Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Może Rosjanie oddadzą wrak...

Treść

Doniesienia o przymiarkach do sprowadzenia wraku Tu-154M ze Smoleńska budzą mieszane uczucia. Przede wszystkim dlatego, że oczekiwany zwrot polskiego samolotu był już tyle razy odkładany, że trudno traktować poważnie terminy zapowiadane nawet z dokładnością do pory roku, jak się dzieje tym razem.
Po drugie, obawiam się, że wielkie nadzieje Polaków, a szczególnie rodzin ofiar, związane z odzyskaniem cennego dowodu katastrofy smoleńskiej, okażą się płonne. Rosjanie powinni oddać tupolewa z powodów prawnych (bo to własność Rzeczypospolitej) i moralnych (bo jest pamiątką narodowej tragedii). Ale coraz słabiej wierzę w jego przydatność do odkrycia prawdy o tym, co się wydarzyło 10 kwietnia 2010 roku. Obym się mylił.
Znane są hipotezy wielu specjalistów przeciwstawiających swoje ustalenia wynikom badań MAK i komisji Millera. Apelują oni o możliwość wykonania badań wraku, które mają zweryfikować ich podejrzenia odnośnie do przebiegu katastrofy. Głośno domaga się tego zespół parlamentarny badający jej przyczyny. Jego eksperci wskazują na konkretne rodzaje ekspertyz (np. metalurgiczne), jakie jeszcze należy przeprowadzić. Czy jest jednak możliwe, żeby analiza części wystawionych na działanie rozmaitych czynników powodujących ogólną degradację, jak rdzewienie, gnicie itd., czy też być może celowo niszczonych przez "strażników" odsłoniła jeszcze jakieś tajemnice?
Wrak jest z pewnością niekompletny, był zaraz po katastrofie niszczony przez przecinanie, łamanie i nieostrożny transport, a teraz leży już dwa lata na otwartym, betonowym placu bez odpowiedniej ochrony. Do czasu budowy na początku tego roku wiaty nad szczątkami maszyny ich zabezpieczenie nie zasługiwało nawet na miano prowizorycznego. Co gorsza, samolot nie leży całkowicie pozostawiony sobie, tylko jakieś rosyjskie służby wykonują przy nim pewne czynności. Teraz jest nawet trudniejsze do stwierdzenia, gdyż wiata nie pozwala obserwować, czy i jak zmienia się stan rumowiska. Wiadomo, że niektóre części zostały wyczyszczone z błota i brudu, pojawiły się też oznaczenia wykonane żółtą farbą.
Z drugiej strony postęp technik śledczych, podobnie jak używanych przez służby specjalne, jest naprawdę niewiarygodny. Więc nie można wykluczyć, że jeżeli w tym wraku jest jakieś ważne "coś", do którego Rosjanie nie chcą się przyznać i którego ślady od dwóch lat dyskretnie zamazują, tak że są już pewni, że nikt owego "czegoś" nie wykryje, to w posiadaniu służb innych krajów są techniki, które to mimo wszystko znajdą. Może stąd są takie opory przed zwróceniem się o pomoc w badaniu katastrofy do rządu USA i do NATO?
Ale to oczywiste gdybanie, bo we wraku może nie być żadnego "czegoś", a opóźnianie jego zwrotu jest zwyczajną, polityczną demonstracją siły. Rosjanie mówią nam: "Mamy ten wasz samolot, będziemy go trzymać, ile nam się będzie podobać, i nic nam nie zrobicie, bo jesteście słabym państwem". Wtedy pozostanie tylko rozczarowanie.
Rozczarowanie porównywalne z tym, jakiego doświadczamy, słysząc prokuratora generalnego Andrzeja Seremeta, który pokornie godzi się na dalsze niszczenie tupolewa, tym razem w ramach operacji jego przewożenia. Czym innym są bowiem moje obawy o przydatność wraku, a czym innym obowiązek organów państwa polskiego, by domagać się zwrotu szczątków polskiego statku powietrznego i protestować, gdy dochodzi do jakiejkolwiek ingerencji w przedmiot będący przecież dowodem w sprawie karnej. Badania prowadzone we wrześniu 2011 r. przez biegłych prokuratury wojskowej polegały zasadniczo na oględzinach i fotografowaniu. Dziwne, że uznają je oni za wystarczające.

Piotr Falkowski

Nasz Dziennik Środa, 27 czerwca 2012, Nr 148 (4383)

Autor: au