Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Mucha wsypała "tuskobus"

Treść

Choć z "tuskobusu" szef rządu wyszedł uśmiechnięty, była to na pewno dobra mina do złej gry. Takiego powitania raczej się nie spodziewał. Spotkanie ze studentami, jakie zorganizowała posłanka Joanna Mucha w klubie Archiwum na terenie miasteczka akademickiego, było trzymane w głębokiej tajemnicy. Od czasu, gdy "tuskobus" wyruszył w Polskę, w każdym mieście witają go zorganizowane grupy kibiców. Dlatego sztabowcy Platformy starają się nie ujawniać, gdzie i kiedy zawita premier. Tak było m.in. w Poznaniu czy Lublinie. W Lublinie nie wiadomo było jednak dokładnie, gdzie i kiedy pojawi się lider Platformy Obywatelskiej. Spotkanie było zamknięte, tzn. żadna z przybyłych pod klub osób spoza przygotowanej wcześniej listy nie mogła wziąć w nim udziału. Ale również tam terminu i miejsca nie udało się utrzymać w tajemnicy. Działacze PO to jednak słabi konspiratorzy.

- O spotkaniu dowiedzieliśmy się od asystentów i ludzi z Młodych Demokratów, młodzieżówki PO - mówi jeden z uczestników gorącego powitania, jakie w Lublinie zorganizowano szefowi rządu. - Oni sami sprzedali tę informację, czego bardzo potem żałowali. Początkowo myśleli, że na miejscu będzie tylko wesoła gawiedź, która ich popiera i wejdzie na ustawione spotkanie do klubu - dodaje. Jak to się stało?
Posłanka Mucha odpowiadała za to, by na "swoim terenie" na czas spotkania zorganizować publiczność. Dzień wcześniej młodzieżówka Platformy rozesłała więc do grona zaufanych osób SMS-y z prośbą: "Zależny nam na frekwencji. Weźcie ze sobą znajomych!". Dopiero w sobotę, gdy "tuskobus" wyruszył w trasę, do wszystkich chętnych rozesłano drugiego SMS-a z informacją o godzinie i miejscu spotkania. "Zaproście znajomych - liczymy na was!". Nie trzeba było długo czekać, by wiadomość błyskawicznie trafiła do tych, którzy tak czekali na przyjazd premiera do Lublina, a więc grupy fanów Motoru Lublin. Około 150 kibiców punktualnie zameldowało się pod klubem, gdzie premier miał ustawione spotkanie ze studentami. Gdy wychodził z autobusu, powitały go okrzyki: "Donald, ty łotrze, w Lublinie nikt cię nie poprze!". Kilku kibiców trzymało transparent z hasłem: "10 kwietnia 2010. Tej zbrodni nie wybaczymy". Natomiast przechodzącego obok nich Pawła Grasia, rzecznika rządu, pytali: "Jak się mieszka w niemieckiej willi?".
- Dodatkową złość sztabowców Platformy wywołały wiszące pod klubem plakaty kandydata PiS do Sejmu prof. Piotra Pogonowskiego, który pozuje na nich u boku byłego szefa CBA Mariusza Kamińskiego - relacjonuje jeden ze świadków.
Podczas samego spotkania Tusk nie opowiadał już o rozkopanych drogach, dla których na początku kampanii znaleziono hasło: "Polska w budowie". Skupił się na straszeniu powrotem do władzy Jarosława Kaczyńskiego i PiS.
Premier zapewniał, że "Polska nie zamieni się w Grecję", a jego rząd "uchroni Polskę przed wywrotką", ale oddanie głosu na partię inną niż Platforma określił jako "niebezpieczny hazard". - Jestem przekonany, że wystawienie Polski na hazard teraz, w czasach kryzysu, niepewności, zamętu gospodarczego na świecie może oznaczać, że wasze marzenia, te najodważniejsze, niestandardowe, zaskakujące nas wszystkich, będą nie do zrealizowania - tłumaczył.

Maciej Walaszczyk

Nasz Dziennik Poniedziałek, 3 października 2011, Nr 230 (4161)

Autor: au