MON: Żołnierzu, wróć
Treść
Ministerstwo Obrony Narodowej podejmuje desperackie próby  zatrzymania odchodzących z armii żołnierzy. Resort wydał polecenie, by  namawiać ich do powrotu. Do wojskowych, którzy złożyli rezygnację,  wysyłane są listy z taką propozycją, z gotowym wnioskiem do podpisu.
Od  kilku lat w wojsku systematycznie likwidowane są etaty dla  doświadczonych podoficerów lub obniża się ich stopień, np. z chorążego  na kaprala. Tym samym spada poziom wymagań w zakresie umiejętności. W  efekcie wielu żołnierzy specjalistów opuszcza armię, nie godząc się z  proponowanymi warunkami i degradacją wojska. To powoduje, że zaczyna  brakować specjalistów, spada też poziom wyszkolenia młodych żołnierzy,  których de facto nie ma kto szkolić. Jakby tego było mało, puste etaty  po specjalistach - by wypełnić limit 100-tysięcznej armii - oddaje się  żołnierzom Narodowych Sił Rezerwowych (NSR). Tymczasem fundamentem  każdej współczesnej armii jest kadra podoficerska różnych specjalności.  To ona przesądza o zdolności bojowej poszczególnych jednostek. Zdobycie  odpowiednich kwalifikacji i doświadczenia to często lata szkoleń.  Działania resortu obrony zmierzające do zahamowania gwałtownego ubytku  żołnierzy w armii opisał na swoim blogu gen. Waldemar Skrzypczak, były  dowódca Wojsk Lądowych.
"Zaskakujące są próby zatrzymania  odchodzących żołnierzy z armii za wszelką cenę. Otóż z Warszawy wydano  polecenie, aby namawiać żołnierzy do powrotu do armii. Wysyłane są do  nich listy z taką propozycją, z gotowym wnioskiem do podpisu. Śmieszne?"  - pyta Skrzypczak.
Proces zmian w armii krytycznie ocenia gen. Roman  Polko, były dowódca jednostki specjalnej GROM, wiceszef BBN. Bez  euforii podchodzi również do następcy Bogdana Klicha, Tomasza  Siemoniaka. Jego zdaniem, NSR nie zastąpią specjalistów, których obecnie  wojsko niestety nie ma. Dlatego szumne hasła związane z  profesjonalizacją armii nazywa fikcją i PR-em, za którym tak naprawdę  nie idą żadne działania zmierzające do rozwiązania faktycznych problemów  trapiących polską armię. - Pisząc swoją książkę "Armia. Instrukcja  obsługi", wierzyłem w pozytywną selekcję do wojska, dziś mogę  powiedzieć, że niestety mamy do czynienia z negatywną selekcją - ocenia  były szef GROM. W jego ocenie, NSR mimo rozgłosu, jaki towarzyszy tej  formacji, to wielka porażka. - To przepustka do wojska, która zepsuła  szlachetną ideę budowania czegoś w rodzaju polskiej gwardii narodowej,  na którą społeczność mogłaby liczyć w kryzysowych sytuacjach, którzy to  żołnierze mogliby także wspierać regularne oddziały. Podobnie zresztą  jak ma to miejsce w Stanach Zjednoczonych, Szwajcarii czy w wielu innych  krajach - sugeruje Polko. Narodowe Siły Rezerwowe mogłyby przyczynić  się także do zagospodarowania potencjału ludzi, którzy nie mogą służyć w  armii zawodowej, za to działali np. w takich organizacjach jak  "Strzelec" i chętnie przez dwa miesiące w roku poddaliby się ćwiczeniom z  pobudek czysto patriotycznych. Ta idea została jednak zepsuta. Jako  przykład były dowódca GROM podaje młodego człowieka z podwójnym  obywatelstwem amerykańskim i polskim, który chciał służyć w polskiej  armii. Niestety, nie umożliwiono mu tego. W tej sytuacji mężczyzna  wstąpił do armii amerykańskiej, gdzie ukończył elitarne kursy. Dzisiaj  jest w Afganistanie, ale w dalszym ciągu marzy o tym, by po wygaśnięciu  kontraktu służyć w polskiej armii. - Przyznam, że mam dylemat, jak  wytłumaczyć temu młodemu człowiekowi, że chce wstąpić do armii, która  tak naprawdę nie wie, w którą stronę zmierza, w której nie promuje się  wysokiej jakości, wysokich kompetencji, tylko działania zastępcze - mówi  generał. 
Brak koncepcji rozwoju armii na pewno nie służy  bezpieczeństwu państwa. Polko podkreśla, że osobą, która autentycznie  interesowała się wojskiem, był prezydent Lech Kaczyński. - Kiedy  przemawiał na rocznej odprawie szkoleniowej, widać było, że zna się na  rzeczy i doskonale się w tematyce wojskowej porusza. Odczułem to także  podczas indywidualnych spotkań z prezydentem, do których trzeba się było  dobrze przygotować. Takich ludzi nam brakuje, niestety - wspomina były  dowódca GROM. Jego zdaniem, dzisiaj w polskiej armii przeważa myślenie,  które cechowało epokę PRL. - To tak, jakbyśmy zrobili w tył zwrot i  zmierzali w kierunku armii, w której obowiązywał zakaz myślenia, a kto  się wyłamie, wylatuje - ocenia gen. Polko. Błędem jest redukcja armii,  wpływająca na zdolność jednostek, którym potrzeba specjalistów, a bez  nich nie ma mowy o postępie. Redukuje się jednostki, a nie rusza się  zbędnych sztabów. - Potworzyły się księstwa i mnóstwo garnizonów,  których nikt nie ma odwagi likwidować - uważa gen. Polko. W jego ocenie,  ograniczenie armii do 100 tysięcy żołnierzy bez pomysłu na  zagospodarowanie tych sił nie było właściwą koncepcją. - To, co mamy  obecnie, nie wygląda dobrze. Potrzeba kogoś silnego, z konkretną wizją  odbudowania armii i podbudowania podupadającego morale w wojsku.  Żołnierze widzą, co się dzieje, wiedzą, że kompetencje czy odwaga nie  decydują o awansie, a jedynie ślepe podporządkowanie się politycznym  trendom. Mamy do czynienia ze stukaniem obcasami, które powoduje  zamykanie się szarych komórek. Tymczasem w Polsce nie brakuje  inteligentnych żołnierzy - ocenia Polko.
Mariusz Kamieniecki
Nasz Dziennik 2011-08-08
Autor: jc