Nie wstydzę się życiorysu

Treść
Rozmowa z prof. JACKIEM MAJCHROWSKIM
- Czy wstydzi się Pan swojego życiorysu?
- W żadnym wypadku. Nie muszę się wstydzić nawet jednego zdania, które napisałem w okresie PRL, w przeciwieństwie do bardzo wielu ludzi strojących się dzisiaj w piórka moralistów.
- A swojej przeszłości w PZPR?
- Również się jej nie wstydzę. Gdyby było inaczej, to milczałbym o niej, a tak nie jest.
- W swoim biogramie wspomina Pan np. o tym, że jest Pan członkiem honorowym Klubu Zachowawczo-Monarchistycznego, a ani słowa nie ma o przynależności do PZPR.
- Bo w tysiącu innych miejsc o tym wspominam lub piszę. Nie kryję tego. Do PZPR wstąpiłem jako młody człowiek, na pierwszym roku studiów.
- Dlaczego?
- Kierowały mną względy ideowe. Jako członek partii nigdy nikomu nic złego nie zrobiłem, a wręcz przeciwnie.
- Co takiego może Pan sobie przypisać?
- Gdy działałem w partii, a ograniczało się to wyłącznie do terenu Uniwersytetu Jagiellońskiego, pomogłem kilku naukowcom, którzy byli sekowani, w uzyskaniu nominacji profesorskich, w ich otrzymaniu.
- Komu?
- Nie chcę wymieniać nazwisk, ale tak było. Za swoje wstawiennictwo na ich rzecz zapłaciłem swoją cenę, bo sam musiałem czekać na nominację profesorską stosunkowo długo.
- Przecież został Pan profesorem w 1988 r., w wieku 41 lat. Tym samym był Pan wtedy jednym z najmłodszych profesorów w całym kraju. Można raczej odnieść wrażenie, że był Pan pupilkiem partii.
- Kategorycznie nie zgadzam się z tezą, że swój tytuł zawdzięczam partii. Zapracowałem na niego uczciwie i ciężko. Gdy inni naukowcy jeździli na wakacje, ja siedziałem w archiwach, bibliotekach, a w domu pisałem. Przed 40. rokiem życia miałem taki dorobek, że nikt nie mógł go podważyć i zbagatelizować.
- Co miał Pan na swoim koncie?
- Kilka bardzo solidnych książek. Pierwsza - dotyczyła genezy politycznych ugrupowań katolickich. Nie mogła ukazać się w kraju, więc wyszła w Paryżu, w emigracyjnym wydawnictwie, a potem w drugim obiegu. Napisałem również książki o monarchistach polskich, o prawicy politycznej, na której wychowało się całe pokolenia narodowców, czego sami nie kryją. Za swoje książki byłem wielokrotnie nagradzany, a moja praca "Myśl Polityczna Obozu Zjednoczenia Narodowego" była pierwszą książką wydaną w Polsce, która otrzymała pozytywną recenzję w emigracyjnym wydawnictwie "Niepodległość".
- Zanim wstąpił Pan do PZPR działał Pan w przypartyjnych przybudówkach?
- Nie działałem, ale byłem członkiem Związku Młodzieży Socjalistycznej od szkoły średniej, jak zresztą niemal cała szkoła.
- Czy do ZMS wstąpił Pan też z pobudek ideowych?
- Nie.
- Jakie względy ideowe zdecydowały o wstąpieniu do PZPR?
- Jako młody człowiek wierzyłem w to, co mówiono na temat idei komunistycznej.
- Ale w partii był Pan do prawie 35. roku życia.
- Po wprowadzeniu stanu wojennego oddałem legitymację partyjną (14 grudnia 1981 r.).
- Wcześniej Pan nie zastanawiał się, jaką partią była PZPR?
- No, a czym była?
- Zadał Pan pytanie, proszę na nie odpowiedzieć?
- PZPR była jedną z kilku partii, które istniały w okresie PRL, opierała się na takiej, a nie innej ideologii.
- Nie uważa Pan, że PZPR była formacją totalitarną, a jej przywódcy mają na sumieniu mnóstwo strasznych rzeczy?
- Nie sposób przekonywać, że PZPR była partią demokratyczną na wzór zachodni, ale też trzeba pamiętać, że nie wszystko, co miało miejsce w PRL, trzeba potępiać w czambuł. Ludzie mieli na przykład pracę, nie musieli się martwić o to, czy będą mieli co do garnka włożyć, czym chleb posmarować. A dzisiaj? Nie brak takich, którzy nawet na chleb nie mają. Rzecz jasna, że mam świadomość, jak wyglądała codzienność za tzw. komuny, ile ludzie zarabiali, jakie mieli możliwości. Nie gloryfikuję tamtego okresu, ale wzywam do sprawiedliwej oceny, położenia na szali zarówno rzeczy złych, jak i dobrych.
- Pana zdaniem PZPR nie można nazwać formacją totalitarną?
- Kiedy ja do niej należałem, nie była taką. Twierdzę, że PZPR po 1956 roku była ugrupowaniem mniej totalitarnym niż dziś jest nim PiS pod rządami braci Kaczyńskich.
- Bracia Kaczyńscy nikogo nie mordują, nie torturują.
- Owszem, tego nie robią, ale pod względem prawodawstwa PiS prowadzi nas w kierunku systemu totalitarnego, z jakim w Polsce mieliśmy do czynienia u schyłku lat 40. i w pierwszej połowie lat 50.
- Mocno Pan bije w liderów PiS.
- Proszę się przyjrzeć temu, w jaki sposób konstruowano prawo w tzw. okresie bierutowskim i komu ono miało służyć, i to porównać z Polską pod rządami PiS. Powtarzam: mówię o samym procesie legislacyjnym.
- Gdy Pan działał w PZPR, prof. Ryszard Terlecki był działaczem opozycji demokratycznej.
- I dlatego miałby być lepszym, bardziej wartościowym człowiekiem? Nie uważam tak. Co innego, gdyby wymienił pan np. Jacka Kuronia, to na jego tle, z szacunku dla jego dokonań, mógłbym dość blado wypaść w aspekcie zaangażowania na rzecz dobra publicznego.
- Prof. Terlecki w młodości był hippisem. Wiele osób twierdzi, że to coś nagannego. Pan też?
- W samej przynależności do tej subkultury nie widzę nic zdrożnego, sam do teraz jestem pacyfistą. Nie mogę natomiast pochwalać brania narkotyków, a częścią hippisowskiego życia były narkotyki.
- Ma Pan niesmak z powodu swojej znajomości i kontaktów z Wacławem Stechnijem, kontrowersyjnym prezesem spółki Forte?
- Nie, ponieważ o tym, kim naprawdę jest pan Stechnij, dowiedziałem się niedawno. Nie miałem m.in. wcześniej pojęcia, że był skazany prawomocnym wyrokiem. Wiedziałem od początku jedynie to, że - delikatnie mówiąc - jest barwną postacią. Zresztą, z panem Stechnijem nie tylko ja miałem kontakty, bo przecież np. sztab Józefa Lassoty zaczynał pracę u pana Stechnija.
- W 2002 r. Stechnij Pana popierał.
- Nie prosiłem go o to. Bez mojej wiedzy i zgody wywiesił billboard z moją podobizną.
- A czy nie ma Pan sobie do zarzucenia tego, że przez 4 lata nie udało się Panu odzyskać dla Krakowa nieruchomości (motelu Krak), a obiecał Pan to zrobić?
- Właśnie, to mi się udało. Miasto ma decyzję, na podstawie której pan Stechnij otrzymał prawidłowe wypowiedzenie. Obecnie toczy się proces o eksmisję go z Kraka i o wyjawienie jego majątku, po to, by zapłacił długi wobec miasta, gdyż teraz udaje, że nie ma pieniędzy. Udało mi się też wygrać proces, w którym pan Stechnij chciał od miasta uzyskać 400-milionowe odszkodowanie. Krótko mówiąc - co zapowiedziałem, to zrobiłem, a teraz czekam jedynie na wyeksmitowanie pana Stechnija. Nie mogę poradzić natomiast nic na to, że próbuje on wykorzystać wszelkie możliwości, jakie daje mu prawo, np. chce wyłączyć z procesu wszystkich sędziów krakowskich.
- Niegłupio Panu, że poparł Pana Tomasz Szczypiński, który wykłada w założonej przez Pana Krakowskiej Szkole Wyższej im. Frycza Modrzewskiego?
- Tomasz Szczypiński pracuje w niej już kilku lat. Odwrócę pytanie: a czy nie jest głupio panu Terleckiemu, że poparł go Jan Rokita, z którym był w kilku spółkach?
- Urodził się Pan w Sosnowcu, czyli w stolicy czerwonego Zagłębia. A teraz ubiega się Pan o reelekcję w podobno konserwatywno-prawicowym Krakowie.
- Właśnie podobno, bo historia tego miasta pokazuje, że Kraków zawsze był jednym z najsilniejszych ośrodków ruchu socjalistycznego w Polsce.
Rozmawiał:
WŁODZIMIERZ KNAP, "Dziennik Polski" 2006-11-24
Autor: ea