującym relacje na temat zbrodni SS świat szybko dowiedział się o obozowym piekle. Wśród potomków bohaterów przeważa dziś opinia, że alianci nie zrobili z tej wiedzy właściwego użytku: potrafili cztery razy zbombardować zakłady chemiczne IG Farben, a nie zniszczyli dymiących kilka kilometrów dalej komór gazowych. Obóz nie był dla nich obiektem strategiczno-wojskowym... - Świat wiedział, co się dzieje w Auschwitz. Ale nie chciał wierzyć - przypomina dr Henryk Świebocki. *** Lista mieszkańców aresztowanych i zamordowanych - także w Auschwitz - za to, że odważyli się pomagać głodzonym i bitym ofiarom hitlerowców, jest bardzo długa. Paradoksalnie wiele lat po wojnie owi cisi bohaterowie w coraz liczniejszych publikacjach na Zachodzie zaczęli się przeistaczać w "obojętnych świadków", a nawet "współodpowiedzialnych za zbrodnie". Wielu dziennikarzy, którzy odwiedzili Oświęcim przy okazji 60. rocznicy wyzwolenia obozu, pytało o tę "odpowiedzialność": - Dlaczego mieszkańcy nie robili nic, dlaczego nie próbowali pomagać więźniom, ratować nieszczęśników?! - pytali. Z niedowierzaniem przyjmowali podstawowe historyczne fakty: że mieszkańcy Oświęcimia i okolic byli pierwszymi w tym miejscu ofiarami nazistów; że ponad pięć tysięcy z nich zostało brutalnie wysiedlonych, a ich domy i gospodarstwa (ponad tysiąc) zrównano z ziemią; że za pomoc więźniom groziła śmierć - a mimo to tak wielu podjęło ryzyko. Oświęcimskie muzeum uznało, że reakcją na narastającą ignorancję ludzi powtarzających brednie o "polskich obozach" w wielu krajach świata musi być nagłaśnianie prawdy i edukowanie. Taki cel przyświeca również książce "Ludzie dobrej woli". Symboliczne, że jej redaktor, Henryk Świebocki, długoletni pracownik Państwowego Muzeum, jest synem Polaka zamordowanego w KL Auschwitz... *** Dr Świebocki jeździ po świecie z wykładami. Niedawno uczestniczył w międzynarodowej konferencji we Włoszech. - Po moim wystąpieniu podszedł do mnie dyrektor Instytutu Ruchu Oporu, szalenie zaskoczony, że w Polsce tyle robiono dla niesienia pomocy więźniom, za co przecież groziła śmierć - opowiada. W minionym roku jego książka przydała się wiele kilka razy jako remedium na brak wiedzy. Ostatnio po tym, jak w telewizji włoskiej rozwodzono się na temat obojętności oświęcimian wobec więźniów Auschwitz. Publikacja okazała się również przełomowa dla coraz bardziej zaszczuwanych oświęcimian, których bliscy nieśli pomoc, a przede wszystkim dla tych, którzy sami pomagali - bo część z nich wciąż żyje. Do Henryka Świebockiego napisała Maria Kutermankiewicz, córka działacza ludowego, mocno zaangażowanego w niesienie pomocy Antoniego Mitoraja. - Dzięki tej książce wnuki i prawnuki mego Ojca, urodzone w USA, będą znały i pamiętały dokonania dziadka i przekażą tę prawdę swoim dzieciom - zaznaczyła. *** Widać wyraźnie, że w interesie Polski byłoby wydanie angielskiej wersji "Ludzi dobrej woli", ale tłumaczenie (i wydanie) wymaga czasu i pieniędzy. Na razie muzeum postawiło na popularyzację zawartej w niej wiedzy. Służy temu książeczka "Niezwykli oświęcimianie. Jak ratowano więźniów Auschwitz", wydana tuż przed 62. rocznicą wyzwolenia Oświęcimia, dzięki finansowemu wsparciu Fundacji Pamięci Ofiar Obozu Zagłady Auschwitz-Birkenau. (AB, ZB), "Dziennik Polski" 2007-01-26

Autor: ea