Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Miłość jest sensem naszego życia

Treść

Z Eleni Tzoka, znaną wokalistką, laureatką wielu nagród, m.in. tytułu "Królowej Polskiej Piosenki", rozmawia Mariusz Bober Zdobyła Pani wiele nagród i wyróżnień, m.in. tytuł "Królowej Polskiej Piosenki". Z której nagrody jest Pani najbardziej zadowolona? - Każda nagroda jest jakimś podsumowaniem tego, co robimy. Uważam, że największym uhonorowaniem mojej działalności artystycznej jest to, że przez tyle lat udało się nam utrzymać przy sobie publiczność. Myślę, że to najpiękniejszy prezent i nagroda, jaką mogą dostać wykonawcy. W ciągu tych ponad 30 lat śpiewania publiczność cały czas nam towarzyszy, czasami także prywatnie... Także prywatnie? - Tak, gdy ludzie np. na koncertach pytają także o moje prywatne sprawy. Ponadto zajmuję się działalnością społeczną i charytatywną. Często spotykam się ze starszymi ludźmi w klubach seniora, domach pomocy społecznej, a także z dziećmi niepełnosprawnymi, uczestnicząc w ich terapii zajęciowej oraz w spotkaniach opłatkowych. Śpiewamy kolędy, rozdajemy paczki i jest wesoło. Ci ludzie z różnych powodów nie są w stanie dotrzeć na koncerty, więc ja przyjeżdżam do nich. Ta działalność również przynosi mi wiele satysfakcji. Ciągle powtarzam, że ja nie tylko daję, ale też wiele od nich otrzymuję - jakąś siłę, moc, która sprawia, że nawet jeśli jestem zmęczona, wracam po takim spotkaniu do domu zadowolona, że zrobiłam coś dobrego dla tych ludzi, ale także dla siebie. Trochę uprzedziła Pani moje pytanie. Z czego wynika to Pani zaangażowanie w działalność charytatywną? Z potrzeby serca czy po prostu odpowiada Pani na prośby innych? - Przede wszystkim z potrzeby serca. Zostałam tak wychowana, wyrastałam w duchu miłości do drugiego człowieka, do niesienia mu pomocy. Patrzyłam na to, co robią moi rodzice, którzy mimo że przeszli trudną drogę życiową, opiekowali się dziesięciorgiem dzieci (ja jestem najmłodsza) i zachowali pogodę ducha. Nigdy nie żalili się, nigdy nie było im za ciężko. Zawsze dzielili się tym, co mieli, dawali wsparcie duchowe, a gdy mogli - także finansowe. To przełożyło się na moje życie, sprawiło, że gdy już dotknę jakiegoś problemu, to staram się go do końca rozwiązać. Prócz działalności artystycznej i charytatywnej dzieci doceniły też goszczący często na Pani twarzy uśmiech, przyznając Pani Order Uśmiechu... - Z tego wyróżnienia też jestem bardzo dumna, choć niełatwo mi było uśmiechać się po wypiciu szklanki soku z cytryny. Dzieci są niezwykłymi obserwatorami i doskonale wszystko wiedzą i widzą. Jak się zaczęła Pani przygoda z piosenką? - Tak naprawdę ona zaczęła się już w naszym domu. Byliśmy bardzo rozśpiewanym rodzeństwem. Bracia grali głównie na gitarach, siostra na mandolinie, więc w domu ciągle były jakieś instrumenty. Pani też grała? - Tak, na gitarze. Bardzo dużo śpiewaliśmy, i to nie tylko przy okazji różnych uroczystości, ale też tak spontanicznie. Później, gdy zaczęłam uczęszczać do szkoły podstawowej, zapisałam się do zespołu wokalno-muzycznego Niezapominajki. Zaś w szkole średniej należałam do chóru, a potem razem z dwoma koleżankami założyłyśmy trio Ballada. Wszystkie śpiewałyśmy, grałyśmy i komponowałyśmy. Zatem kariera wokalna była naturalną koleją rzeczy? - Na początku nie myślałam o śpiewaniu. Chciałam zostać nauczycielką wychowania muzycznego. Razem z koleżanką ze szkoły zdawałyśmy do Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Zielonej Górze. Jednak nie dostałyśmy się do niej. Może nie byłyśmy wystarczająco dobrze przygotowane. W każdym razie postanowiłam za rok znów próbować. Akurat w tym czasie Kostas (późniejszy szwagier) poszukiwał wokalistki dla grającego w Polsce greckiego zespołu Prometeusz. On już działał zawodowo. Mój brat znał Kostasa i kiedyś zaproponował mu, że może bym spróbowała śpiewać z nimi. Kostas podchwycił pomysł i złożył mi taką propozycję. Przyjęłam ją, myśląc, że do kolejnych egzaminów do WSP pośpiewam, zarobię trochę pieniędzy i odciążę rodziców. Tak się wszystko zaczęło. Rok przedłużył się do ponad trzydziestu lat, występujemy razem do dziś. Śpiewając i po grecku, i po polsku... - Na początku śpiewaliśmy tylko po grecku. Zresztą nie tylko śpiewaliśmy, także tańczyliśmy. Wówczas w zespole było ok. 15 osób. Pokazywaliśmy polskiej publiczności trochę Grecji. Ludziom bardzo się to podobało. To były wspaniałe czasy. Bardzo kochaliśmy tę grecką muzykę. Urodziła się Pani już w Polsce. To w naszym kraju uczyła się Pani języka greckiego? - Tak. W moim domu mówiło się przede wszystkim po grecku. Natomiast polskiego uczyłam się głównie w polskiej szkole. Ponadto po zajęciach grupa greckich dzieci zostawała na dodatkowe lekcje języka greckiego. Dla nas, dzieciaków, było to wówczas straszne. Bo przecież większość koleżanek i kolegów szła do domów, a my musieliśmy się jeszcze uczyć. Jednak z perspektywy lat, które minęły, mogę powiedzieć, że jestem zadowolona z tej nauki. Dzięki temu dziś mówię, czytam i śpiewam swobodnie po grecku. Jak godziła Pani obowiązki artystki, żony i matki? - Było to bardzo trudne. Gdyby nie pomoc mojej szwagierki, rodziny i bliskich, nie dałabym rady, ponieważ na początku mojej działalności artystycznej bardzo dużo koncertowaliśmy. Bywało, że byliśmy przez miesiąc w trasie. Próbowałam to wszystko nadrobić, ale nie zawsze było to możliwe. Starałam się dużo rozmawiać z córką i przekazywać jej najważniejsze w życiu wartości, jednak nie było to łatwe. Z jednej strony, wyjeżdżając z mężem, byłam razem przynajmniej z nim, ale dla córki takie rozstanie było jeszcze trudniejsze, bo żadne z nas z nią nie zostawało. Obecnie też jeździ Pani z koncertami razem z mężem? - Teraz już nie. Mąż ma własną firmę nagłaśniającą Fotis Sound, która obsługuje duże koncerty. Można powiedzieć, że swoje osiągnięcia zawdzięcza Pani wyłącznie własnej pracy, ponieważ nie ukończyła Pani żadnej szkoły muzycznej. - Rzeczywiście, nie chodziłam także na żadne dodatkowe lekcje śpiewu. Dzięki częstemu śpiewaniu, koncertowaniu skala głosu tak mi się rozwinęła, że widziałam duże postępy. W ten sposób nauczyłam się technicznie śpiewać i radzić sobie nawet w trudnych sytuacjach. Czym była dla Pani i czym jest obecnie muzyka? Na początku zapewne była nowym, ciekawym światem... - Tak, tym bardziej że początkowo śpiewałam wyłącznie po grecku. Dlatego dobrze czuję tę muzykę i ogromną radość sprawia mi śpiewanie w tym języku. Nawet gdy śpiewam po polsku, te piosenki mają klimat Grecji, także dzięki użyciu greckiego instrumentu buzuki, na którym gra Kostas. Niewątpliwie odziedziczyłam po moich przodkach cechy, które sprawiają, że najlepiej jest mi śpiewać właśnie taką muzykę. Muzyka towarzyszy mi od dzieciństwa. Już wtedy lubiłam jej słuchać. Tylko greckiej muzyki? - Przede wszystkim. Ponadto lubię muzykę klasyczną. Gdy mam czas, idę do opery. Podziwiam niesamowity kunszt dawnych kompozytorów. Słuchanie wspaniałych arii sprawia, że człowiek przenosi się w zupełnie inny świat. Potrafię sobie wyobrazić sytuacje czy emocje, które wywołuje słuchanie takich utworów. Myślę, że muzyka powinna u każdego wywoływać takie emocje. Słuchanie dla słuchania niewiele daje, choć oczywiście zależy to od sytuacji, w jakiej słucha się muzyki. Ona powinna wywoływać w nas dobre emocje i refleksje. To właśnie chciałaby Pani przekazać miłośnikom Pani muzyki? - Wiele osób zauważyło, że śpiewam dużo o miłości, o miłości między dwojgiem ludzi, ale także o rozstaniu. Często ludzie mówią mi, że moje utwory są dla nich jakimś drogowskazem, że czasami pomagają rozwiązywać trudne sytuacje. To najpiękniejsze, co może usłyszeć artysta o swojej twórczości. Na przykład, wiele osób opowiadało mi, że słuchając piosenki "Na miłość nie ma rady", poznali się, pobrali i wspominają ją do dziś. Śpiewa Pani także o szczęściu. By je zdobyć, powinno nam wystarczyć "troszeczkę ziemi, troszeczkę słońca"? - Szczęście często trwa bardzo krótko, dlatego trzeba je "łapać" każdego dnia i cieszyć się nim. Nigdy nie wiemy, co może wydarzyć się następnego dnia. W moim życiu również niespodziewanie zdarzyła się tragedia. Wszyscy wiedzą, że straciliśmy jedyną córkę, Afrodytę. To też miało oddźwięk w mojej twórczości. Wtedy właśnie powstała płyta "Nic miłości nie pokona". Można powiedzieć, że jest to moje kredo. Gdy ją nagrywałam, nie chciałam, żeby była smutna. Chciałam, by wzbudzała refleksje u ludzi, by zadali sobie pytanie, co jest najważniejsze w ich życiu. Chciałam, aby nie przeoczyli czegoś ważnego w życiu, bo każdego z nas może dotknąć taka tragedia. Nam się tylko wydaje, że nieszczęścia, które dotykają innych ludzi, nie mogą nas dotknąć. Każdy na pewno zetknie się w swoim życiu z cierpieniem, bólem i wtedy musi nauczyć się z tym żyć. Chciałabym, aby ta płyta właśnie w ten sposób była odbierana. Wiele razy ludzie mówili mi, że piosenki z tego krążka pomogły im właśnie w takich trudnych sytuacjach. Wybaczyła Pani młodemu człowiekowi, który był sprawcą śmierci Afrodyty. Trudno jest się zdobyć na taką decyzję? - To bardzo osobista sprawa. Jeśli jednak mówimy, że wierzymy, jeśli jesteśmy wierzący, to przebaczenie jest pewnym sprawdzianem tej wiary. Z drugiej strony trzeba pamiętać, że przebaczyć to nie znaczy zapomnieć. Przebaczyć to znaczy wyzbyć się negatywnych emocji, które od wewnątrz zabijają i nas, i naszych bliskich. Przecież nie mogłam już przywrócić życia Afrodytce, a nienawiść chowana w sercu niszczy wszystko dookoła. Przebaczenie daje wolność od tego niszczącego uczucia. Człowiek wtedy inaczej patrzy na życie i na to, co się wydarzyło. Ja wtedy zaczęłam przede wszystkim szukać przyczyn. Zaczęłam pytać, dlaczego doszło do tej tragedii, dlaczego dwoje młodych ludzi właściwie kończy swoje życie, bo myślę, że życie Piotra zostało też zmarnowane. Zastanawiałam się, czy my, dorośli, nie popełniliśmy jakiegoś błędu, także w rodzinie tego chłopaka, która również przeżyła ogromną tragedię. Może dla nich to był większy krzyż niż dla mnie. Tak naprawdę nie ma do końca odpowiedzi na pytanie, dlaczego. Ale z tego cierpienia też może zrodzić się jakieś dobro, gdy wierzący pokazują, że np. jest przebaczenie. Tak postępowali moi rodzice... Dużo z ich sposobu życia zostało w Pani? - Bardzo dużo, w różnych sytuacjach widzę to i dzięki temu wiem, jak postąpić. Po prostu nie znam innego przykładu. Wolę tak się zachować, nawet jeśli dla niektórych to już graniczy z naiwnością. Ale wiem, że zło wywołuje zło, a złem nie naprawimy świata. To dlatego wiele miejsca w swoich piosenkach poświęca Pani miłości, choć także w nich to uczucie niejedno ma imię... - Rzeczywiście, czasami jest to miłość do dziecka, do bliskich, którzy nas otaczają, czasem do przyrody. Widać więc, że pod tym słowem kryje się wiele. To jest fundament, cel i sens naszego życia. Tak naprawdę człowiek powinien zdać sobie sprawę z tego, że dobro, które czyni, wróci do niego. Ludzie nawet nie zdają sobie sprawy z tego, jak bardzo zwykłe, proste gesty mogą być ważne w życiu, takie drobiazgi, które się na nie składają. Wiele osób ma w sobie jednak dużo zawziętości, a brakuje im pogody ducha. Pamiętam, gdy czekałam kiedyś jako pierwsza w kolejce na poczcie, podszedł pewien pan z listem w ręku. Spytałam: "Pan tylko z tym listem?". Przytaknął. Więc przepuściłam go, bo miałam dużo rachunków do opłacenia, więc szkoda było, aby tak długo czekał na wysłanie jednego listu. Popatrzył na mnie bardzo zdziwiony i powiedział: "Pani kochana, gdyby tak wszyscy się zachowywali, byłoby wspaniale". Dla mnie to było coś normalnego, dla tego człowieka - przeciwnie. A przecież przez takie zwykłe, proste gesty możemy pokazać, że myślimy też o drugim człowieku. Wychowywała się Pani w dużej rodzinie, które dziś są coraz rzadziej spotykane, obserwujemy wprost przeciwne trendy. Czy w takim razie wielodzietna rodzina to duża wartość? - Tak, na podstawie własnych doświadczeń mogę powiedzieć, że duża rodzina jest niesamowitą wartością, choć sama miałam tylko jedną córkę, Afrodytę, którą straciłam. W wielodzietnej rodzinie jest duża więź duchowa między rodzeństwem, a także między dziećmi i rodzicami, i duża tolerancja. To jest później bardzo pomocne w dorosłym życiu. W naszej rodzinie starsze rodzeństwo opiekowało się młodszym, a więc także mną. Pomagaliśmy sobie nawzajem, ale też pomagaliśmy rodzicom. Tak naprawdę niewiele trzeba było nam tłumaczyć, bo wiele uczyliśmy się, patrząc na zachowanie naszych rodziców, na ich życie. Pani rodzice po blisko 40 latach powrócili do Grecji... - Rzeczywiście, rodzice po 35 latach pobytu w Polsce wrócili do Grecji, ale już do całkiem innej. Dla nich to wręcz nie była już "ich Grecja". Pamiętam, jak tato mówił, że połowę swojego życia zostawia w Polsce. Było im trudno, choć wracali do swojej ojczyzny. Zrozumieli, że ich ojczyzną była także Polska. Pani została jednak z nami, choć podobno słońce w Grecji świeci inaczej niż w Polsce. - To prawda. Jednak co roku jeżdżę do Grecji, zwykle w lipcu i sierpniu, oczywiście jeśli nie koncertujemy w tym czasie. Wtedy mam okazję, by spotkać się z rodzicami i rodzeństwem. To jedyny czas, gdy możemy być razem, powspominać dawne czasy. Pytam wtedy braci i sióstr, jaka byłam, jak się zachowywałam itd. Gdy tam jadę, czuję się dobrze, ale po pewnym czasie tęsknię za Polską. Zaś gdy jestem tu, czasami myślę sobie, że dobrze byłoby znów pojechać do Grecji, zwłaszcza gdy w Polsce jest zimno, a tam jasno świeci słońce. Więc z jednej strony jest jakieś rozdarcie, ale z drugiej strony mogę powiedzieć, że jestem bogatsza, bo mam dwie ojczyzny. Pani rodzeństwo również wróciło do Grecji? - Prócz mnie został jeszcze najstarszy brat. Mieszka w Łodzi. Ma dwoje dorosłych dzieci. Jednak pozostali bracia i siostry, którzy wyemigrowali, tęsknią za Polską. Dlatego od pewnego czasu częściej przyjeżdżają tutaj i odwiedzają mnie. Gdzie Pani odpoczywa? - Właśnie w Grecji. Tam zapominam o pracy, problemach itd. Tamto mocne słońce, ciepło, morze, pozwalają się zrelaksować. Więc tam Pani nie śpiewa? - Nie, tylko odpoczywam. Nie jestem też znana na tamtejszym rynku. Nie staraliśmy się nigdy zaistnieć w Grecji, choć znajomi mówią nam, że moglibyśmy śmiało startować. Uważałam jednak, że życie jest zbyt krótkie, by zbytnio się obciążać. Nie jest łatwo funkcjonować w dwóch krajach naraz. Trzeba zostawić także czas na prywatne życie. Dlatego Grecję traktujemy wyłącznie jako miejsce wypoczynku. Jednak wielu Greków słyszało o mnie za sprawą Polaków, którzy wyjechali do tego kraju. Wtedy pytają zdziwieni: jak to, to my nie znamy Eleni? W ten sposób, taką nieformalną drogą do wielu mieszkańców Grecji docierają informacje o mnie. Ale czekając na kolejne wakacje nad Morzem Jońskim, Egejskim czy Kreteńskim, odpoczywa Pani także w Polsce? - Odpoczywam w swoim domu, wykonując typowo domowe zajęcia - sprzątanie, pielęgnowanie ogrodu. Opiekuję się też psem i kotem. W wolnych chwilach lubię również czytać książki, głównie biografie, i słuchać muzyki, przede wszystkim greckiej... ...swojej również? - O nie, swoich piosenek w ogóle nie słucham, chyba że jestem u znajomych, którzy akurat włączają moje płyty. Usłyszymy coś nowego w najbliższym czasie? - Przygotowuję właśnie nową płytę. Mówię o niej już od kilku lat. Z różnych powodów nie mogliśmy jej wydać do tej pory, ale mam nadzieję, że tym razem się uda. Co będzie zawierała? - Między innymi wykonane przeze mnie dwie piosenki napisane przez Seweryna Krajewskiego (te już są gotowe). Chciałabym również nagrać klasykę piosenek greckich, na których się wychowałam. Będzie to więc płyta mieszana - grecko-polska. Śpiewam na niej ballady z akompaniamentem gitar oraz instrumentów smyczkowych. Kiedy trafi do sprzedaży? - W przyszłym roku. Myślę, że tym razem już na pewno się uda. Znany jest już jej tytuł? - Jeszcze nie. W jednym z wywiadów ujawniła Pani swoje talenty kulinarne, przyznając, że świetnie przyrządza rybę po grecku... - To prawda, choć w Grecji nie jest znana w ogóle jako "ryba po grecku", ale w Polsce taka nazwa już się utarła. Przyrządzam tę potrawę rzeczywiście tak, że nawet moje przyjaciółki mówią, iż chociaż biorą ode mnie przepis, potrawa nie smakuje tak samo jak ta przyrządzana przeze mnie. Odpowiadam, że robię ją po prostu tak, jak jest w przepisie. To może jeszcze raz poda Pani przepis? Część Czytelniczek zapewne będzie chciała go wypróbować... - Krótko rzecz ujmując, wygląda to następująco. Potrzebne są oczywiście filety rybne. Kroimy je w większe kostki i smażymy. Gdy są gotowe, odstawiamy je i zabieramy się do przygotowania sosu. Do tego potrzebna jest papryka czerwona, zielona i żółta. Kroję ją w cienkie paski na kształt półksiężyców. Następnie kroimy cebulę i zasmażamy ją. Dodajemy paprykę i dusimy wszystko razem, podlewając oliwą, a później wodą, ale tak, by sos nie był za rzadki. Następnie dodajemy pikantny ketchup. Całość przyprawiamy pieprzem, solą i ostrą papryką oraz oregano, mieszając wszystko przez ok. 15 minut. Gotowym sosem zalewamy rybę i potrawa gotowa. Smacznego. Jaka kuchnia króluje w Pani domu? - W zasadzie kuchnia mieszana - trochę greckiej, trochę polskiej. Z polskiej lubię naleśniki, schabowego. Co będzie na Pani stole podczas wigilii? - Jak to co? Oczywiście ryba po grecku i karp... (śmiech). Ja przygotuję tę pierwszą potrawę, i jeszcze kilka innych, a drugą (i również wiele innych) przyrządzi szwagierka. Dzielimy się pracą. To znaczy, że Święta Bożego Narodzenia spędzi Pani w Polsce? - Tak, razem z rodziną szwagra. W pierwszy lub drugi dzień planuję zaś wyjazd do brata do Łodzi. W Grecji podobnie obchodzi się te święta? - Również tam mają one bardzo rodzinny charakter, jednak bardziej uroczyście obchodzi się Święta Wielkanocne. W Grecji nie ma wigilii ani opłatka. To typowo polska, piękna tradycja. Wielu ludzi, którzy przyjeżdżają w tym czasie do Polski, bardzo przeżywa właśnie wigilijną wieczerzę, i cieszy się, że mogli w niej uczestniczyć. Będzie Pani kolędować? - Oczywiście. Na cały styczeń mam już zaplanowane koncerty kolęd. Będą spotkania z ludźmi, wspólne śpiewanie i kolędowanie. Spotkania te odbywają się w kościołach, gdzie jest niesamowita atmosfera. W ten sposób przedłużamy piękny okres Świąt Bożego Narodzenia. Śpiewam tradycyjne kolędy oraz pastorałki. Czego chciałaby Pani życzyć naszym Czytelnikom na Święta Bożego Narodzenia? - Przede wszystkim spokoju, aby na całym świecie było spokojnie. Życzyłabym wszystkim także spędzenia tych świąt z rodziną, aby podtrzymywać te kontakty rodzinne. One są naprawdę bardzo potrzebne. Widzę, jak wszyscy czekamy na te święta, jak ich pragniemy. Więc usiądźmy razem do stołu wigilijnego, pośpiewajmy razem kolędy. Niech już wtedy nie będzie biegania po sklepach, pracy itd. Życzę wszystkim, by zatrzymali się na chwilę i poświęcili ten czas swoim bliskim, bo to jest niezwykły czas. Szkoda, że tak rzadko. Dziękuję za rozmowę. "Nasz Dziennik" 2008-12-20

Autor: wa