Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Nie ma repetowania

Treść

Rozmowa z ANNĄ JEZIORNĄ, założycielką pierwszej niepublicznej szkoły w Polsce i ANNĄ OKOŃSKĄ-WALKOWICZ, założycielką Koła nr 64 Społecznego Towarzystwa Oświatowego i Szkół im. Juliusza Słowackiego w Krakowie - W czym szkoły społeczne są lepsze od publicznych? Anna Okońska-Walkowicz: - We wszystkim. - Nie spodziewałam się aż tak jednoznacznej odpowiedzi. Anna O.-W.: - Nasze szkoły wygrywają głównie z tymi wielkomiejskimi, w których w jednej klasie uczy się ponad 30 osób. U nas klasy są małe. Nie ma w nich więcej niż 18 uczniów. Wnikliwe spojrzenie nauczyciela jest bardzo ważne, a łatwiej mu się przyglądać uczniom, gdy ma ich w klasie 18. Wydajemy też znacznie więcej pieniędzy na edukację niż szkoły publiczne. Niestety, jakość związana jest ściśle z finansami. - Dostajecie taką samą subwencję z budżetu państwa, jak szkoły publiczne. Anna O.-W.: - Ale ona pokrywa tylko 11 proc. kosztów kształcenia. Resztę dopłacają rodzice i jest to kilkanaście razy więcej, niż są w stanie dopłacić do szkół publicznych samorządy. Dzięki temu każde nasze dziecko jest porządnie uczone języka obcego przez sześć godzin w tygodniu. Każde ma też odpowiednią dla siebie ofertę sportową. W zależności od zainteresowań mogą jeździć na nartach, grać w tenisa, uprawiać szermierkę. Oprócz tego świetnie przygotowujemy do egzaminów zewnętrznych. Osiągamy lepsze wyniki niż szkoły publiczne, ale nie szczycimy się tym, bo mamy świadomość tego, że już na starcie dostajemy wybrane dzieci. Nie mamy np. uczniów z marginesu. I oczywiście mamy też lepsze warunki nauki. - Ile kosztuje posłanie dziecka do waszej szkoły? Anna Jeziorna: - Zdecydowanie za dużo. Anna O.-W.: - Rodzic musi mieć zarezerwowane na ten cel przynajmniej 10 tys. zł rocznie. Samo czesne wynosi od 630 do 660 zł miesięcznie, ale uczeń musi też uczestniczyć w dwóch obowiązkowych obozach - naukowym i narciarskim. Każde dziecko musi nauczyć się jeździć na nartach. Do tego dochodzi koszt mundurka. W czesnym jest śniadanie. Nie trzeba też posyłać dziecka na dodatkowe lekcje z języka angielskiego czy do szkoły muzycznej, bo mamy ognisko muzyczne. - Wasi uczniowie nie chodzą na żadne korepetycje? Anna O.-W.: - Niestety, zdarza się, że chodzą. Ale to jest tylko głupota rodziców, którzy nie dowierzają, że ich dziecko jest w stanie się tego wszystkiego nauczyć w szkole. - Ile czasu uczniowie spędzają w szkole? Anna O.-W.: - Zwykle 9 godzin dziennie. - Częściowo w świetlicy i na zajęciach pozalekcyjnych? Anna O.-W.: - Nie. Mają tyle godzin lekcji. - Jak one to wytrzymują? Anna J.: - Zaskakująco dobrze. Moja córka, która jest uczennicą I klasy gimnazjum, wstaje przed szóstą rano i wraca ze szkoły około siedemnastej. Mimo tego robi to z radością, co jest prawie nie do uwierzenia. Myślę, że czasami przysypia na lekcjach i nie ma siły, żeby coś zjeść, ale idzie do tej szkoły z chęcią, bo tam jest doskonała atmosfera. - Ma czas, żeby odrabiać zadania domowe? Anna J.: - Nie ma ich dużo. Nie musi godzinami ślęczeć nad książkami w domu, bo sporo uczy się w szkole, mniej czasu musi poświęcić nauce w domu. W takich szkołach, jak nasza, dyrektor ma możliwość elastycznego zatrudniania najlepszych nauczycieli. Sam ich wybiera. Pamiętam, jak na pierwszym zebraniu z rodzicami pani od matematyki oświadczyła, że zabrania nam pomagać dziecku w odrabianiu zadań domowych. Powiedziała, że to ona jest odpowiedzialna za to, żeby dzieci umiały matematykę, że to ona bierze za to pieniądze i to ona musi wiedzieć, czego nauczyła, a czego nie, bo wtedy ma szansę coś naprawić. - Zdarza się, że wasi uczniowie repetują? Anna O.-W.: - W naszej szkole nie ma drugoroczności. Taki jest regulamin. Jeśli ktoś nie otrzyma promocji, to musi odejść. Nigdy jeszcze się to jednak nie zdarzyło. Rozmawiała: ANNA KOLET-ICIEK W tym roku mija 20 lat od zarejestrowania Społecznego Towarzystwa Oświatowego, które dało początek tworzeniu szkół społecznych w Polsce. Z tej okazji wczoraj w Krakowie odbyła się konferencja z udziałem twórców STO. Komentarz Piotr Legutko Wczorajsze obchody 20-lecia STO były małą lekcją historii. Przed salą pełną uczniów ojcowie założyciele (a właściwie matki) wspominali czasy, gdy nie było TVN24, e-maili i komórek, brakowało tysięcy drobnych i większych rzeczy, ale najmocniej odczuwało się deficyt nadziei. Wykrzesanie w tych paskudnych latach entuzjazmu i woli działania było czymś niezwykłym. Bo też w co można było wierzyć w 1987 roku, gdy po karnawale "Solidarności" pozostały mgliste wspomnienia, a o wolności nie śnili najwięksi optymiści? Tylko w dzieci! Dlatego właśnie w szkole (a właściwie poza nią) znaleźli się ludzie, którzy przywrócili wiarę w sens i skuteczność działań obywatelskich, właśnie w edukacji. Warto dziś pamiętać, że odzyskiwanie państwa - na długo przed okrągłym stołem - zaczęło się od odzyskiwania szkoły. - To Anna Jeziorna zaraziła nas wówczas swoim niebywałym entuzjazmem - zdradziła uczniom Danuta Skóra, jedna z założycielek STO. - Życzę wam, żebyście spotkali takich ludzi na swojej drodze i mieli odwagę się do nich przyłączyć. Nic dodać, nic ująć. Potrzeba nam dziś entuzjastów. Nie tylko w szkołach STO. "Dziennik Polski" 2007-12-05

Autor: wa