Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Mierzymy w olimpijskie złoto

Treść

Rozmowa z Julią Michalską, wioślarką, aktualną srebrną medalistką mistrzostw Europy i brązową mistrzostw świata w dwójce podwójnej
Przywoziła Pani, razem z Magdaleną Fularczyk, medale z trzech ostatnich wielkich imprez wioślarskich: mistrzostw świata (złoty i brązowy) oraz mistrzostw Europy (srebrny). To musi być powód do dumy i satysfakcji?
- Prawdę powiedziawszy, długo sobie tego nie uświadamiałam. Ale tak, jestem z tego dumna. Sporo nas kosztowały te sukcesy, zwłaszcza w obecnym roku - szalonym i trudnym.
Można jakoś te medale porównać? Teoretycznie najcenniejszy powinien być złoty z ubiegłego sezonu, ale patrząc z perspektywy przeszkód i trudności, jakie trzeba było po drodze pokonać, to tegoroczne mają chyba wyjątkowy smak?
- Każdy medal jest inny, ma swoją historię i drogę. Przed rokiem zaskoczyłyśmy sukcesem i kibiców, i siebie. Weszłyśmy na szczyt, a jak wiadomo, najtrudniej na nim pozostać. Udało się, i to było szalenie ważne. Gdy przed mistrzostwami w Nowej Zelandii ktoś pytał mnie, jaki wynik mnie ucieszy, odpowiadałam: finał. Brąz przyjęłabym bez wahania. Na najniższym stopniu podium faktycznie stanęłyśmy, na mecie była euforia, ale chwilę później już zastanawiałyśmy się, co zrobiłyśmy źle i dlaczego. Na pierwszym 1000 metrów troszkę się zagubiłyśmy, potem było lepiej, ale ten wstęp kosztował nas być może złoto. Nie dało się jednak zbudować optymalnej formy po tak wielu miesiącach przerwy, zdrowotnych perypetii. Zabrakło nam startów, cztery poważne w roku to zbyt mało, by liczyć się w walce o najwyższy stopień podium. Wyciągnęłyśmy z tego wnioski i naukę na przyszłość.
Brąz wygrałyście z Czeszkami o kilka centymetrów, o ułamki sekundy. Co czułyście, walcząc tak dramatycznie o medal?
- W połowie dystansu byłyśmy daleko, ale nie straciłyśmy wiary, że możemy się pozbierać. Zresztą nie tracimy jej nigdy. Na 150 m przed metą wyprzedzałyśmy już Czeszki, i to dość wyraźnie. Wtedy pomyślałam, że będzie dobrze. Szczerze mówiąc, tuż po wszystkim byłam przekonana, że pokonałyśmy je wyraźniej, dopiero wieczorem dowiedziałam się, że tylko o pół sekundy. A co czułyśmy na finiszu i wcześniej? To co zwykle. W naszej osadzie podział ról jest określony. Dowodzi Magda, w zależności od tego, co się dzieje w wodzie, mówi lub przekazuje jakieś sygnały wiosłem. Całkowicie na niej polegam. Moim zadaniem jest zaś trzymanie rytmu. Czasem, gdy górę wezmą emocje, także coś krzyknę, ale rzadko. Wszystko wykonujemy automatycznie, w wioślarstwie kluczem do sukcesu jest zgranie i rytm wiosłowania.
U progu sezonu, gdy zaczęły dopadać Was kontuzje, uwierzyłaby Pani, że skończycie go z medalami najważniejszych imprez?
- Powiem tak: życzyłabym każdemu sportowcowi, by po tylu problemach mógł stanąć na podium mistrzostw świata. W tym roku przezwyciężyłyśmy wszystkie wątpliwości, myśli, które kotłowały się w głowie. Najtrudniej było w momencie, gdy zapadła decyzja o operacji Magdy, a ja na trzy miesiące musiałam dać sobie spokój ze sportem z powodu kłopotów z żebrem. Jakby tego było mało, nie wiedziałam, co będzie, doktor Śmigielski, u którego się leczyłam, informował mnie, że to często powracająca kontuzja. Wtedy uświadomiłam sobie, że przez 11 lat byłam szczęściarą. Miewałam kontuzje mniejsze bądź większe, przez dwa lata trenowałam ze złamaną kością skokową, ale trenowałam. Za każdym razem znajdowałam jakieś ćwiczenia zastępcze, psychicznie wytrzymywałam z bólem i cierpieniem. Teraz wreszcie organizm się zbuntował, co było dla mnie lekcją. Dziś już wiem, że pracować trzeba cały czas mocno i ostro, ale nie wolno lekceważyć sygnałów, jakie daje ciało. Trzeba umieć powiedzieć "dość", dać sobie czas na odpoczynek.
Wioślarstwo to sport bardzo wymierny i sprawiedliwy, w którym nie ma miejsca na przypadek, a sukces jest wynikiem mądrej i uczciwej pracy. Pamiętając o tym, tegoroczne podia wydają się czymś nieprawdopodobnym.
- Niech policzę: Magda przepracowała miesiąc mniej niż ja, bo walcząc z bólem, byłam jeszcze w stanie trenować w marcu. Ona nie mogła. Łącznie straciłyśmy prawie cztery miesiące, w tym ważny okres startowy, w którym zbiera się doświadczenie. Skąd więc sukcesy? Z wiary w to, co robimy i w drugiego człowieka. Cały czas krążymy wokół Magdy i mnie, a nie zapominajmy o naszym trenerze - Marcinie Witkowskim. On też jest nieodłączną częścią osady. Zawsze w nas wierzył, walczył o nas; cieszę się, że możemy mu się odwdzięczać wynikami. Kończący się rok utwierdził przekonanie, że dwójka w obecnym jej składzie i kształcie ma sens. W przyszłym roku być może spróbujemy też innych konfiguracji, ale wszystko z głową po to, by się rozwijać. Tak się zresztą robi na całym świecie. Powiem więcej, jestem przekonana, że jeśli dotrwamy w zdrowiu do igrzysk w Londynie, to powalczymy tam o złoty medal.
Odważnie to brzmi!
- Bo do odważnych świat należy. Już otwarcie o tym rozmawiamy z Magdą, marzymy o tym medalu i czujemy, że jest w naszym zasięgu. Powiedział pan, że w wioślarstwie nie ma miejsca na przypadek. Prawda. Ale na pewnym etapie niezbędne jest szczęście. W naszym przypadku dotyczy ono dnia, w którym Magda przyszła do mojego klubu - Trytona Poznań. Szybko znalazłyśmy wspólny język, razem podnosiłyśmy się po upadkach, walczyłyśmy z urazami, przeciwieństwami. Oczywiście nic nie osiągnęłyśmy od razu, długo musiałyśmy udowadniać, że warto na nas stawiać.
Pamięta Pani jeszcze czasy, kiedy musiała Pani trenować w salce bez ogrzewania, w przenikliwym zimnie...
- To wcale nie było takie najgorsze... Ogrzewania nie było, grzyb na ścianach się rozrastał, sprzęt był stary. Gdy zimą szłam na trening, w salce bywało może ze trzy stopnie powyżej zera, pracowałam w kurtce, czapce. Po wszystkim szłam pod prysznic i myłam się w lodowatej wodzie. I cały czas sobie tłumaczyłam, że to nic, tak najwyraźniej musi być, a ja tylko dzięki temu mam szansę zahartować organizm. Cieszę się i serce mi rośnie, gdy patrzę, jak Tryton się zmienia. Dzięki ludziom, którzy w nim pracują, z roku na rok warunki do uprawiania sportu się poprawiają i wierzę, że coraz więcej dzieci i młodzieży zainteresuje się wioślarstwem. Bo o to przecież chodzi.
Naprawdę nie przerażały Pani warunki, w jakich przed laty musiała Pani pracować?
- To chyba kwestia charakteru, ale nie przerażały. Pewnie, bywało ciężko, lecz wiedziałam, na co się porywam. Lubię doprowadzać swój organizm do granicy wytrzymałości, potem te granice przełamywać, to naprawdę fajne uczucie. A że bywało zimno? Proszę mi wierzyć, są gorsze rzeczy (śmiech).
Nikomu tego oczywiście nie życzymy, ale przeszkody i skrajne warunki pomagają kształtować kręgosłup. Być może gdyby w podobny sposób nie zaczynała się Pani przygoda ze sportem, to tych wszystkich medali i sukcesów by nie było?
- Kto wie... Mówimy o przeszłości, tymczasem na początku obecnego sezonu, w styczniu, pojechałyśmy na zgrupowanie do Francji i musiałyśmy wiosłami łamać lód. Zakładałyśmy na siebie po trzy warstwy ubrań, zamarzałyśmy, a jednak ani przez chwilę nie pomyślałyśmy, żeby odpuścić. Przyświecał nam bowiem cel, po coś na ten obóz przyjechałyśmy. Mamy charakter, jesteśmy zdeterminowane i wiemy, co chcemy osiągnąć. To niby proste, ale najważniejsze. Z drugiej strony, gdybyśmy miały narzekać, to powinnyśmy znaleźć sobie inne zajęcie. Nie rozumiem sportowców, którzy użalają się nad sobą i nad swym losem, wyliczają wyrzeczenia i poświęcenia. Przecież nikt ich nie zmusza do tego, co robią, mogą w każdym momencie zrezygnować. Ja zdecydowałam się na wioślarstwo i nie powiem panu, że jestem nieszczęśliwa, bo ponad 300 dni w roku spędzam poza domem, a najbliższych widuję okazjonalnie. To byłoby bez sensu.
I Pani, i Magdalena Fularczyk jesteście bardzo młodymi zawodniczkami, cała przyszłość dopiero przed wami. Jaki jest optymalny wiek dla wioślarzy, w którym może wycisnąć z organizmu maksimum?
- Literatura podaje, że 27-28 lat, my się powoli do tego wieku zbliżamy. Wkraczamy tym samym w okres, gdy będziemy w stanie wycisnąć z organizmów ostatnie poty i przesuwać granice możliwości. Podczas igrzysk w Londynie będę mieć 27 lat, Magda 26 i... nie muszę chyba nic więcej dodawać. Jeśli wykorzystamy czas do olimpiady optymalnie, nie przeszkodzą nam problemy zdrowotne, będziemy nieustannie dbać o atmosferę w łódce i poza nią, to wierzę, że będziemy w stanie zrealizować swe wielkie marzenia. A jestem pewna, że złe podejście do treningów czy własnego zdrowia nam nie grozi.
Dziękuję za rozmowę.
Piotr Skrobisz
Julia Michalska (ur. 21 lipca 1985 r.) - czołowa wioślarka świata, złota (2009 r. - Poznań) i brązowa (2010 r. - Nowa Zelandia) medalistka mistrzostw świata oraz srebrna (2010 - Portugalia) mistrzostw Europy w dwójce podwójnej (razem z Magdaleną Fularczyk). Jako jedyna wioślarka reprezentowała Polskę na igrzyskach w Pekinie (2008) i zajęła szóste miejsce w finale jedynek. Pływa w barwach Trytona Poznań.
Nasz Dziennik 2010-12-07

Autor: jc