Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Nie ma mocnych na Kowalczyk

Treść

Justyna Kowalczyk po raz trzeci z rzędu zwyciężyła w Tour de Ski, najbardziej prestiżowym i wyczerpującym cyklu zawodów w biegach narciarskich. Reprezentantka Polski wspaniały sukces przypieczętowała w weekend, najpierw wygrywając rywalizację na 10 km stylem klasycznym, a potem morderczą wspinaczkę pod szczyt Alpe Cermis. Podczas tej ostatniej pozbawiła wszelkich złudzeń Norweżkę Marit Bjoergen, jeszcze przed rozpoczęciem rywalizacji uważaną za zdecydowaną faworytkę końcowego triumfu.

Przed sobotnim biegiem na 10 km techniką klasyczną ze startu wspólnego Kowalczyk traciła do Bjoergen siedem sekund. Niby niewiele, ale Norweżka mogła w tej rywalizacji liczyć na wyjątkową pomoc ze strony swoich koleżanek z kadry. Wszystkie bez wyjątku miały pobiec dla swojej liderki, czyli także, a może przede wszystkim, z całych sił utrudniać życie reprezentantce Polski. Na trasie znajdowało się bowiem kilka lotnych premii, na których można było zdobyć sporo cennych sekund bonifikat wliczanych później do klasyfikacji generalnej. Jak bardzo są ważne, dowiódł bieg łączony rozegrany 1 stycznia. Choć wygrała go Bjoergen, druga na mecie Kowalczyk zwiększyła nad nią przewagę dzięki doskonałym miejscom właśnie na premiach. Norweżki zapomniały jednak o tym, że to zawodniczka z Kasiny Wielkiej jest prawdziwą mistrzynią w rywalizacji na 10 km klasykiem. Że mając przeciw sobie całe armie, jest w stanie sama sobie z nimi poradzić, na nic i na nikogo się nie oglądając. I tak sobotnia bitwa wyglądała. Kowalczyk błyskawicznie dała sygnał koleżankom Bjoergen, że ich sprytny plan nie wypali. Polka od początku narzuciła tak mocne tempo, że Therese Johaug, Marthe Kristoffersen i Ingvild Flugstad Oestberg nie były w stanie mu sprostać. Co więcej, buńczuczne zapowiedzi rywalek tak zmotywowały naszą zawodniczkę, że każdą premię przebiegała na pierwszym miejscu, zdobywając sporo bezcennych sekund. Bjoergen, wojowniczka, zdołała oczywiście utrzymać się tuż za Polką. Przez dziewięć kilometrów obie wielkie rywalki biegły zatem obok siebie, ale na ostatnim Kowalczyk jeszcze bardziej przyspieszyła. Tego Norweżka już nie zniosła. Na mecie przewaga Polki wyniosła 7,5 sekundy, a na trasę wczorajszego, ostatniego etapu wyruszyła 11,5 s przed Bjoergen. Dzięki bonifikatom.
Podbieg pod Alpe Cermis to koszmar biegaczy. Zaczyna się na wysokości 860 metrów, kończy na 1290. Różnicę tę pokonuje się na odcinku 3650 metrów, największy kąt nachylenia na trasie wynosi 28 procent. Zwykle rywalizują na niej alpejczycy, no ale oni zjeżdżają w dół. Kowalczyk i jej rywalki musiały wbiec albo wejść. Większość zawodniczek w końcówce jest już tak zmęczona, że nawet nie myśli o bieganiu. Po prostu idzie do przodu. - Trudno przewidzieć, jak to wszystko rozstrzygnie się na górze. Bardzo dużo będzie zależeć od psychiki, choć wspinaczka pod Alpe Cermis to mordęga przede wszystkim fizyczna - mówiła Kowalczyk przed startem do wielkiego finału cyklu. Szanse obu rywalek wydawały się równe, przynajmniej teoretycznie. Tyle że Polka pod Alpe Cermis wspinała się już cztery razy, a Norweżka raz. Dawało to ogromną przewagę doświadczenia. Bjoergen szybko odrobiła stratę do Kowalczyk. Nasza reprezentantka tego się spodziewała, nawet cieszyła się, mając przeciwniczkę pod kontrolą. Gdy jednak rozpoczął się właściwy podbieg, różnica dzieląca liderki uwidoczniła się. Jak kiedyś Lance Armstrong podczas najtrudniejszych etapów Tour de France uciekał rywalom, jakby miał turbosprężarkę w rowerze, tak wczoraj Kowalczyk odskoczyła od Bjoergen, gdy Alpe Cermis zaczęło pokazywać swój charakter. Norweżka tylko bezsilnie przyglądała się, jak sylwetka Polki staje się coraz mniejsza i mniejsza i niknie w oddali. Nasza reprezentantka narzuciła fantastyczne tempo i - zabrzmi to niewiarygodnie - biegła! Bjoergen przeżywała katusze, a Kowalczyk, choć oczywiście też potwornie zmęczona, parła do przodu z siłą herosa. Wygrała, wygrała z wielką przewagą, potwierdzając raz jeszcze, że jest królową nart. Mistrzynią w każdym calu. Skarbem, jakim może polski sport chwalić się w najdalszych zakątkach świata. - Cały etap był trudny, a ostatnie metry wręcz mordercze. Ale od rana byłam pewna, że wszystko skończy się dobrze, i tak faktycznie było - powiedziała Polka na mecie. Jako jedyna, gdy ją minęła, stała, opierając się na kijkach. Pozostałe konkurentki, w tym Bjoergen, padały twarzą w śnieg...

Piotr Skrobisz

Nasz Dziennik Poniedziałek, 9 stycznia 2012, Nr 6 (4241)

Autor: au