Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Minister z prezydentem się kochają

Treść

Jeszcze kilka godzin przed publiczną deklaracją miłości między głową państwa a MSZ doradca Bronisława Komorowskiego Tomasz Nałęcz stwierdzał, iż prezydent został zbyt późno poinformowany przez resort spraw zagranicznych o sprawie tablicy na miejscu katastrofy smoleńskiej, a MSZ przyrównał do nastolatki, "która zaszła w ciążę i jest przekonana, że ta ciąża rozejdzie się po kościach".
Sprawa zamiany przez Rosjan tablicy na miejscu katastrofy smoleńskiej to nie tylko wyraz prowadzonej przez Rosję polityki wobec Polski. Została użyta na potrzeby rozgrywek politycznych, i to nie tylko w ramach konkurujących między sobą ugrupowań, lecz wewnątrz tego samego obozu politycznego. Kierowane przez Radosława Sikorskiego Ministerstwo Spraw Zagranicznych na minę wpakowało Bronisława Komorowskiego. Głowa państwa nie została bowiem odpowiednio wcześnie poinformowana przez MSZ o zamiarach Rosji w kwestii zamiany tablicy na miejscu katastrofy smoleńskiej, pod którą prezydent Polski wraz z prezydentem Rosji w rocznicę katastrofy mieli złożyć kwiaty.
Tomasz Nałęcz, choć jest "tylko" doradcą ds. historii i dziedzictwa narodowego, to faktycznie posiada takie zaufanie prezydenta, iż wypowiada się na co dzień w imieniu głowy państwa na wszystkie tematy. Wczoraj na antenie Radia Zet zwracał uwagę, iż o sprawie Komorowski dowiedział się od MSZ zbyt późno. - Wiem jedno, jako osoba, która współpracowała z panem prezydentem w przygotowywaniu tej wizyty, że informacja do pana prezydenta o tej, o kłopotach z tablicą dotarła bardzo późno, w sytuacji kiedy Rosjanie tablicę zmienili w sposób przecież niedopuszczalny - mówił Nałęcz. Doradca prezydenta dodał, że "to była kłopotliwa sytuacja dla prezydenta, ale prezydent potrafi emocje chować na wodzy". W rozgrywkę na linii Sikorski - Komorowski nie mieszał się premier Donald Tusk. Sprawy jednak zdały się posunąć zbyt daleko i wczoraj wspólnie przed kamerami telewizyjnymi postanowiono postawić Nałęcza i wiceministra spraw zagranicznych Henryka Litwina. Obaj mieli zapewniać, iż między MSZ a Pałacem Prezydenckim panuje pełna zgoda, a współpraca kwitnie. Litwin przekonywał, że mówienie o konflikcie MSZ z Pałacem Prezydenckim nie ma nic wspólnego z rzeczywistością. - Chcę wreszcie powiedzieć, że współpraca pomiędzy Ministerstwem Spraw Zagranicznych i Kancelarią Prezydenta RP już od dawna układa się bardzo dobrze i jesteśmy w MSZ usatysfakcjonowani jej kształtem, a trudna w istocie do przygotowania wizyta - w Katyniu i Smoleńsku, tylko pomogła nam poprawić jeszcze te warunki współpracy i doprowadzić do jeszcze lepszego zrozumienia pomiędzy nami nawzajem - powiedział wiceszef MSZ. Nałęcz z kolei podkreślał, że wizyta prezydenta Komorowskiego w Katyniu i Smoleńsku 11 kwietnia była "bardzo ważna, zwłaszcza że realizowana w trudnych warunkach". - Myślę, że w tym kontekście mówienie o jakichś napięciach czy konflikcie między kancelarią a MSZ nie powinno mieć miejsca - dodał Nałęcz.
Sprawę starał się bagatelizować marszałek Sejmu Grzegorz Schetyna, stwierdzając, iż żadnego błędu nie popełniono. - Był brak porozumienia - mówił wczoraj Schetyna, odnosząc się do stanu komunikacji na linii prezydent - MSZ. Prezes Prawa i Sprawiedliwości Jarosław Kaczyński ocenił, iż mieliśmy do czynienia "z wyjątkowo niedobrym biegiem wydarzeń". - Ponieważ, jak dzisiaj wiemy, MSZ był informowany o tym, że istnieje taki problem i podobno - tutaj to mówię na odpowiedzialność mediów - nie informował o tym Pałacu, czyli prezydenta - to mieliśmy tutaj do czynienia z sytuacją niedobrą, która nie powinna się zdarzać. Okazuje się, że - tak można przypuszczać - konflikty personalne także w ramach jednego obozu politycznego mogą prowadzić do swego rodzaju paraliżu państwa i do tego, że Polska jest stawiana w sytuacji bardzo, ale to bardzo trudnej. Można nawet powiedzieć upokarzającej - powiedział prezes PiS.
Kto tu rządzi?
Już przed ponad rokiem byliśmy świadkami walki o wpływy między Radosławem Sikorskim a Bronisławem Komorowskim, kiedy to obaj wzięli udział w partyjnych prawyborach mających wyłonić kandydata PO na prezydenta. Aby ostudzić gorące głowy kontrkandydatów, Platforma wprowadziła nawet odpowiedni zapis w regulaminie prawyborów o zagrożeniu pociągnięciem do odpowiedzialności dyscyplinarnej za atakowanie konkurenta. Mimo tego obaj nie szczędzili sobie uszczypliwości. Sikorski stwierdził m. in., iż Polska nie może mieć prezydenta, który dogaduje się za granicą na migi. A powszechnie było wiadomo, iż porozumiewanie się w językach obcych nie było mocną stroną Bronisława Komorowskiego. W ustach Komorowskiego, Sikorski był natomiast m.in. "elegantem z morskiej pianki", a samozwańczy szef kampanii obecnego prezydenta Janusz Palikot przekonywał, że wybór między Bronisławem Komorowskim a Radosławem Sikorskim to wybór "pomiędzy kandydatem PO i kandydatem PO-PiS-u, a może nawet PiS-u". Tuż po ogłoszeniu wyników prawyborów z ust Bronisława Komorowskiego padło jednak - przed telewizyjnymi kamerami - optymistyczne: "Kocham cię, Radku".
Artur Kowalski
Nasz Dziennik 2011-04-21

Autor: jc