Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Nie pochwalił się majątkiem

Treść

Nie błąd przy sporządzaniu oświadczenia majątkowego dotyczący posiadania domu - jak próbował przekonywać senator Łukasz Abgarowicz - ale wieloletnie zatajanie przed fiskusem stanu majątkowego i przychodów - tak według prokuratury i Centralnego Biura Antykorupcyjnego wyglądają niektóre aspekty działalności polityka Platformy Obywatelskiej. On sam sprawę nazywa pomyłką, a działania CBA - nagonką. Przypadkowa pomyłka, inspirowana nagonka i błędne ustalenia śledczych - to argumenty, jakich używa polityk Platformy Obywatelskiej, były poseł, a obecnie senator Łukasz Abgarowicz, próbując wyjaśnić powody prowadzonego przez Prokuraturę Okręgową w Warszawie śledztwa. Chodzi o zatajenia prawdy w oświadczeniach majątkowych. Senatorowi Platformy Obywatelskiej może grozić za to do trzech lat więzienia. Sprawę ujawnił w czwartek portal internetowy TVP.info, według którego Abgarowicz zataił 500 tys. zł dochodu, jakie uzyskał ze sprzedaży domu. - Po co miałbym ukrywać pieniądze ze sprzedaży domu? To nie ma sensu - tłumaczył wówczas Abgarowicz. W przesłanym Polskiej Agencji Prasowej oświadczeniu zapewniał, że ustalenia CBA oparte są na błędnych wynikach kontroli. - W trzech przypadkach istotnie popełniłem błędy, ale nie wynikały one z chęci zatajenia czegokolwiek, lecz z mojej niewiedzy - przekonywał wczoraj dziennikarzy Abgarowicz (PO). Proceder ciągły Jak ustalono w trakcie dochodzenia - wbrew zapewnieniom senatora - sprawa dotyczy nie tylko przypadku ukrycia przychodów ze sprzedaży domu. Kontrola oświadczeń majątkowych potwierdziła, że zaniżył wartość udziału w parceli przy ul. Bartyckiej w Warszawie poprzez wykazanie w oświadczeniach majątkowych za lata 2001-2003 wartości w kwocie ok. 40 tys. zł, zamiast 50 proc. udziału w inwestycji o wartości ponad 240 tys. złotych. Ale to nie wszystko. Według prokuratury i CBA, polityk Platformy nie wykazał w oświadczeniu za rok 2003 dwóch mieszkań położonych w Warszawie przy ul. Niewielkiej, pozostających we współwłasności majątkowej z żoną, sprzedanych w latach 2004-2005 łącznie za ponad 450 tys. zł, a także nie umieścił w oświadczeniu za rok 2006 środków pochodzących ze sprzedaży nieruchomości położonej w Warszawie przy ul. Miączyńskiej w kwocie ok. 500 tys. złotych. W oświadczeniach majątkowych Abgarowicza za lata 2003 i 2004 nie pojawiła się wzmianka o kilkunastotysięcznych przychodach z tytułu najmu domu położonego w Warszawie przy ul. Miączyńskiej oraz mieszkania położonego w Warszawie przy ul. Niewielkiej. Polityk nie wykazał ponadto posiadania pełnomocnictwa do działalności gospodarczej prowadzonej przez żonę, samochodu marki Land Rover, członkostwa w radzie nadzorczej Dom Development Morskie Oko Sp. z o.o. w latach 2002-2003. "Niewielkie błędy" to również - jak ustalili śledczy - zaniżenie wysokości środków zgromadzonych w walutach obcych w oświadczeniach za lata 2001-2002 oraz zatajenie środków zgromadzonych w walutach obcych w oświadczeniu złożonym za rok 2003. - W związku ze stwierdzonymi nieprawidłowościami, CBA skierowało w dniu 10 czerwca 2008 r. zawiadomienie do Prokuratury Okręgowej w Warszawie dotyczące uzasadnionego podejrzenia popełnienia przestępstw. 23 czerwca 2008 r. prokuratura wszczęła śledztwo w sprawie podejrzenia zatajenia prawdy w zakresie wykazywania składników stanu majątku w oświadczeniach majątkowych złożonych w latach 2001-2006 w sekretariacie marszałka Sejmu RP w Warszawie przez posła na Sejm Rzeczypospolitej Polskiej Łukasza Marię Abgarowicza, tj. o czyny określone w art. 233 par. 1 i 6 kk - poinformował nas Piotr Kaczorek z Wydziału Komunikacji Społecznej CBA. Abgarowicz na tablicach Dzień po ujawnieniu przez portal informacji o śledztwie, jakie w wyniku działań CBA wszczęła warszawska prokuratura, wróbla z armaty chciała ustrzelić "Gazeta Wyborcza". Dziennikarze "GW" skonstatowali, że funkcjonariusze CBA podczas przesłuchań świadków okazują im tzw. tablice poglądowe, na których obok wizerunków zdjęć pospolitych przestępców znajdują się fotografie osób publicznych i radnych. Jak stwierdziła "GW", wśród tych fotografii widnieje również zdjęcie senatora Abgarowicza. Powołując się na "wybitnych ekspertów", gazeta stwierdziła też, że takie działanie CBA było "nieprofesjonalne i co najmniej prowokacyjne". Jeden z "ekspertów" to Marek Gorzkowski, były komendant policji z Chrzanowa. Stał się znany po tym, jak media w lutym ub.r. ujawniły, że policjanci z Chrzanowa nie interweniowali w przypadku bójki ulicznej, która miała miejsce pod samą komendą policji. Choć okna gabinetu, w którym urzędował Gorzkowski, wychodziły na ulicę, na której toczyła się bójka, on sam tłumaczył, że nic nie słyszał. Drugi z ekspertów to prokurator krajowy Kazimierz Olejnik, były członek PZPR, a później Stowarzyszenia Ordynacka, znany m.in. z udziału w sprawie zatrzymania Marcina T., asystenta posła Józefa Gruszki, szefa komisji śledczej ds. PKN Orlen. Gazeta sugeruje, że wykorzystywanie wizerunków osób publicznych w tablicach poglądowych to "prowokacja". Tymczasem w pracy służb specjalnych i organów ścigania nie tylko w Polce przypadki umieszczania osób "medialnych" na tablicach okazywanych do rozpoznania świadkowi nie są rzeczą szczególną. - Takie przypadki się zdarzają. Chodzi o sprawdzenie, czy świadek nie wskaże jako "rozpoznanej" osoby, którą widział w mediach. To nigdy nie są zdjęcia osób z pierwszych stron gazet, ale osób publicznych tak. Tak działa ludzki umysł, że świadkowi może wydawać się, że rozpoznaje kogoś, kogo twarz w gruncie rzeczy widział w mediach. W takiej sytuacji mamy świadomość, że wiarygodność świadka jest znikoma - mówi nasz rozmówca związany z organami ścigania, od siedemnastu lat zajmujący się zwalczaniem przestępczości zorganizowanej. Jak nas poinformowało CBA, sprawa tablic poglądowych ma związek ze śledztwem dotyczącym działalności groźnej grupy przestępczej zajmującej się wyłudzeniami haraczy, w skład której wchodzili również byli policjanci, powołujący się na wpływy w organach ścigania. Do dziś zarzuty usłyszało około 30 osób. W trakcie śledztwa okazywano świadkom i podejrzanym tablice, na których obok przestępców widniały osoby niezwiązane ze sprawą. - Wskazanie przez świadków innych niż one osób nie rodziło dla wskazanych żadnych konsekwencji, podważało za to wiarygodność świadka - mówi Piotr Kaczorek z CBA i dodaje, że śledztwo trwa od 2006 r., a w tamtym czasie służba nie dysponowała odpowiednim dostępem do baz danych, przy doborze materiałów poglądowych korzystała ze źródeł ogólnodostępnych. - Jest oczywiste, że na kilkuset zdjęciach znalazły się osoby reprezentujące pełen przekrój społeczny, nie ma na nich jednak osób z tzw. pierwszych stron gazet - tłumaczy rzecznik CBA. Wojciech Wybranowski "Nasz Dziennik" 2008-07-12

Autor: wa