Mister magister
Treść
Do pracy w krajach Unii Europejskiej wyjechało już blisko 500 polskich farmaceutów, z Małopolski - kilkudziesięciu. Zarabiają 10 razy więcej niż w kraju.
- Jeśli przepisy określające powstawanie i działanie aptek nie zostaną zmienione, za kilka lat nie będzie miał kto w nich pracować - twierdzi samorząd aptekarski.
Polskich farmaceutów z otwartymi rękami przyjmuje Irlandia i Wielka Brytania, bez większego kłopotu znajdują też pracę w Szwecji. Najmniej problemów mają ci absolwenci farmacji, którzy uzyskali dyplomy polskich uczelni po 1 maja 2004 r. (kiedy Polska dołączyła do UE) i dobrze znają język. W myśl unijnych dyrektyw od takich absolwentów nie wolno wymagać udokumentowania praktyki w zawodzie; w Unii przystępują do pracy niemal natychmiast. Osoby, które ukończyły studia przed tą datą, muszą natomiast mieć co najmniej 3-letnią praktykę w polskiej aptece w ciągu ostatnich 5 lat. Irlandia czasami skraca jednak ten okres do roku, bo brak farmaceutów jest tam szczególnie dotkliwy.
Jak mówi Andrzej Wróbel, prezes Naczelnej Izby Aptekarskiej, wnioski o uznanie kwalifikacji zawodowych złożyło dotąd kilkuset farmaceutów, a zaświadczenia uzyskało około 500 z nich. Większość już wyjechała. Przeważają młodzi, ale nie brakuje też osób w średnim wieku. Wśród nich są też niedawni właściciele aptek, które nie wytrzymały konkurencji na naszym rynku.
Podobnie jest w Małopolsce. Piotr Jóźwiakowski, prezes Okręgowej Izby Aptekarskiej w Krakowie, nie pamięta dokładnej liczby osób, którym wydał już zaświadczenia stwierdzające zgodność ich kwalifikacji z unijnymi wymogami, ale na pewno jest ich kilkadziesiąt. Pięciu z nich to właściciele aptek, które zbankrutowały. - Niektórzy koledzy próbują szczęścia za granicą samodzielnie, inni ze współmałżonkami, ale wyjeżdżają też rodzice z dziećmi, zdecydowani na stały pobyt za granicą - mówi prezes.
Rozmówcy "Dziennika Polskiego" są zgodni, że jeśli nie zmienią się przepisy, kondycja polskich aptek będzie coraz słabsza, a tym samym coraz niższe zarobki aptekarzy, którzy masowo zaczną szukać lepszego chleba za granicą.
Dr Leokadia Danek, właścicielka jednej z krakowskich aptek, wyliczyła, że tylko na wprowadzeniu od 1 lipca nowych cen leków refundowanych jej placówka straci około 12 tys. zł. Dlaczego? Przed ogłoszeniem nowego cennika apteka zakupiła leki, które teraz musi sprzedawać po obniżonej cenie, zgodnej z nowym wykazem. Resort zdrowia nie zgodził się wprowadzić vacatio legis dla nowych przepisów.
Prawo farmaceutyczne nałożyło też na apteki wiele absurdalnych wymogów technicznych i sanitarnych, dotyczących powierzchni placówek, liczby pomieszczeń itp. - W mojej aptece musi być 13 pomieszczeń i 13 drzwi. Po co? Tego nikt nie wie - mówi dr Danek.
Prezes Piotr Jóźwiakowski nie ma wątpliwości, że utrzymywanie dużej powierzchni magazynowej, jaką ustalił ustawodawca, nie ma sensu, bo tak olbrzymich zapasów nikt dziś nie robi. - Te zapisy muszą się zmienić - podkreśla. W jego ocenie muszą też zostać wprowadzone ograniczenia przy uruchamianiu aptek. Dziś aptekę może otworzyć praktycznie każdy, do tego w dowolnym miejscu. - Żaden kraj nie dopuścił do tak niekontrolowanego i chaotycznego rozrostu aptek, bo w konsekwencji powoduje to wzrost jednostkowych kosztów ich funkcjonowania - argumentuje prezes.
Józef Łoś, wojewódzki inspektor farmaceutyczny, zwraca uwagę na kolejne zjawisko, które w konsekwencji może przyczynić się do wzrostu emigracji zarobkowej magistrów farmacji. Z kwartału na kwartał przybywa tzw. punktów aptecznych - oferujących ograniczony asortyment leków i obsługiwanych tylko przez techników farmaceutycznych z co najmniej trzyletnią praktyką w zawodzie. Tam miejsca dla farmaceutów z wyższym wykształceniem też nie ma. DOROTA STEC-FUS
"Dziennik Polski" 2006-07-06
Autor: ab