Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Najważniejsza jest droga

Treść

Rozmowa z Mateuszem Kusznierewiczem, mistrzem świata w żeglarskiej klasie Star
Po dziewięciu miesiącach przerwy wrócił Pan na wodę, znów chwycił ster łódki klasy Star - jak wrażenia?
- Jak najbardziej pozytywne. Pierwsze treningi odbyliśmy nad Bałtykiem i przyznam szczerze, że razem z Dominikiem [Życkim, partnerem w łódce - przyp. red.] przemarzliśmy jak nigdy. Nie pamiętam tak trudnych warunków do żeglowania, mimo ciągłego ruchu ręce niemal przestały nam funkcjonować. Pierwszego dnia Dominik przemókł do suchej nitki i po dwóch godzinach powiedział, że nie jest w stanie chwycić szotów. Inauguracyjne zgrupowanie trwało tydzień, było ciężkie, lecz przyjemne. Miło było po tak długiej przerwie zwodować łódkę i na niej pożeglować, wiał fajny wiaterek i świeciło słońce. Tylko ta temperatura wody (śmiech)...
Wakacje były długie, a przez niemal cały czas słychać było różne głosy dotyczące Pana sportowej przyszłości. Jakie warianty Pan rozważał?
- Obaj z Dominikiem jesteśmy ambitnymi facetami, mamy wiele pasji, zainteresowań i pomysłów na życie. Tuż po igrzyskach w Pekinie podaliśmy sobie ręce i daliśmy czas na zastanowienie się, co dalej. Dominik wrócił do swoich czterech kobiet, czyli żony i córek, oraz pracy w redakcji "Żagli", a ja do zajęć biznesowych itp. Przez pewien czas myślałem o wejściu w świat żeglarstwa zawodowego, rozważałem kilka opcji. Zawsze marzyłem o Pucharze Ameryki, ale obecnie jest to temat zawieszony, nawet nie wiadomo, kiedy zostanie rozegrana kolejna edycja. Myślałem o stworzeniu ciekawego projektu w Polsce, czy to na dużym, 15-metrowym jachcie, czy też 13-metrowym katamaranie. Wszystko wyglądało szalenie interesująco, ale wymagało pieniędzy. Na ewentualną realizację potrzebowałem 3,6 miliona złotych na dwa lata, a w dobie kryzysu takiej sumy nie wyłoży nikt. Gdy w styczniu okazało się, że nie ma szansy na zdobycie choćby połowy tej kwoty, stało się jasne, że jedyną realną opcją jest żeglarstwo olimpijskie i klasa Star. Od razu dodam: to żadna ostateczność, porażka czy coś innego. Nawet gdybym zaangażował się w zawodowstwo, pewnie dalej z lubością pływałbym na Starze. Podobnie zakładał Dominik.
Tym bardziej że Star to najbardziej prestiżowa z klas olimpijskich, a Wy jesteście aktualnymi mistrzami świata. Szlachectwo zobowiązuje?
- Dodałbym do tego jeszcze wspaniałe wspomnienia i wrażenia, jakich dostarczyła nam ta łódka. W ubiegłym roku zdobyliśmy zresztą nie tylko mistrzostwo, ale i Puchar Świata. Zajęliśmy czwarte miejsce na igrzyskach, słowem coś osiągnęliśmy. Owszem, można odchodzić w glorii i chwale, ale żeglowanie cały czas sprawia nam przyjemność, jesteśmy w tym dobrzy, jest ono dla nas wspaniałą przygodą, którą chcemy kontynuować. Ja mam za sobą cztery olimpiady, w perspektywie piątą, a kto wie, może i szóstą.
Czuje się już Pan spełnionym sportowcem?
- Myślę, że tak. W pewnym momencie pojawiły się nawet myśli, że tyle już zdobyłem i osiągnąłem, tyle kilometrów przepłynąłem, że mógłbym zejść na dłużej, może na stałe, na ląd. Ale nie, nadal mam w sobie pragnienie żeglowania, nadal mam niedosyt związanych z nim emocji, a poza tym za bardzo weszło mi w krew, żeby rezygnować.
Nadal, gdy wchodzi Pan do wody, odczuwa Pan ten sam dreszczyk emocji co kiedyś czy też bardziej stało się to rutyną?
- Jedno i drugie. Rutyna jest, bo gdyby ktoś mi zawiązał oczy i kazał płynąć, to nie miałbym z tym większych problemów, regulując żagle tylko na podstawie podmuchów wiatru muskających moją twarz. Ale też żeglarstwo jest nadal, a może przede wszystkim, pasją. Kiedy kilka tygodni temu pierwszy raz wodowaliśmy łódkę, nie schodziły nam z ust uśmiechy. Spojrzeliśmy porozumiewawczo na siebie i aż krzyknąłem do Dominika: "To jest chyba to, co najbardziej lubimy". Ta wolność, ta frajda, ten wiatr we włosach. Gdy na twarz chlapnęła mi pierwsza zimna fala, poczułem bliskość z naturą, której nawet nie potrafię wyrazić. Na wodzie jest fantastycznie: cisza, spokój, tylko my i łódka, żadnych telefonów, faksów, e-maili. Stwierdziliśmy też zgodnie, że przerwa była za długa.
I za tę wolność i wiatr we włosach kocha Pan żeglarstwo?
- Każdy człowiek znajduje w życiu jakieś przyjemności, odskocznię od codzienności. Dla jednych są to: muzyka, teatr, podróże, dla drugich żeglarstwo, dla trzecich coś jeszcze innego. Cokolwiek by to było, pojawiają się emocje, które jednak trudno wytłumaczyć i przełożyć na zwykły język. Nawet przez dwie godziny nie byłbym w stanie powiedzieć, co jest we mnie i co czuję, żeglując. Lubię trymować swój sprzęt, wieczorami siedzieć przy żaglach i je przeszywać. Takie na pozór głupstwa, drobnostki, ale sprawiające gigantyczną frajdę. Lubię zmęczenie, siniaki, ręce wyciągnięte z wysiłku do kolan. Jestem zadowolony, kiedy mocno dostanę w kość, muszę wykonać ciężką, mozolną pracę. Gdy jestem na wodzie, całkowicie się temu oddaję.
Co bardziej Pana napędza - perspektywa kolejnego sportowego sukcesu, olimpijskiego medalu czy też może radość czerpana z samego żeglowania?
- Coś innego: droga, którą muszę przejść, aby dotrzeć do celu. Nawet nie sam cel, który oczywiście jest spełnieniem marzeń, wisienką na torcie i tak naprawdę wielką niewiadomą, bo w sporcie nigdy niczego nie można być pewnym. Najbardziej pociąga mnie cała praca, jaką trzeba wykonać, obmyślanie strategii, obliczenia danych, testy w tunelu hydrodynamicznym, wyjazdy do stoczni jachtowych, korespondencja z producentami włókien węglowych, składanie wszystkiego w całość i ta nutka niepewności, bo nigdy nie wiadomo, czy idealnie przypasuje. Każdy dzień jest przez to inny i szalenie interesujący. Zawody, walka o miejsca, to kwintesencja, ale solą są przygotowania, taktyka, strategia.
W nowym sezonie będziecie pływać tą samą łódką co w poprzednim, ale "dopieszczoną" jak nigdy.
- Tak. Rozbudowaliśmy zespół o wybitnego specjalistę od spraw technicznych Marka Gałkiewicza i już pierwszego dnia treningów powiedzieliśmy sobie: tak, to był świetny wybór. Łódka jest doskonale przygotowana, a będzie jeszcze lepiej. Chcemy konstrukcję dopracować do perfekcji, zresztą w żeglarstwie nigdy nie można spocząć na laurach i stwierdzić, że nic więcej już się nie da zrobić. Praca koncepcyjna trwa nieustannie, cały czas możemy coś zmieniać i poprawiać. Nową łódkę kupimy wiosną przyszłego roku.
A w roku obecnym celem podstawowym będzie obrona mistrzostwa świata. Trudnym do zrealizowania?
- Oczywiście. Ale my nie możemy nastawiać się na inny wynik, bronimy tytułu, to do czegoś zobowiązuje. Chcemy znów stanąć na podium, to cel, a jeśli uda się nam wpłynąć na najwyższy jego stopień, będzie wspaniale.
Dziękuję za rozmowę.
Piotr Skrobisz
Mateusz Kusznierewicz jest jednym z najbardziej utytułowanych polskich sportowców. Ma za sobą starty na czterech igrzyskach olimpijskich. W 1996 roku w Atlancie zdobył złoty medal, cztery lata później był czwarty w Sydney, a w 2004 roku w Atenach wywalczył brąz. Wszystkie te sukcesy osiągał w łódce klasy Finn, w której był także dwukrotnym mistrzem i trzykrotnym wicemistrzem świata. W 1999 roku Międzynarodowa Federacja Żeglarska (ISAF) uznała go za żeglarza roku. W 2005 roku, razem z Dominikiem Życkim, przesiadł się do najbardziej prestiżowej klasy Star. W kwietniu ubiegłego roku panowie zostali mistrzami świata, a w sierpniu na igrzyskach w Pekinie uplasowali się na czwartej pozycji.
Pisk
"Nasz Dziennik" 2009-06-25

Autor: wa