Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Miller znów zaczyna

Treść

Leszek Miller został szefem SLD. Sześć lat temu afera Rywina, której głównymi aktorami byli jego najbliżsi współpracownicy, zmiotła go ze stanowiska premiera, zmarginalizowała i rozbiła partię oraz pozbawiła fotela przewodniczącego. Zdaniem polityków lewicy, SLD broni się przed ostateczną likwidacją i wchłonięciem przez Ruch Palikota i Platformę. Ma tego dokonać jego były szef.

Wyboru Millera dokonano na sobotniej konwencji partii. Byłego premiera poparła przytłaczająca większość, bo 320 osób Sojuszu. Jego kontrkandydaci otrzymali kilka razy mniej głosów. Marek Balt - 50, europosłanka Joanna Senyszyn - 28, a 17 - działacz SLD z Zielonej Góry Artur Hebda.
- Wracajcie, koleżanki i koledzy! - apelował Miller. - Każdy, kto źle życzy SLD po dzisiejszym spotkaniu, atmosferze i manifestacji jedności, powinien wiedzieć, że jego życzenia pozostaną na papierze - mówił Miller, zapewniając, że partia ma za sobą okres smutny. Przypomniał, że dzisiejszy SLD to partia, która ma za sobą wielkie zwycięstwa i porażki i która będzie dalej "konsekwentnie służyła ludziom pracy, którym dzisiaj najtrudniej i którzy żyją w poczuciu nierównych szans, którzy wymagają od swojego państwa więcej sprawiedliwości, równości i poprawy codziennego życia". Ryszard Bugaj, w Sejmie II kadencji polityk Unii Pracy, przypomina jednak, że Leszek Miller szczególnie jako polityk opozycyjny zawsze ostro szermował retoryką socjalną. Zmieniało się to jednak zawsze, gdy dochodził do władzy. - SLD nie ma nic wspólnego z tradycyjną lewicą - mówi. Jak zaznacza, Miller i SLD "to liberalny postkomunizm, który ma na koncie propozycje podatku liniowego, eksmisję na bruk za sprawą ówczesnej minister Barbary Blidy. - Mam doświadczenia z lat 90., gdy wspólnie z PSL przymuszaliśmy SLD do zapisania praw socjalnych w powstającej wówczas Konstytucji - podkreśla Bugaj.
- Mamy ponad milion wyborców, ludzi, którzy w nas pokładają nadzieję, i dzisiaj musi popłynąć sygnał, że te nadzieje nie zostaną zniszczone - wyjaśniał nowy-stary lider SLD.
Jednak zdaniem byłego polityka Sojuszu Marka Borowskiego, Miller musi się przede wszystkim rozliczyć z tego, co stało się w czasie, gdy był premierem i liderem rządzącego Polską SLD, choćby po to, by dowiedzieć się, dlaczego do tego doszło i czy scenariusz się nie powtórzy.
- Leszek Miller jest człowiekiem doświadczonym, który najwięcej wie o polityce. Musiałby jednak doprowadzić do uczciwej wewnętrznej debaty na temat przyczyn i porażki SLD. Jeśli do takiej debaty doprowadzi, to ma pewne szanse, ale to jest sprawa trudna - ocenia Borowski. Nie widzi więc większych szans na to, by Miller w cudowny sposób odbudował wielkość partii.
- Ci, którzy mogli odnowić SLD, z partii odeszli, a - jak się okazało - młodzi się do tego nie nadają - dodaje. Jednak Leszek Miller nie zostałby liderem partii, gdyby nie Grzegorz Napieralski, który od kilku lat utrzymywał SLD na powierzchni życia politycznego. Jego jedyną zasługą jest z pewnością to, że formacja ta wciąż istnieje, ma jakąkolwiek reprezentację polityczną i m.in. wpływ w mediach publicznych. Jednak po ostatnich wyborach, a w szczególności po spektakularnym sukcesie Ruchu Palikota, który wprowadził do Sejmu 40 posłów, wewnętrzna opozycja postanowiła się z nim rozliczyć. - Jest młodym człowiekiem, jeszcze wielka przyszłość przed nim, a po ostatnich wyborach zdobył pierwsze blizny. A blizny czynią mężczyznę - tłumaczył były premier.
Choć aparat partyjny widzi w nim męża opatrznościowego, to Miller jest raczej negatywnie odbierany przez społeczeństwo, dobrze pamiętające jego arogancję po wybuchu afery Rywina. Część byłych polityków postkomunistycznych, jak Dariusz Rosati czy Marek Borowski, uzyskała poparcie Platformy Obywatelskiej. Bartosz Arłukowicz został ministrem zdrowia w rządzie Donalda Tuska. Rok temu w wyborach prezydenckich Włodzimierz Cimoszewicz poparł Bronisława Komorowskiego, a nie ówczesnego przewodniczącego SLD Grzegorza Napieralskiego. Największym wyzwaniem dla postkomunistów jest oczywiście Janusz Palikot. A ten buduje struktury swojej partii, wciągając w orbitę wpływów działaczy SLD i posiadając poparcie medialnego establishmentu, który wykreował go jako lidera nowej lewicy.
- Obecność Palikota i PO na scenie politycznej jest pewnym utrudnieniem i szansą na przyszłość, ale wymaga to bardzo otwartej polityki, a dotąd takiej nie było - komentuje Marek Borowski. Zdaniem Bugaja, w tym kontekście i z czysto politycznego punktu widzenia wybór Millera jest racjonalny. - Jest sprawny i w tych uwarunkowaniach to nie jest zła decyzja. By przetrwać, pozostanie im uprawianie kuglarstwa - tłumaczy.
Lider postkomunistów starał się w sobotę szczególnie akcentować jedność. - Po raz pierwszy od lat razem ze sobą, we wspólnej pracy dla SLD spotkali się Grzegorz Napieralski i Wojciech Olejniczak, Krzysztof Janik i Marek Dyduch, nasze znakomite koleżanki: Joanna Senyszyn i Katarzyna Piekarska - mówił Miller, oceniając, że partia nie ulegnie ostatecznemu rozpadowi. Sam Napieralski zresztą deklarował współpracę z nowym przewodniczącym. - Na dzisiaj Miller jest najlepszym wyborem. Trzeba nas wyprowadzić z dołka i na pewno da radę. Czy da radę zaprowadzić nas do lepszej przyszłości, będziemy wiedzieli za parę miesięcy - tłumaczył Janik.
Rada Krajowa SLD wybrała też pięciu wiceprzewodniczących. Zostali nimi m.in. Joanna Senyszyn i Marek Siwiec. Wszystkie kandydatury zaproponował Miller. Na swoich stanowiskach pozostali też dotychczasowi wiceszefowie: Katarzyna Piekarska i Longin Pastusiak. Do zarządu partii wciągnięto również Grzegorza Napieralskiego i Wojciecha Olejniczaka.

Maciej Walaszczyk

Poniedziałek, 12 grudnia 2011, Nr 288 (4219)

Autor: au