Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Muszę poprawić swoje czasy

Treść

Rozmowa z Mateuszem Sawrymowiczem, pływakiem MKP Szczecin Brązowy medal mistrzostw Europy dał Panu radość czy przeciwnie - rozczarowanie? - Ciężko powiedzieć. Jechałem do Eindhoven po medal i olimpijską kwalifikację, oba te cele udało mi się zrealizować, zatem wypełniłem swoje minimum. Z drugiej strony bardziej nawet niż na podium zależało mi na dobrym czasie, a ten już nie był za dobry. Mogło zatem być lepiej, aczkolwiek narzekać też nie mogę. Wkrótce są mistrzostwa Polski, być może tam uda mi się popłynąć tak, jak tego oczekuję. Skład podium był identyczny jak w Melbourne, gdzie sięgnął Pan po mistrzostwo świata, zamieniliście się tylko miejscami. Chciałby Pan, aby w Pekinie było identycznie - niezależnie od pozycji na mecie? - Marzę o medalu, jego kolor nie jest już tak istotny. Odpowiem więc na pytanie twierdząco, ale mam świadomość, że na igrzyskach dojdą i inni znakomici rywale, o podium będzie niesamowicie ciężko. Na pewno staną na nim najlepsi z najlepszych, towarzystwo doborowe. W ogóle Eindhoven było takie sobie dla naszej reprezentacji, jakie mogły być tego przyczyny? - Nie było takie sobie, było po prostu słabe. Mówmy otwarcie, nie ma sensu się asekurować. Zdobyliśmy tylko dwa medale, nie biliśmy życiowych wyników. A jakie były tego powody? Trenerzy wszystko analizowali i analizują, oni znają odpowiedź. Ja nie jestem od komentowania czy doszukiwania się przyczyn. Dla Was, zawodników, była to sytuacja nowa, wszak przyzwyczailiście już i kibiców, i siebie przede wszystkim do medali, udanych zawodów najwyższej rangi. Jak się w tym wszystkim odnaleźliście? - Dla mnie nie była to nowość, na poprzednich mistrzostwach Europy także wypadłem słabo, zatem znam smak porażki. Ale nie ma chyba sensu się zamartwiać czy załamywać, bo to nic nie zmieni. Najważniejsze jest teraz znaleźć przyczynę takiego stanu rzeczy i wyciągnąć lekcję z popełnionych błędów. Człowiek uczy się przez całe życie, szczególnie na niepowodzeniach. Na pewno możemy też lepiej mentalnie się do zawodów przygotować, faktem jest, iż poprzednio dodawały nam skrzydeł sukcesy kolegów i koleżanek z kadry. Teraz było inaczej. Niektórzy z Was usprawiedliwiali się zbyt gorącą wodą w basenie, faktycznie miała ona aż taki wypływ na wyniki? - Są różne upodobania. Paweł Korzeniowski na przykład lubi pływać w ciepłej wodzie, dla mnie przepłynięcie w niej 1500 m jest koszmarem. Już po 400-500 m mam strasznie gorące ciało, ciężko mi nad nim zapanować i cokolwiek poprawić. Nie chcę się doszukiwać nie wiadomo czego, ale jestem przekonany, że woda nie miała regulaminowej temperatury. Organizatorzy co prawda niby ją mierzyli, podawali różne dane i wskazania, ale jakoś wątpię w ich prawdziwość. Po mistrzostwach znów wrócił temat podziału kadry na kilka grup. Gdy wcześniej trenowaliście wszyscy razem, wyniki były lepsze. - Dla nas, czyli grupy szcze cińskiej, zmiana nie miała praktycznie żadnego znaczenia. Od lat pracujemy bowiem z Mirosławem Drozdem, który przez ten czas był jednym ze szkoleniowców reprezentacji. Trudno mi zatem wypowiadać się za innych, jestem jednak przekonany, iż obecna sytuacja pozwala na lepsze zindywidualizowanie zajęć. A to duży plus. Jeśli już szukamy prawdziwych przyczyn, to może znajdziemy je w fatalnej infrastrukturze. W Polsce wciąż nie mamy gdzie trenować, brakuje odpowiednich pływalni 50-metrowych. Od lat całe środowisko apeluje o ich budowę, bez odzewu. Spędzamy przez to ponad 300 dni w roku na przeróżnych zgrupowaniach, w kraju czy zagranicą. Po kilku latach ciągłych podróży i przemieszczania się staje się to już mocno odczuwalne, a przecież każdy z nas chciałby raz na jakiś wrócić do domu. Mamy rodziny, mamy bliskich. Ja w tym roku byłem w domu góra tydzień. To jest uciążliwe i trudne. Pewnie, większość z nas do takiego trybu życia już się przyzwyczaiła, ale czy to zachęci do pływania innych? Zrobiły na Panu wrażenie niedawne mistrzostwa Australii, na których codziennie bite były rekordy świata? - Mamy sezon olimpijski, każdy szykuje optymalną formę, na mistrzostwach Europy też padło kilka świetnych rezultatów. Australijczycy faktycznie zaimponowali, ale to nie mogło zaskoczyć. Pływanie jest jednym z ich sportów narodowych, stworzyli świetnie funkcjonujący system szkolenia, obiektów, fantastycznych pływalni mają do dyspozycji bez liku. Wszystko jest tak skonstruowane, by dyscyplina nieustannie się rozwijała, nowe gwiazdy zastępowały stare. Jaki wpływ na ich sukcesy miały rewolucyjne stroje, które zachwycają i jednocześnie budzą kontrowersje? - Jakiś pewnie miały, w ostatnim czasie na całym świecie padło kilkanaście rekordów, 90 procent z nich ustanowili zawodnicy w nowych strojach. Liczby o czymś świadczą. Z jednej strony strój sam nie pływa, z drugiej świetnie przygotowany zawodnik jest w stanie uszczknąć kolejne ułamki sekund, co przekłada się na spektakularne wyniki. Sam nic więcej nie jestem jednak w stanie powiedzieć, bo jeszcze nie miałem okazji w nim trenować. Być może otrzymam takowy do testów na mistrzostwa Polski. Nie ukrywam jednak, że ta sytuacja budzi wątpliwości, na ile o sukcesach decyduje wytrenowanie, a na ile technologia. Nie ma chyba jednak innej drogi, świat idzie do przodu i żąda rekordów. Inna sprawa, czy nowe stroje powinny być dopuszczone już na igrzyska. Wszystko bowiem wskazuje na to, iż dostęp do nich będą mieli tylko wybrani zawodnicy, a co z całą resztą? Czy jeśli medaliści skorzystają z kosmicznych technologii, a czwarty zawodnik na mecie już nie - będzie to sprawiedliwe i w duchu fair? A co Pan musi poprawić do Pekinu, by było dobrze - a dobrze oznacza oczywiście medal? - Czasy (śmiech). Na pewno wciąż nie mam idealnej techniki, mam zapasy w sile. Nad tymi elementami będziemy przez najbliższe miesiące mocno pracowali. Igrzyska wiążą się też z innym ogromnym wyzwaniem, mianowicie porannymi finałami. Dotychczas zawsze w najważniejszych zawodach pływaliśmy rano eliminacje, a finały późnymi popołudniami. Teraz będziemy się musieli przystosować do zupełnie innej sytuacji i szczyt formy przygotować na wczesne godziny. Dziękuję za rozmowę. Piotr Skrobisz "Nasz Dziennik" 2008-04-01

Autor: wa