Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Nie podpisali? Nikt się nie zorientuje

Treść

Z genezą listu otwartego do Anny Komorowskiej w sprawie samolotowej pielgrzymki na miejsce katastrofy z 10 kwietnia nie wszystko jest w porządku. Dlaczego nie widnieją pod nim imiona i nazwiska 28 rodzin ofiar, które rzekomo się pod nim podpisały? "Nasz Dziennik" dotarł do rodziny, która jednoznacznie odmówiła swojego udziału w zorganizowanym w stolicy spotkaniu w sprawie listu, a mimo to w piątek przeczytała w "Gazecie Wyborczej", jakoby tę inicjatywę poparła własnym podpisem. Najbliżsi ofiar katastrofy Tu-154M już dostrzegają, że zostali zinstrumentalizowani dla wypełnienia celów politycznych ekipy rządzącej. A tymi są: wywiezienie krzyża harcerskiego jak najdalej od Pałacu Prezydenckiego i stworzenie linii podziału wśród zaniepokojonych przebiegiem śledztwa bliskich ofiar smoleńskich.
Pierwsza inicjatywa w sprawie krzyża sprzed Pałacu Prezydenckiego, której poparcia udzielił prezydent Bronisław Komorowski, budzi wiele kontrowersji wśród bliskich ofiar tragicznego lotu do Katynia.
Szkopuł w tym, że nie wszystkie rodziny ofiar smoleńskich, które są wymienione pod listem otwartym do prezydentowej Anny Komorowskiej w sprawie pielgrzymki do Smoleńska i zabrania tam krzyża, wyraziły wolę podpisania się pod tym dokumentem.
Spotkanie w sprawie wystosowania tego pisma odbyło się w Warszawie na ulicy Żwirki i Wigury. "Nasz Dziennik" dotarł do rodziny jednej z ofiar katastrofy - członka załogi rządowego Tu-154M, której nazwisko odnajdujemy pod listem otwartym do prezydentowej. Znalazło się tam jednak bez jej wiedzy i zgody. - O tym, że pod listem widnieje m.in. nasze nazwisko, dowiedzieliśmy się dopiero z mediów. Wprawdzie na spotkaniu była osoba, która nas reprezentowała, jednak nie miała naszego upoważnienia, aby się za nas pod tym pismem, szczególnie pod fragmentem dotyczącym zabrania z pielgrzymką krzyża spod Pałacu Prezydenckiego, podpisywać - zaznaczają nasi rozmówcy, prosząc o nieupublicznianie ich danych w obawie przed natręctwem dziennikarzy. O tym, że plan przetransportowania krzyża harcerskiego do Smoleńska był dyskutowany, słyszeli już przed tym spotkaniem. - Jednak wcześniej czyniono to w formie niezobowiązującej propozycji, sugestii, nie było decyzji co do oficjalnego pisma. My na pewno nie przyłożymy ręki do tego, aby wziąć krzyż spod Pałacu Prezydenckiego i zawieźć go z tą pielgrzymką do Smoleńska, bo - naszym zdaniem - byłaby to haniebna gra krzyżem i upolitycznienie go. Jeżeli już pielgrzymka ma zawieźć do Smoleńska krzyż, to popieramy pomysł córki śp. Zbigniewa Wassermanna, aby kupić nowy i taki tam zawieźć - dodają. - Chociaż podpisano się pod listem za nas, z ważnych przyczyn w tej pielgrzymce nie weźmiemy udziału - podkreślają nasi rozmówcy. Nie rozumieją też, w jaki sposób list wyciekł do redakcji "Gazety Wyborczej". - Słyszeliśmy, że ma to być spotkanie zamknięte dla mediów - mówią.
Marta Potasińska, wdowa po gen. broni Włodzimierzu Potasińskim, dowódcy Wojsk Specjalnych, powiedziała "Naszemu Dziennikowi", że inicjatorką spotkania była Ewa Komorowska, której mąż, Stanisław Jerzy Komorowski, wiceminister obrony narodowej w rządzie Donalda Tuska, również zginął w katastrofie pod Smoleńskiem. - Spotkanie trwało trzy godziny i chyba nikt nie był przygotowany na tak długi czas jego trwania. Dlatego też nie wszystkim osobom udało się wytrwać do końca. Był projekt listu, i to bardzo przyspieszyło prace nad nim. Potem był dyskutowany i poprawiany, a następnie podpisywany przez te osoby, które chciały się podpisać. Wszystkie rodziny, których podpisy są pod listem, według mojej orientacji, były na spotkaniu, na którym, swoją drogą, było więcej osób niż sygnatariuszy - wskazuje Potasińska.
- Pół godziny trwała debata nad tym, czy w liście tytułować Annę Komorowską "Pierwszą Damą" czy "Panią Prezydentową" - relacjonuje inny nasz rozmówca, który pod listem nie zdecydował się jednak podpisać.
W jaki sposób pielgrzymka dotrze 10 października do Smoleńska? - Chcielibyśmy, by to był samolot, ponieważ zależy nam, aby w ten sposób symbolicznie dokończyć niedokończony lot - tłumaczy generałowa Marta Potasińska. Jak zaznacza, zaakcentowana w liście do Anny Komorowskiej kwestia przeniesienia krzyża była wtórna wobec samej idei pielgrzymowania, ale osobiście rozumie ją jako symbol zjednoczenia rodzin ofiar. - Krzyż powinien łączyć, a nie dzielić, dlatego według mnie, dobrze byłoby przenieść go w miejsce, gdzie los naszych bliskich się zakończył - uważa Marta Potasińska.
Inicjatorzy pomysłu nie dotarli do wszystkich rodzin smoleńskich. - Według mnie, 28 osób na 96 to naprawdę ogromny sukces - ocenia nasza rozmówczyni. Jak podkreśla, ta grupa sygnatariuszy stanowi grupę inicjatywną, która będzie dążyła do tego, aby jak najwięcej osób przyłączyło się do tego pomysłu spośród pozostałych rodzin ofiar.
Podpis przez telefon
Joanna Krupska, wdowa po Januszu Krupskim, kierowniku Urzędu ds. Kombatantów i Osób Represjonowanych, tłumaczy, że udzieliła poparcia dla listu otwartego po tym, jak zwróciła się do niej z takim pomysłem Ewa Komorowska. - Nie byłam na spotkaniu, potwierdziłam mój podpis telefonicznie. Dowiedziałam się, że list był redagowany wspólnie przez trzydzieści parę osób z dwudziestu kilku rodzin. Zgodziłam się go podpisać, ponieważ wydawało mi się to dobrym pomysłem, żeby rodziny się zjednoczyły - zaznacza.
To nie jest sprawa do rozgrywek politycznych
Joanna Krupska nie ukrywa jednak, że ma też pewne wątpliwości. - Jest takie poczucie, że przeżyliśmy tragedię, która nas połączyła, dlatego uznałam, że ten pomysł może być cenną inicjatywą. Jeśli natomiast spowoduje on podział wśród bliskich ofiar, to uważam, że nie ma on sensu - uważa. I zaznacza, że do tej pory nie poznała żadnych szczegółów związanych z planowaną pielgrzymką.
Nasza kolejna rozmówczyni nie chciała komentować całej sprawy, choć nie podpisała się ostatecznie pod listem, mimo że zapraszano ją na spotkanie. Uważa, że jakiekolwiek deklaracje oznaczałaby opowiedzenie się za którąś opcją polityczną, a ona chce tego uniknąć. Część rodzin, z którymi kontaktował się "Nasz Dziennik", w ogóle nie chciała komentować listu i przebiegu spotkania. Jak powiedział jeden z naszych rozmówców, z góry było ustalone, kto po spotkaniu udzieli wywiadu oczekującej pod drzwiami ekipie TVN. Właśnie ta stacja od samego początku przedstawiała inicjatywę bardzo entuzjastycznie.
Są już plany przeniesienia krzyża
Jak zauważa Andrzej Melak, brat Stefana Melaka, przewodniczącego Komitetu Katyńskiego, na miejscu katastrofy w Smoleńsku są już krzyże ustawione tam z odruchu serca przez Polaków i Rosjan. Stąd pomysł przeniesienia krzyża ustawionego tuż po katastrofie Tu-154M przez harcerzy pod Pałacem Prezydenckim, symbolu tak ważnego dla milionów Polaków, jest na rękę Kancelarii Prezydenta. Idea natychmiast zyskała aprobatę Bronisława Komorowskiego, który nie chce, by pod Pałacem stał krzyż.
Z kolei Magdalena Merta, wdowa po wiceministrze kultury Tomaszu Mercie, zaznacza, że trudno byłoby się sprzeciwiać takiej inicjatywie, gdyby wyszły z nią osoby, które krzyż przed Pałacem Prezydenckim postawiły. Natomiast osobiście przychyla się do pozostawienia krzyża przed Pałacem, ewentualnie wmontowania go w monument. Małgorzata Wassermann, córka Zbigniewa Wassermanna, ministra koordynatora służb specjalnych w rządzie PiS, podkreśla, że ani ona, ani większa część rodzin w ogóle nie zostały uprzedzone o tej inicjatywie i spotkaniu. - Nie wiedzieliśmy, że są takie plany. Zgadzam się z opinią, że cała sprawa mogła być już przygotowana wcześniej, ponieważ z tego co wiem, są już sformułowane plany, jak ma wyglądać samo przeniesienie krzyża. Nie rozumiem, dlaczego tylko 28 rodzin zostało zaproszonych, dlaczego reszta rodzin nie została o tym poinformowana. Wiemy o inicjatywie z mediów - dodaje.
Jak zauważa Wassermann, rodziny wymieniały między sobą adresy e-mail, więc byłaby możliwość - gdyby była również wola - aby wszystkie rodziny dowiedziały się o spotkaniu. Zapewnia jednocześnie, że jej rodzina nie przyłączy się do apelu o przetransportowanie krzyża do Smoleńska, ponieważ miejsce tego krzyża jest tam, gdzie go Naród postawił. - To jest symbol pamięci i pomysł przeniesienia go odbieram jako sygnał, że dla tego konkretnego znaku nie ma już w Polsce miejsca. Dla nas to nie jest walka o krzyż, tylko walka o pamięć - dodaje Małgorzata Wassermann.
Pytana o powtórny wyjazd do Smoleńska, Małgorzata Wassermann stwierdziła, że po tym, co przeżyła w Moskwie podczas identyfikacji ciała ojca, nie chciałaby odwiedzać ponownie Rosji. Dla niej byłaby to kolejna trauma.
O to, czy taki lot byłby dla rodzin czymś dobrym, zapytaliśmy psycholog Agnieszkę Szeptuch. Jej zdaniem, żałobę każdy odczuwa indywidualnie i nie należy narzucać nikomu sposobu jej przeżywania. - Jeśli ten wyjazd będzie dla rodzin ukojeniem bólu, to może być on cenny. Z drugiej strony należy starać się zrozumieć również te osoby, które nie chcą wyjeżdżać na pielgrzymkę i pragną przeżywać żałobę inaczej. Trzeba pamiętać, że to, jak człowiek rozumie żałobę, jest sprawą głęboko indywidualną i intymną - uważa psycholog.
Podczas spotkania nie ustalono, jakim dokładnie środkiem transportu pielgrzymka dotrze do Smoleńska. Podjęto natomiast decyzję, że każda z rodzin koszty pielgrzymki będzie musiała pokryć z własnej kieszeni, aby nie było podejrzeń, że sprawa jest w jakimś sensie sterowana. Co ciekawe, jest to pierwsza błyskawicznie skomentowana przez prezydenta Bronisława Komorowskiego inicjatywa związana z krzyżem sprzed Pałacu Prezydenckiego. W tym miejscu można też zapytać, dlaczego prezydent osobiście nie poleci do Smoleńska 10 października? Poza tym zaskakuje bardzo bliski termin pielgrzymki - już za miesiąc rodziny mają dotrzeć do Smoleńska, co wskazywałoby na to, że plany wyjazdu powinny być już przygotowywane. W kontekście ostatnich wydarzeń mających znamiona celowej eskalacji konfliktu wokół krzyża sprzed Pałacu Prezydenckiego cała sprawa spotkania i listu, według części rodzin, które nie zostały zaproszone na to spotkanie, ma na celu wywołanie podziału wśród rodzin, które nie przestają pytać: co się stało 10 kwietnia na lotnisku Siewiernyj.
Paulina Jarosińska
Nasz Dziennik 2010-09-13

Autor: jc