Muzyka to łzy
Treść
- mówi IDA HAENDEL, skrzypaczka, która dziś zagra podczas XXXII Międzynarodowego Festiwalu "Muzyka w Starym Krakowie" - ...co to takiego? - MP4, a w nim dyktafon, przenośny dysk, radio itd. - Takie maleńkie! Wszystko ulega zmniejszeniu. Ciekawa jestem, czy skrzypce też będą coraz mniejsze? - Chyba nie, bo musielibyśmy mieć mniejsze dłonie. - No tak, a na to się nie zanosi, bo przecież człowiek jest coraz większy. - Pięknie Pani mówi po polsku. - Pani się dziwi? Język albo się zna, albo się nie zna. - Raczej jestem pełna podziwu, bo wyjechała Pani z Polski w latach 30. - Gdy wyjechałam z całą rodziną, byłam małą dziewczynką, ale mówiłam już dobrze po polsku. Za granicą w domu mówiliśmy jedynie po polsku. - W zeszłym roku była Pani w rodzinnym w Chełmie. Jak wrażenia? - To było wielkie wzruszenie. Cudowna atmosfera, życzliwi ludzie, wspaniałe przyjęcie. Zagrałam tam, aby pomóc w budowie sali koncertowej, kościołów, synagog itd. Nie wiem jednak, czy coś tam powstało. Tak samo było w Krakowie. Też grałam na rzecz budowy sali koncertowej. - Podczas festiwalu "Muzyka w Starym Krakowie" w 2004 roku. - I gdzie jest ta sala? - Nadal jej nie ma. Fundacja Capelli Cracoviensis dysponuje już terenem, projektem, pozwoleniem na budowę i niewielką, jak na koszt budowy całości, sumą uzbieraną dzięki hojności melomanów i artystów, takich jak Pani. - Brakuje tylko pieniędzy? To kto za to odpowiada? - Radni i prezydenci miasta. Nie chcą wspomóc finansowo idei budowy sali koncertowej Capelli Cracoviensis. - Chyba się rozzłoszczę. To my artyści przyjeżdżamy z tak daleka i gramy, aby pomóc miastu, wkładamy w to tak wielki wysiłek, a nikt się tym nie interesuje. To po co to wszystko? Robimy to dla miasta, dla kraju, aby ludzie tu, na miejscu, mogli z tego korzystać. Jestem rozczarowana. - Środowisko muzyczne Krakowa też jest rozczarowane postawą władz miasta. Przepychanki, polityka, a sali jak nie było, tak nie ma. - Bardzo smutne. - Nie tylko z braku sali, ale także dlatego, że ideą festiwalu jest prezentacja muzyki w zabytkowych wnętrzach, tym razem wystąpi Pani w Synagodze Tempel. W czwartek o godz. 19.30 zagra Pani z Grigorijem Żyslinem i z towarzyszeniem Capelli Cracoviensis pod dyrekcją Tadeusza Strugały. To debiut duetu Haendel-Żyslin? - Tak. Z Grigorijem Żyslinem spotkaliśmy się w Poznaniu. Propozycja wspólnej gry wyszła od niego. To wspaniały muzyk, skrzypek i altowiolista. Słyszałam go, szanuję go, więc się zgodziłam. I gramy. Zobaczymy, co zwojujemy. - Przedstawią Państwo Koncert d-moll na dwoje skrzypiec Bacha oraz Symfonię koncertującą na skrzypce i altówkę Mozarta. Utwory znane i lubiane. - Bardzo rzadko w mojej karierze występowałam w duecie. Może raz, dwa razy. Byłam zawsze zapraszana jako solistka i przez to jeszcze nigdy nie grałam utworów, które wykonam w Krakowie. Zawsze prezentowałam koncerty tylko na jeden instrument. Tak wyglądała moja kariera. Od dzieciństwa, gdy grywałam jako cudowne dziecko, aż do dziś. Zawsze solistka. Marzyłam, aby grać np. potrójny koncert Beethovena, ale bardzo rzadko miałam taki przywilej. Nikt mnie nie chciał z innymi solistami. Zawsze stałam na estradzie sama. - Widać taka rola gwiazdy. - Może. - Bach to kompozytor szczególny. - To fundament muzyki. Fenomen. Dla mnie zawsze to twórca jest największym geniuszem, nie wykonawca. Przez wieki setki tysięcy ludzi grały na różnych instrumentach, ale wielkich kompozytorów przez ten czas mieliśmy zaledwie kilku. Wśród nich są właśnie ci, których muzykę zeprezentuję w Krakowie - Bach i Mozart. Cała moja dusza jest przepełniona tą muzyką. Miałam 3,5 roku, gdy zaczęłam wykonywać ich utwory. - Czy zastanawiała się Pani w dzieciństwie, że noszenie takiego "muzycznego" nazwiska zobowiązuje? - Nie, nie myślałam o tym. Wydaje mi się, że nie mam żadnych powiązań z Georgem Friedrichem Haendlem. Chociaż tatuś mówił, że w naszej rodzinie był świetny kompozytor, ale nigdy tego nie sprawdziliśmy. Po prostu robię swoje i wierzę w reinkarnację. Może część wielkiego Haendla jest we mnie. Kto wie? - Pani gra na skrzypcach zachwyca na całym świecie. - Nie wiem, jak gram, bo mało się uczyłam. To skrzypce dominują nade mną. One same grają, a ja za nimi tylko podążam. Jestem tylko medium. Muzyka przeze mnie przepływa. - Ile razy do tej pory wystąpiła Pani przed publicznością? - Statystyk nie prowadzę, ale zbieram moje programy i recenzje. Wrzucam je do wielkiego pudła. Wszystkie koncerty mam udokumentowane, ale nie potrafię powiedzieć, ile ich już zagrałam. Na pewno tysiące. W tej chwili piszę już drugi tom autobiografii, pierwszy ukazał się w latach 70., i ciągle wracam do programów z przeszłości. Brakuje mi czasu, aby je uporządkować, bo stale jestem w drodze. Ciągle gram. A jak wracam do Ameryki, gdzie mieszkam, mam tyle spraw do załatwienia, że doba jest za krótka. Przyjechałam do Europy, zagrałam już w Izraelu. Ledwo zdążyłam na mój koncert, bo samolot miał ogromne opóźnienie. Tylko pięć minut próby i na estradę. Koszmar. Teraz jestem w Krakowie, potem wracam do USA i po chwili znowu w drogę: Boston, Moskwa, Londyn itd. - Gdyby Pani miała zaprosić na swój koncert w Krakowie, to co by Pani powiedziała? - Warto przyjść, bo przedstawimy arcydzieła muzyki skomponowane na nasze instrumenty. Nie jesteśmy jedynymi, którzy to wykonują. Inni też grają. Może my jesteśmy najlepsi? Nie wiem. Ocenianie nie jest moją rolą. Niezależnie od wykonawców palma pierwszeństwa należy się zawsze kompozytorom i ich muzyce. Dla mnie muzyka to łzy. Mężczyźni krępują się płakać. Dla nich to wstyd i hańba. Jednak nie wstydzili się płakać, gdy komponowali. Muzyka to łzy, od początku do końca, aż serce zatrzymuje się ze wzruszenia. Jednak, aby to przeżyć, trzeba przyjść na koncert. Rozmawiała: AGNIESZKA MALATYŃSKA-STANKIEWICZ "Dziennik Polski" 2008-08-23
Autor: wa